wtorek, 28 lutego 2012

Czy ja komu w tyłek włażę?

O żesz...Dziś taki tekst usłyszałam i mnie ruszyło. Tekst ten był zgoła inaczej sformułowany, bo brzmiał "Dlaczego ty jej w tyłek wchodzisz?" Wkurzyłam się mocno. Oj mocno. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że grzeczność w stosunku do drugiej osoby (faktem jest, że nie lubianej) zostanie tak odebrana.
Po pierwsze primo, ta osoba jest moją przełożoną, a po drugie primo przedstawiała założenie, które w konsekwencji miałoby spowodować podwyżki. Pomysł jak przedstawiła wydawał się być logiczny i sensowny, a perspektywa podwyżki tym bardziej mogła zmotywować.
W trakcie rozmowy jednak zauważyłam, ze jedna koleżanka ma spuszczoną głowę, druga się czymś zajęła a trzecia była akurat w innym pomieszczeniu, więc padło, ze tylko ja, stojąc z kawą na przeciwko jej słuchałam. I wyraziłam nawet opinie, ze można by spróbować (czy coś w ten deseń). Jednakże zachowanie pozostałych osób mnie zastanowiło, więc do koleżanki, której nie było zwróciłam się po opinię. Mina jej mówiła jasno, że nie wierzy w wizje przedstawione przez naszą przełożoną. Słowa, wypowiedziane cichym głosem potwierdzały to co pokazała mina.Mało tego, odebrałam to jako sygnał, że ktoś chce chronić swój tyłek naszym kosztem.
Chwilę później podeszłam do dwóch pozostałych koleżanek i własnie wtedy od jednej z nich usłyszałam ten tekst, który mnie wzburzył i sprawił przykrość. Oczywiście powiedziałam co myślałam, a w odpowiedzi usłyszałam "Bo ty jej nie znasz" Tak na dobrą sprawę to nie znam nikogo, a właściwie wszystkie znam przez taki sam okres czasu. Co się nasłuchałam to się nasłuchałam na temat  kierowniczki i jestem ostrożna w tym co mówię, ale z drugiej strony nie mam żadnego powodu, żeby być w stosunku do niej niegrzeczną.
Szczerze mówiąc mam problem w odnalezieniu się tam. Nie wiem komu ufać i czy w ogóle warto komukolwiek.
Uff...wygadałam się i troszkę mi lżej.

piątek, 24 lutego 2012

Podobno wiosna idzie:)

Po kolejnym,  kilkugodzinnym, jak się okazało, ataku zimy zrobiło się teraz jesiennie. Wiatry szaleją, mało głowy nie urwie, ale dziś słoneczko niesmiało swe oblicze pokazało.Temperatura podskoczyła na tyle, że co niektórzy się czapek z głów pozbyli. Ja jednak z tych co czapki nosi jak długo się da.
Ale ja nie o tym miałam...W związku z tym, że prędzej czy później wiosna i tak zawita, popadłam w lekki popłoch związany z ubraniami. Może nie tyle moimi (choć jakby mi parę sztuk przybyło, to wcale bym się nie pogniewała), ale z ubraniami dla dzieci. Mati to jeszcze wejdzie w kilka rzeczy z jesieni, bo tempo wzrostu nie jest już tak duże, jak u Wiki, więc na razie o małego jestem spokojna. Ma w czym chodzić na wiosnę, ale Wikuśka wyrosła ze wszystkiego i niedobór jej garderoby w oczy mnie kole. Postanowiłam zatem przejrzeć ciucholandy i oczywiście allegro. Na sklepy internetowe zerkam rzadziej albo wcale z powodów ekonomicznych.
To co zobaczyłam w popularnych szmateksach do gustu mi nie przypadło, więc skupiłam się na allegro.
I znalazłam!


Na żywo kolorystyka jest inna


do tego zakupiłam kapitalny beret


niby ecri, ale bardziej kolorystyka beretu to jasno szary

Wczoraj wyczaiłam jeszcze płaszczyk



Tuniczkę z beretem już mamy. Niunię wystroiłam i chciałam pstryknąć fotkę, ale bateria w aparacie zastrajkowała i muszę podładować.
Co do beretu, to na małej główce wyglądał świetnie, ale zastrzeliło mnie jedno...pompon przymocowany był na  agrafce! Na szczęście babcia żelastwa się pozbyła i pompon przyszyła metodą tradycyjną. Mama w tym kierunku zdolności nie posiada. Chociaż jakbym musiała...Z lenistwa udaję, że nie umiem i jak do tej pory mama daje się nabrać. Oczywiście moje umiejętności, powiedzmy, że krawieckie, są na żenującym poziomie, więc przeważnie kończę eksperymenta przyszywając guzik. Czasami jeszcze zaceruję skarpetkę. Żeby nie było...z tym pomponem to pewnie też dałabym radę, ale skoro babcia chęci do poprawki wykazywała, to ja wyrywna nie byłam i w babcine ręce beretkę oddałam. Beret wrócił w stanie poprawionym. Nie ma to jak babcia.
Jeszcze tylko czeka nas zakup butków i możemy witać wiosnę.

wtorek, 21 lutego 2012

Ulubione filmy - zabawa

Anieska, której blog znajdziecie TUTAJ zaprosiła mnie do zabawy. Tematem zabawy są filmy, które wiele dla nas znaczą, spowodowały inne spojrzenie na świat czy nas samych.



Jeden z moich ulubionych i często oglądanych filmów to "Nigdy w życiu"


Film ten po raz pierwszy oglądałam w czasie dla mnie bardzo trudnym. Obejrzenie go dało mi nadzieję, że pomimo trudności może być lepiej.

Numerem dwa jest dla mnie...i tu może co niektórych zaskoczę, jest dla mnie bollywoodzki "Czasem słońce, czasem deszcz"


Oczywiście nie wszyscy lubią filmy tego typu, nawet ja niekoniecznie oglądam wszystkie, ale ten film jest szczególny. opisuje ogromną, wszechpotężną miłość ojcowską, braterską. Film pokazuje siłę jaką jest rodzina, a także co można stracić unosząc się źle pojętym honorem.

Na miejscu trzecim jest "Dirty Dancing"





Miłość, taniec, przyjaźń- wartości niemierzalne. Oglądałam ten film jako nastolatka. wybraliśmy się na niego całą klasą. Potem poszliśmy jeszcze na lody i gadaliśmy, gadaliśmy...Mam wrażenie, że to był początek zjednoczenia naszej klasy, bo z czasem okazało się, że jesteśmy bardzo zgrani. I właśnie z klasą ten film mi się kojarzy.

Czwartym filmem jest "Skazani na Shawshank"


Fantastyczny film, który udowadnia, że nadzieja umiera ostatnia. Zawsze trzeba mieć nadzieję.

Piątkę ulubionych filmów zamyka "Joe Black"


Inne spojrzenie na śmieć.  Niesamowity, dający do myślenia.

Pomysłodawczynią zabawy jest Ha nnah, więc bawmy się:)

Do zabawy zapraszam:
Suzi
MICa
mtotowangu
Moaa
mam07

Zasady zabawy:






Pierwsze zdjęcie pochodzi z bloga http://pohnke.blogspot.com/, pozostałe z portalu filmweb.pl.

No i wróciła...i shakiem truskawkowym powiało.

Zima ponownie zawitała. Nie wiem tylko po jakie licho. Już były takie "urocze" roztopy i chlapy. Wczoraj, gdyby nie deszcz, to niemalże suchą nogą przebrnęłabym przez chodniki. Jednakże mokro było, co jednak nie przeszkodziło mi w dokonaniu czynów na wczorajszy dzień zaplanowanych.
Przy okazji dokonałam "odkrycia", o którym wszyscy mówią, ale ja nie bardzo dowierzałam. Wczoraj przekonałam się naocznie, że są! Wykopy są! Wokół wykopów płot i żółta tablica, a na niej czarno na żółtym napisane, że w miejscu tym powstaje...restauracja McDonald!
Czy McDonald to na pewno restauracja? Mnie się on bardziej kojarzy z barem szybkiej obsługi, ale nazewnictwem przejmować się nie zamierzam. Bardziej przejmuję się, że tak o to, na moje nieszczęście, będę miała stały dostęp do ukochanego przeze mnie shake truskawkowego. Do tej pory dostęp miałam ograniczony przez odległość, która to właśnie, w okolicach sezonu, zostanie zmniejszona do minimum.
Pocieszający jest fakt, że nijak mi do tej niby restauracji,  po drodze, ale znając siebie, zawsze znajdę coś w okolicach do odwiedzenia. Ba, nawet nadłożę drogi do rodziców jak mnie przypili. Biada mi! Widzę nowe, nadprogramowe kilogramy na horyzoncie!

sobota, 18 lutego 2012

Kolejny tydzień za nami

Oczywiście nie ma już tygodnia bez jakichś chorób i smarków. Tak też jest tym razem. Mati był cztery dni w żłobku i znowu dopadła go infekcja gardłowo-nosowa. Dla urozmaicenia to zainfekował nas wszystkich, bo do tej pory choróbska skupiały się raczej na dzieciach. Tym razem jest inaczej.
Zaczynam mieć wrażenie, że kichanie i kasłanie staje się u nas normą, bo od kilku miesięcy częstotliwość rozsiewania zarazków jest znaczna. Także w pełnej zgodzie kichamy i kaszlemy, jak to w rodzinie.
Poza tym od wtorku zaczął mi się ostatni rok z trójką z przodu. Za rok o tej porze będę ryczącą czterdziestką. Zapewniam, że fakt ten nie spędza mi snu z oczu. Zadatków depresyjnych też nie miewam, czuje się równie trzpiotowato jak dwadzieścia lat temu. Choć można by oczekiwać po dojrzałej kobiecie bardziej dojrzałych zachowań i poważniejszego podejścia do życia...No cóż, nie ten adres. 
Kolejnym, ważnym wydarzeniem tygodnia, jest fakt, że w pracy przedłużono mi umowę. Nie powiem, cieszę się, ale mogliby choć trochę pensję podnieść. I tu klops! Promyk nadziei przy otwarciu koperty zgasł, a tym samym radość została zmącona. Trudno. Rynek pracy jest jaki jest i póki co nie ma co wybrzydzać. 
Należy się cieszyć z tego co się ma, aczkolwiek nie przestawać dążyć ku lepszemu. I ja w tej kwestii też nie odpuszczam. Jedynie odsuwam troszkę w czasie.


piątek, 10 lutego 2012

Kobieto! Mamo! Opanuj się!

Dzięki Bogu zaczął się weekend. Jest szansa, że trochę odsapnę, a moja mózgownica się zregeneruje na tyle, żeby od poniedziałku do pracy w gotowości się udać. Póki co, napięcie nadal trzyma w stopniu przekraczającym wszelkie normy i niestety trochę odbiło się to na dzieciach.
Po powrocie z pracy i po  wyjściu mojej mamy, która to dziś sprawowała pieczę nad moją dziatwą, mój syn dostał jakiegoś ataku wścieklizny. Biegał, krzyczał, skakał, szalał, aż zaczął kaszleć. Raz zwróciłam uwagę, drugi raz, trzeci, piąty, ósmy, jedenasty...Mati dalej szalał, aż zwymiotował po kolejnym ataku kaszlu. Szlag mnie trafił, ale zacisnęłam zęby, choć oczywiście pogadać musiałam. Uspokoił się na jakieś 5 minut i ponownie zaczął pajacować. Znowu kilkakrotnie uwagę mu zwróciłam, a on nic. W końcu uznałam, że czas na karę. I go ukarałam w sposób, który najbardziej nie lubi, czyli "Marsz do swojego pokoju!" Mati odmówił! Wzięłam go zatem za rękę  i do pokoju zaprowadziłam. Dostał ataku histerii, bo on NIE, a ja TAK. Tak histeryzował, że znowu ataku kaszlu dostał, zdążył do łazienki dobiec i znowu zwymiotował. Niestety tym razem nawrzeszczałam na niego.
Teraz, z perspektywy czasu, kiedy ochłonęłam, zastanawiam się po jaką cholerę tak się na niego darłam. Tym bardziej, że słowa, które wykrzykiwałam, a raczej zdania, brzmiały mniej więcej tak"Przecież prosiłam Cię byś nie skakał!", "Nie histeryzuj dziecko, bo wymiotujesz!" Mateusz przestań proszę!" itp. itd. W moich wypowiedziach niemalże pełna kultura jeśli o dobór słów chodzi, ale te moje wrzaski...to chyba sąsiedzi na parterze słyszeli. Nawet w pierwszej chwili, kiedy, delikatnie mówiąc, się zdenerwowałam, wrzasnęłam " Do licha ciężkiego!!!"
Ze słownictwem się kontrolowałam, ale z decybelami to już nie. Po wszystkim zarządziłam kąpiel. Wiki wszystkiemu się przyglądała, w drzwiach łazienki, siedząc w swoim krzesełku. Nagle i ona w szlochy i spazmy uderzyła. Co jest, u licha? I tu dokonałam odkrycie, że moja córcia boi się wirującej pralki. Wzięłam ją na ręce, ale ona cały czas, tuląc się do mnie, szlochała, zerkając co czas jakiś na pralkę. Wyłączyłam wobec tego ustrojstwo z mocnym postanowieniem dokończenia prania później.
Poszłam dla małego po ręcznik i wpadłam na pomysł, że przy okazji wykąpię i Wikuśkę. Radość obojga niesłychana. Zaczęli oboje chlapać ile sił w kończynach, śmiejąc się przy tym serdecznie. Po kilku minutach zarządziłam ewakuację. Najpierw mała (oj, była bardzo niezadowolona z takiego obrotu sprawy), która ubraną w piżamkę zostawiłam w łóżeczku, a potem Mati w tempie ekspresowym został z kąpieli zabrany, wytarty i przebrany. Włączyłam mu na komputerze Zygzaka i poszłam położyć drącą się już  wniebogłosy Wiktorię spać. Nie minęło 15 minut, a słyszę jak Mateusz gasi monitor, światło i przychodzi do nas.Około 20:00 zapanowała błoga cisza. M. jeszcze z trasy nie zjechał, więc cały komputer dla mnie. Zamierzam zatem poczytać o jakichś technikach relaksacyjnych, bo coraz częściej mam wrażenie, że mi się przydadzą

niedziela, 5 lutego 2012

Biedroneczki są w kropeczki

I oby te kropy na biedronkach zostały, a nie moje dzieci atakowały. Mati ma już niewiele śladów po ospie, ale za to Wiki...można ręce załamać. Mateusz na buzi miał może ze trzy krosty, a Wiki?  Wiki wygląda jak na zdjęciu poniżej.



Biedactwo moje. Oczywiście swędzenie daje jej się we znaki w dzień i w nocy. Ba! W nocy to nawet bardziej, bo się główka rozgrzewa i zaczyna się polka. A żeby dopełnić całości to wyrzyna się jej górna, prawa jedynka i , sądząc po tym jak ładuje do buzi co może i nie może, dodatkowo jej dokucza.
Zatem jest bujana, noszona, smarowana, wietrzona...cokolwiek, żeby tylko ulżyć. Akcja ospa zaczęła jej się dokładnie 1 lutego, więc mam nadzieję, że z każdym dniem będzie już lepiej.
Zastanawiam się kto mi powiedział, że im młodsze dziecko tym łagodniej przechodzi...U nas wobec tego jest wyjątek, bo o wiele łagodniej przeszedł ospę Mateusz. Podobno jednak, wyjątki potwierdzają regułę. Szkoda tylko, że ten wyjątek trafił akurat na moją córcię.
A z wieści pozytywnych to Wikusia stanęła na nogi! Coraz częściej i pewniej i z coraz większą ochotą staje gdzie się da i przy czym się da:)