niedziela, 31 marca 2013

Wesołych Świąt


Niech zające i barany,
pospełniają Twoje plany,
porzuć wszystkie rozterki,
bo to czas wielkiej wyżerki,
ponadto Świąt w szczęście owocnych,
życzy króliczek Wielkanocny.

sobota, 30 marca 2013

Opowieści szpitalnej treści.

Uff, to były przeżycia. Horror!
Po 45 minutach od wyjazdu z domu M. zadzwonił, że Mati zostaje na oddziale, że odwodniony i podłączyli go pod kroplówkę.
Zadzwoniłam po mamę do Wiktorii i zaraz po jej przybyciu poczłapałam do szpitala. 
Mój synek blady leżał w szpitalnej pościeli aż mi się serce ścisnęło.
M. szybko przekazał mi informacje i poszedł zmienić mamę. 
A ja zostałam z dzieckiem i krzesełkiem do dyspozycji.
Tylko krzesło?!!!
Szok.
Okazało się, że oddział jest tak przepełniony, że na nic innego nie mogę liczyć.
No to usadowiłam szanowną swoją na twardym krześle i jakoś noc przetrwałam.
O spaniu mowy nie było, choć chcąc nie chcąc głowa od czasu do czasu poleciała niejednokrotnie waląc w metalowy pręt przy łóżeczku.
Czy ja wspomniałam, że mój czteroletni synek dostał niemowlęce łóżko?

                                                              * * * *
Nadszedł poranek, a wraz z nim chaos. Mega chaos.
Przyszła do nas jakaś mega przemądrzała lekarka. I ponformowała nas, że w próbce kału wykryto rotawirusa..
Jeszcze coś dodała i poszła.
Wykonałam telefon do M. poinformowałam co na rzeczy, po czym sama zostałam poinformowana, że przy nim kału żadnego Mateuszowi nie pobierano. Hmm? Przy mnie też nie, więc skąd wynik?
Pomyłka!
Przeciez taki chaos na oddziale, że zdarza się prawda, proszę pani?
Ale juz zleciliśmy badanie.
No to zaczęła sie akcja łapania wodnistej kupy. Na szczęście zakończona sukcesem, ale daruję sobie szczegóły.

                                                             * * * *
Wyszłam na chwilę z Matim, żeby rozprostował nogi i trafiliśmy na pokój, który był jednocześnie pokojem zabaw i stołówką. Stały dwa komputery. Dzieć wyraził chęć pogrania. Ja szczęśliwa, że wyraził chęć na cokolwiek, poleciałam do pielęgniarki z zapytaniem czy komputery czynne.
Oberwalo mi się, że Mati chodzić po korytarzach nie może, bo rotawirus, bo zaraża.
No to wróciliśmy do sali.
10 minut później, ta sama pielęgniarka, w rozmowie z tatą leżącej obok dziewczynki przyznała się, że sama po raz trzeci w ostatnim czasie ma rotawirusa. Ale pracować musi mimo, że ją mdli i ma biegunkę.
Zaraz, zaraz...
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wyszła.
Pinda jedna no.

                                                             * * * *
W sali, w której leżelismy nie było telewizora.
Mateuszkowi tak naprawde było wszystko jedno, bo większość pobytu tak naprawde przespał, ale dziewczynkę obok to rodzice musieli zabawiać na sposoby wszelkie.
Małemu od czasu do czasu poczytałam książeczkę, bo i tak w trakcie zasypiał.
Ale dziewczynka obok domagała sie bajek, piosenek, książeczek itd.
I rodzice spełniali zachcianki dziecka.
Bo przeciez chore.
Najbardziej dziwiłam się, że jak wołała jakieś jedzenie to jej dawali, a potem załamywali ręce jak wymiotowała.
Ja swoje dziecko poiłam wodą, a oni herbatką. Słodzoną!
Jeszcze kilka rzeczy mnie zdziwiło, ale jak to mówią, nie moje małpy, nie mój cyrk

                                                            * * * *
Nadeszła pora kolacji. Przeżyłam wstrząs jak zobaczyłam co się na nią składa. Nie wiem co to było, ale wzięłam. Mateuszowi zaproponowałam kromkę chleba z masłem, ale odmówił, więc sama zjadłam z dodatkiem jakiejś ciapy zmielonej, która zapewne miała udawać jakąś pastę.
Po 3:00 zaczęłam wymiotować.
Pielęgniarka dyżurująca zorientowała się i dała mi jakś ochronna tabletkę. Tylko nie wiem co. Lepiej mi sie zrobiło. Tylko nie wiem czy po tabletce czy po wymiotach.
Oczywiście podejrzenie o rotawirusa od razu.
No szlag. Zaraziłam się.
Ale rano jeszcze przez chwilę mnie pomdliło, kolejna wizyta w toalecie i wyraźnie lepiej mi było.
Śniadanie.
Jak weszłam na stołówkę, to aż mnie cofnęło od smrodu jakiejś pseudo pieczeni.
Mati znowu odmówił chleba, ja zjadłam tylko z masłem. Nie ryzykowałam.

                                                           * * * *
Znowu przyszła przemądrzała klępa i na szczęście poinformowala, że prawdopodobnie wyjdziemy do domu.
I wyszliśmy.
Na koniec siostra oddziałowa poprosiła by NADAL stosować lekkostrawna dietę.
Ręce i cycki mi opadły.

                                                            * * * *

Podsumowując;
Szpital piękny, bo wyremontowany. Szkoda, że przez to wszystko nie wzięłam aparatu, żeby zrobić zdjęcia WC i łazienki, bo naprawdę robią wrażenie. Pozytywne.
Co z tego jednak, kiedy opakowanie ładne, a w środku...szkoda gadać.
Opryskliwe pielęgniarki i jedzenie nie nadające się do jedzenia.
A Mati?
Zważywszy na fakt, że dopadł go rotawirus, to stosunkowo nie przeszedł go najgorzej.
Poza wymiotami pierwszego dnia, to raczej sie skupiło u niego na biegunce, ale i tak z niewielkączęstotliwością.
Większość pobytu przespał, więc gdyby nie pani obok to po prostu bym sie nudziła.
Przez trzy dni nie jadł, więc był bardzo słaby, ale szybko nadrobił zaległości. 
Mało pił, więc były potrzebne kroplówki.
Inaczej szybciej bym go do domu zabrała.

                                                         * * * *
Żeby nie było to rotawirusa przeszła również Wiktoria.
Ale o tym w następnym poście.




środa, 27 marca 2013

Szpital

Mati dochodzi do siebie po rotawirusie. Dwie doby spędziliśmy w szpitalu. Dziś już w domku. Jak się ze wszystkim ogarnę, napiszę więcej.

poniedziałek, 25 marca 2013

Mój bidulek.

O 3:00 w nocy usłyszałam rozdzierające "Mamo!!!"
Z łóżka wyskoczyłam i co sił w nogach, obijając się o framugi drzwi wpadłam do pokoju dzieci.
Mati klęczał na swoim łóżku i rzygał jak kot.
Dżizus! Dziecko!
Spojrzał na mnie przerażony. Szybko go z łóżka zabrałam do łazienki.
Mamo kupę!
To dawaj synek na tron siadaj!
Siadł, pod nos miskę dostał i kwitł tak przez czas jakiś.
Ja w tym czasie ogarnełam jego łóżko.
Już po wszystkim...Uff
Umyłam małego, przebrałam i zakotwiczyłam w naszym łóżku.
Miałam nadzieję, że to jednorazowy wybryk.
Myliłam się.
Zarzygana pościel Mateusza, dwa koce, obsrane dwie piżamy oraz cztery pary majtek i dwie pary spodni dresowych. W końcu organizm dziecka uznał, że chyba ilość ufajdanych rzeczy go satysfakcjonuje.
Uspokoił się.
Ale od tamtej pory wmuszam w dziecko płyny w ilościach po parę łyków, żeby w ogóle coś, a o jedzeniu czegokolwiek to nie ma mowy. Odmawia i już, a to juz 17:00.
Bardzo dużo śpi.
Co jest na tyle nienormalne, że wzbudza siostrzaną ciekawość.
I Wiki budzi brata.
A Mateuszek tak słabiutki, że nieporadnie odgania sie od młodszej siostry jak od natrętnej muchy.
Szkoda mi bidulka.

Edit: Po 23:00 chłopaki pojechali na doraźny. Mati ma 39,7 stopni gorączki. strasznie sie denerwuję.

niedziela, 24 marca 2013

Niedzielny obiad

Dziś byłam w szkole, a więc hasło obiadowe: szybko, łatwo i smacznie.
Po konsultacji z M. padło na ...chińszczyznę.
Biedronka w pobliżu, więc pierś i fix (a jakże!) w zasięgu ręki.
Przy okazji postanowiłam, że jutro zrobię barszcz biały. Oczywiście z torebki. Winiary.
Zakupy poczyniłam. Do domu wróciłam. Wodę na ryż wstawiłam.
Cycek kurzęcy w kosteczkę pokroiłam, podsmażyłam, chińskie warzywka wrzuciłam. W międzyczasie ryż.
Zapachy się rozchodzą po kuchi. W brzuchu mi burczy.
Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik...
Jeszcze tylko fix z wodą rozpuścić, wlać do warzywek z mięskiem i gotowe. Mniam!
Zaraz, zaraz...dlaczego ten sos jest biały?
Wąchnęłam ustrojstwo.
W mordę jeża!
Zalatuje barszczem!
Kurde blaszka! Pomyliłam torebki!
Szlag by to. Obiad wylądował w kiblu.
No to się smakiem obizałam, a właściwie -śmy się oblizali.
M. w końcu zrobił sobie kanapki, a ja posiliłam sie jogurtem.
Całe szczęście, że dzieciom z wczoraj została zupa koperkowa, zresztą one i tak tej chińszczyzny nie jedzą.




Prawda, że mogło mi sie pomylić? Przecież te torebki takie...ekhm...do siebie podobne.

sobota, 23 marca 2013

Czyżby nadszedł czas?

Spędzałayśmy dziś kilka godzin z Wikusia w domu same.
Naiwnie myślałam, że spokojnie sobie zrobię to i owo zaplanowane.
Właściwie to spokojnie sobie sprzątałam pokój, wstawiłam pranie, obiad...a moja córcia równie spokojnie...


...no właśnie,  spokojnie sobie sprzątała w komodzie, w której trzy dni wcześniej posprzątałam ja. Chyba jej się układ na półkach nie spodobał.
Poza tym młoda dziś strajkowała.
Z pieluchą strajkowała.
Co ja jej na tyłek pieluchę, to ona za chwilę lądowała w śmiecich. Pielucha, nie Młoda.
Czyżby nadszedł czas na majteczki?
To dziecko zamiast pieluchy dostało na swoją szanowną majteczki.
I wołała.
Siusiu wolała.
Matka jak paw dumna, że dzieć woła nawet foteczkę na tronie strzeliła


W końcu przyłapałam ją na kucaka...Tak, tak...stało się. Siusiu to dzieć mi wołał, ale kupkę to już wolała po staremu zrobić.
Gatki do śmieci, dzieć pod prysznic i pielucha do ręki w zamiarze założenia na dupencję Młodej.
Ale córcia miała inne plany.
Zwiewała i wiła się jak piskorz złapana.
Dałam spokój.
Czyste gatki i rajstopki zagościły na czterech literach Wiki.
Ładnie sie bawiła.
No właśnie. Bawiła.
Straciłam czujność.
Łoo- usłyszałam w pewnej chwili, a jak spojrzałam to ujrzałam dziecko swe w pozycji rozkraczonej.
Zesikała się jędza jedna, a tak ładnie wołała.
Wykład zrobiłam i kazałam łazić w tym mokrym czymś.
Oj głupia ja.
Mała na podłogę siadła i zdjęła co mokre i przeszkadzało. Nie musiała mnie o pozwolenie prosić.
Westchnęłam.
Wzięłam młodą za chabety i znowu pod prysznic.
I się zdziwiłam.
Tym razem córcia bez protestów dała sobie pieluszkę założyć.
Do następnego razu.
Walkę z pieluchą zaplanowałam na cieplejsze dni.
Tyle, że zaczynam wątpić, że nadejdą.

piątek, 22 marca 2013

Lament

Dzieciom szafę, a raczej komodę oczyszczam ze zbędnych, bo już za małych ciuchów. Oglądam, przeglądam, przyglądam się, oceniam, segreguję, piorę, prasuję, robię zdjęcia, opisuję i wystawiam. Tempo mam zawrotne, bo około 5 ciuszków dziennie wystawiam, wprawdzie na trzech różnych stronach, ale jednak. Zawrotnośc owa wynika z obecności zasmarkańców dwóch. Oba smarki z zielonymi glutami i z całkiem sporą dawką energii, bo domu biegają, szaleją, wygłupiają się, leją, przerwa na bajkę, biją się uciekają,, gonią, przerwa na bajkę, zaczepiają, piszczą, bawią się, przerwa na bajkę itd.
W tym oto harmiderze pozostało mi ogarnać ciuszki do sprzedania.
Wystawiam m.in. na fejsbukowym, miejscowy targu dziecięcym. Tym sposobem kilka sztuk juz sprzedałam. Wczoraj po ciuszki przyszła pani, która zakupiła dla synka spodnie i spytała czy nie mam czegoś jeszcze.
Ochocho, mieć to ja jeszcze coś tam mam, ale jeszcze nie przygotowane do ujrzenia światła dziennego. Wyjątkiem były koszulki z krótkim rękawkiem. Miałam wyprane i poprasowane 4 sztuki. Pani, zresztą przesympatyczna osoba, wybrała sobie koszulkę, zapłaciła i jeszcze chwilkę rozmawiałyśmy, kedy Mateusz zaczął szarpać mnie za rękę, że on chce mi cos powiedzieć. Robił to tak natrętnie, namolnie i coraz głośniej, że rozmowa sprawiała trudność. Pani jednak, sama matką będąca, była wyrozumiała.
Zachowanie Mateusza spowodowało, że przyszedł M., wziął szarpiącego się małego i wyprowadził do drugiega pokoju. Mały w lamenta uderzył.
Pani wyszła.
Podeszlam do dziecka i spytałam co się dzieje.
A mój zapłakany synek powiedział mi, że nie chciał, żeby pani zabierała jego koszulkę z wywrotką.
O żesz w mordę.
Mogłam od razu zapytać dziecko o co chodzi i wytłumaczyć, że nie będzie juz chodził w koszulce do pępka, a  w zamian za to kupimy mu nową. Też z wywrotką.
Dał sie szybko uspokoić, bo obiecałam, że razem poszukamy w internecie.
Siedliśmy zatem i szukaliśmy i co? I bulba, t-shirtów z wywrotką niet. Nie znalazłam ani sztuki.
Mati jednak uspokoił sie i zaczął przeglądać inne koszulki. Niektóre nawet bardzo mu sie spodobały

zdjęcie ze strony C&A
zdjęcie ze stony C&A

Cena całkiem, całkiem, bo 17,90 zł za sztukę, pod warunkiem, że jak wreszcie do sklepu tego dotrzemy to jeszcze bedą (mieszkamy od najbliższego C&A około 50 km). W każdym razie dziecku zostało wytłumaczone, obiecane i problem rozwiązany.

A tu Mati we wspomnianej koszulce.
Nie znaczy to wcale, że przerwałam poszukiwanie koszulki z wywrotką. Niech tylko ja ją gdzieś dorwę, to nie wypuszczę z rąk.


czwartek, 21 marca 2013

Z cyklu: dialogi z synkiem cz. 10

- Zostaw mi trochę mleka do kawy -poprosiłam M. widząc, że wyjmuje garnek do mleka
- Ale mało mleka jest - odpowiedział mi.
Rzuciłam okiem na ilość i faktycznie nie za wiele tego mleka zostało. Odpuściłam, bo już trzy kawy mam dziś za sobą. A przecież nie będę żałowała mojemu mężczyźnie mleka.
Mleko się zagotowało.
M. otwiera szfkę po kakao...
- Cholera, Mati zeżarł wczoraj całe kakao - usłyszałam
- Zeżarł???
Zanim M. zdążył mi odpowiedzieć usłyszeliśmy Mateusza, który nie wiedzieć kiedy,znalazł się w kuchni.
- Tak, zjadłem (uff!)- odpowiedział Młody - ale nie martw się tatusiu, kupimy następne.
- A masz pieniążki? - spytał dziecka tata
-Nie. Ty jak się wyśpisz to zarobisz.- stwierdził oczywistą oczywistość Mati, po czym wyszedł z kuchni.
Tacie pozostało słowa syna przyjąć do wiadomości, bo dyskutować już nie miał z kim.

środa, 20 marca 2013

Nosi go czy co?

Ostatnio Młody jest jakiś nadpobudliwy. Wmówiłam sobie, że go tak energia rozsadza. Przydałoby mu się jakiś upust tej energii załatwić,bo w domu ma możliwości ograniczone.
Chłopak ma problem z usiedzeniem na miejscu. Nawet oglądając bajkępodskauje na łóżku czym podnosi mi ciśnienie.
Pomysł z basenem tkwi w naszych głowach od dawna, ale czekamy wycięcia migdałka, bo chłopaki wybrali się raz i skończyło się to ostrym zapaleniem  migdałów właśnie.
A mi kolejne pomysły po głowie się szwendają.
Rzuciłam nawet pomysł odnośnie tenisa, bo wiem, że M. kiedyś tam grał. Nie wiem tylko czy bardziej hobbystycznie czy z jakimiś poważniejszymi zamiarami. No właśnie. Dlaczego ja tego nie wiem? A, tak, przecież nie zapytałam. Pomysł ten jednak nie przeszedł, bo nie jesteśmy pewni czy rakieta nie byłaby większa od gracza.
I tak smyka obserwując cały czas się zastanawiałąm co zrobić, żeby nadmiar energii z niego wytrząsnąć.

I nagle ktoś mi zapalił czerwone światełko. Padło pytanie o leki, które Mati bierze od ponad roku na ten swój kaszel oraz o ich skutki uboczne. Oczywiście czytałam ulotki na początku jak zaczęliśmy go leczyć, ale przyznam, że zapomniałam jakie skutki uboczne są przewidziane.
Pytanie padło, a ja zaczęłam szukać odpowiedzi. I...tadam: " zgłaszano następujące działania niepożądane...- zmiany zachowania i nastroju(nietypowe sny, w tym koszmary senne, omamy, drażliwość, uczucie lęku, niepokój ruchowy, pobudzenie, w tym zachowanie agresywne lub wrogość..."  A ja się ostatnio zastanawiałam skąd u Mateusza taka agresja, że pszesadnie reaguje jak czegoś nie dostanie. Całkiem możliwe, że właśnie te leki (Singulair 4 wcześniej, a teraz Montelukast Bluefish) tak na niego działają.

Była podjęta w październiku próba odstawienia. Po dwóch tygodniach wróciliśmy do leku, bo kaszlał i to mocno, a nawet bardzo mocno.
Powtórkę z rozrywki mielismy w sobotę, bo w piątek wieczorem Mati zwymiotowa,ł pozbywając się prawdopodobie również leku z organizmu. Pewności nie miałam, więc drugiej tabletki nie podałam. Pół nocy i całą sobotę dziecko kaszlało tak bardzo, że jak około 15:00 siadł na tron w toalecie to przysnał. Był już bardzo kaszlem zmęczony. Zresztą każdy by był jakby w ciągu kilkunastu godzin kaszlał non stop, mając może trzykrotnie z pół godziny spokoju.
Czekaliśmy wieczoru jak zbawienia.
Mati tabletkę wziął, a my zaczęliśmy nasłuchiwać.
Uff, co za ulga. Kaszlał zdecydowanie mniej w nocy i w dzień, a po kolejnej tabletce  noc przespana bez żadnego ataku kaszlu.

Jesteśmy pod opieką alergologa i pulmunologa. Płuca i oskrzela Mati ma czyste. Całkiem możliwe, że kaszel   jest od przerośniętego trzeciego migdała.

Dokładnie 2 kwietnia mamy ustalony termin na usunięcie trzeciego migdała. Mati troszkę nam sie przeziębił, więc zapadła decyzja, że do terminu siedzi w domu, żeby nie podłapał czegoś więcej i żeby zabieg odbył się bez przeszkód.

Czekamy zatem...

Nie powiem,im bliżej terminu tym bardziej się denerwuję...

wtorek, 19 marca 2013

Wielkimi krokami

Wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc. Wprawdzie pogoda za oknem bardziej podchodzi pod Boże Narodzenie, ale kalendarz uparcie twierdzi, że jednak Wielkanoc za pasem.
Trzeba więc coś pomyśleć o wielkanocnych dekoracjach. Finanse ograniczone, więc bez szaleństwa, ale coś wymyśleć chcę, więc w internecie się inspiruję





zdjęcie ze stronyimprezarodzinna.pl
zdjęcie ze strony urządzamy.pl
Tych zastawionych stołów w internecie bez liku, a ja oglądając czuję jak mi w brzuchu burczy, bo kolację zjadłam już dość dawno.
Tak w ogóle post zaczęłam pisać wczoraj, ale internet wziął i mi zastrajkował. I nie wiem teraz skąd dwa pierwsze zdjęcia.


niedziela, 17 marca 2013

Przepraszam

Jedno słowo, a potrafi uczynić tak wiele dobrego. I nie mam tu na myśli relacji między dorosłymi, a w stosunku do dzieci.
Przepraszajmy!
I uczmy dzieci przepraszać. Nie tylko za złe zachowanie.

Ostatnio rodzinnie robiliśmy zakupy w Biedronce. Już przy kasie przypomniało mi się, że zapomniałam o mleku.
-Mamusiu,ja przyniosę - zakrzyknął Młody i pędem pobiegł w stronę lodówek. Ja za nim.
Co chwilę słyszałam: "Przepraszam, przepraszam"
Ludzie z uśmiechem przepuszczali pędzącego malucha, a jedna starsza pani, dobrze kombinując, że to matka za dzieckiem leci, spojrzałą na mnie i skomentowała:" Cóż to za dżentelmen rośnie". Uśmiechnęłam się z dumą. Przypomiała mi się wtedy sytuacja z przedszkola kiedy to szłam z małym po schodach na górę i nagle poczułam jak dzieciak jakiś siłą się przepycha. Nie dałam się tak łatwo przesunąć, to dzieciak spojrzał na mnie ze złością i powiedział "nie widzi pani, że chcę przejść"  Widziałałam oczywiście, a nawet poczułam. Jego tatuś szedł za nami i nie zareagował.

Jak popełnimy błąd i dziecko wyłapie,zwracając nam  uwagę, nie odwracajmy kota ogonem tylko przyznajmy dziecku rację i przeprośmy tłumacząc dlaczego postąpiliśmy tak,a nie inaczej. Dziecko czuje się wtedy szanowane i dowartościowane.

Często, zwłaszcza w przedszkolu, zauważam, że rodzice odnoszą się do tych 4-5-latków jak do jakiś niedorozwiniętych,niemyślących głąbów ,albo co gorsza, nie dorastających tatusiowi czy mamusi do pięt. I tylko mama czy tata ma rację, a dzieć ma słuchać i być posłusznym. Nie rozumiem tego.

4-latki są już bardzo ciekawskie i zadają mnóstwo pytań, czasem wprawiając nas w zakłopotanie, a czasem po prostu nie znamy odpowiedzi.
Kiedyś Mati zapytał mnie np. o szybowce. Jedyna odpowiedź jaka przyszła mi do głowy to: samoloty bez silnika. Młody zaczął dociekać. Przeprosiłam go (tak, przeprosiłam), że więcej na ich temat nic nie wiem, ale w domu na komputerze obejrzymy jakiś film o szybowcach. I obejrzeliśmy. Niejeden. Proste prawda?

Niedawno z kolei zadał mi pytanie odnośnie swoich, nazwijmy to "klejnotów". I znowu przeprosiłam, że nie wiem,bo nie jestem w ich posiadaniu i zaproponowałam "konsultację" z tatą. Co usłyszałam w odpowiedzi? " Przepraszam cię teraz mamusiu, ale chcę porozmawiać z tatą"

Oczywiście niech nikt naiwnie nie sądzi, że mój synek to "ą,ę przez bibułkę" i pełna elokwencja. Nie, nie. Swoje za uszami  ma, ale chodzi mi o te rozmowy w poważniejszym tonie. Naprawdę wtedy bardzo ładnie umie się zachować. Jak chce oczywiście. I wiem, że nasza w tym zasługa.

Targi Pracy

Targnęłam się na Targi Pracy w nadziei... Poszłam i aż się zdziwiłam mnogością osób tam przebywających wydawałoby się, że również gnanych nadzieją albo raczej skierowaniami z PUP-u.
Ja też takowe miałam i stanęłam nawet w kolejce, żeby oddać. Tak, tak, kolejka była.Trzeba było papierek oddać, bo inaczej można było spodziewać się wykreślenia z szeregów bezrobotnych. A ubezpieczenie przecież potrzebne.
Mi na tych Targach to tylko hotele na oko sie rzucały. Zapewne zarzucały wędkę na sezonowych pracowników.
Pokręciłam się, popytałam w kilku hotelach o pracę biurową, na służby mundurowe tylko łypnełam okiem, bo na funkcjonariuszkę to ja predyspozycji nie mam.
I wyszłam.
Byłam zaopatrzona w kilka sztuk CV i nadal byłam w ich posiadaniu.
Nawet na Targach Pracy brak pracy.



Wspomniana kolejka ze skierowaniami z PUP

czwartek, 14 marca 2013

Habemus papam.

Tematy Kościoła są mi raczej obojętne.
Gdzieś z dzieciństwa tkwi we mnie antypatia do księży. Zresztą czy mogłoby być inaczej skoro z komunii dzieciakowi utkwiło jedynie, że na tacę należy dawać więcej niż 5 zł? Albo ksiądz mówiący do 15-latki, która chce pójśc do bierzmowana, że nie ma 50 % frekwencji i nie zostanie dopuszczona? Nieważne, że w szkole nieobecność w ciągu całego roku wynosiła również ponad 5 miesięcy, a związana była ona z chorobą. I trzeba było wszędzie nadrobić zaległości, a szkolne były priorytetem.
Jeszcze kilka przykładów bym znalazła, ale nie o to chodzi.

Abdykacja Benedykta XVI mnie zaskoczyła i... tyle.
Rozpoczęcie konklawe jakoś umknęło mej pamięci. Gdzieś, coś usłyszałam, bo trudno było nie słyszeć, ale bliżej się tematem nie zainteresowałam.
Wczoraj natomiast siadłam przed telewizorem koło 17:00 i zakwitłam zapatrzona w komin.
Aaa, juz wiem, czemu włączyłam telewizor. Dzieci na komputerze oglądały bajkę, a M. na laptopie film. Z racji braku kolejnego laptopa, albo chociaż tabletu zasiadłam przed telewizorem i gapiłam się w wyżej wspomniany komin.
Informacja, że dym może się ukazać w każdej chwili, powodowała, że i do toalety sprintem biegłam, bo ciekawa kolorystyki dymu byłam. Strasznie intrygujący zdawał się być wczorajszego popołudnia komin na Kaplicy Sykstyńskiej.
M. w końcu film obejrzał i razem ze mną w komin wgapiać się zaczął.
Zapytałam rodzinkę jaki według nich będzie dym, na co M. ramionami wzruszył. Wika w ogóle nie zainteresowała się tematem. A Mati za to obstawał przy białym.
I tenże kolor ukazał się wreszcie tuzż po 19:00. Podekscytowana wykrzyczałam "Jest biały, jest biały!"
Co Mati skwitował "Przeciez mówiłem, że będzie"
Ciekawość związana z kolorem dymu wreszcie została zaspokojona, ale ciekawa byłam równiez nowego papieża i jego imienia.
Przyznaję, że pierwsze moje wrażenie, że strasznie drętwy człowiek.
A imię? Spolszczone brzmi swojsko :)
Dzisiaj, z racji tego, że bałam się, że papieża  zobaczę jak mi z lodówki wyskakuje, przyjrzałam sie bliżej jego postaci i zmieniłam zdanie. Wydaje się być sympatyczny.
I tyle w temacie.



środa, 13 marca 2013

Szkoła

Czy ja coś wcześniej wspominałam o szkole?  Nie?
Postanowiłam się edukować. Zdobyć dodatkowe kwalifikacje i umiejętności .
W pierwszym porywie porwałam sie na studia podyplomowe. W momencie owego porywu stan oszczędności pozwalał na takie widzimisię.
Forsa była, zapał również...tylko kierunek nie ruszył.
Trudno, czekamy do kolejnego semestru. I tu również bulba.
Podczas rozmowy ze znajomą, kiedy to ubolewałam nad tym faktem, że nie ruszył, a i z kasą gorzej być zaczęło, znajoma owa spojrzała na mnie i rzekła " A ty koniecznie na studia musisz?"
Yyyy...???
Troszkę mnie zbiła z tropu. Jakże to tak? To gdzie niby? Na kurs?
Nie na kurs.Do szkoły policealnej. W dodatku darmowej i w dodatku dwuletniej, a nie jak podyplomówka, rocznej.
Wyższe wykształcenie mam, więc według znajomej, po jaką cholerę płacić za coś co można mieć za darmo, bo na studiach i tak niczego innego mnie nie nauczą. Dopiero doświadczenie.
Przyznam, że ćwieka mi zabiła. Włączyłam tryby myślenia i pomyślałam, że czemu nie. Dnia następnego zapisałam się i tak oto chodzę sobie szkoły. I podoba mi się to.
I wreszcie wyszłam do ludzi:)




piątek, 8 marca 2013

Niezły ze mnie hodowca.

Tak, tak. Roślinek to ja wprawdzie nie hoduję, ale całkiem nieźle wyszło mi wyhodowanie sobie paskudnego zapalenia zatok. Dowód mam czarno na białym a nawet biało na czarnym biorąc pod uwagę zdjęcie RTG.
Robiąc zdjęcie kazano mi rozdziawić paszczękę i nie ruszać się. Rozdziawiłam zatem i w tej dziwacznej pozycji starałam się nie ruszać. Drżeć mi jednak nie zabroniono, więc szczęka, nie przyzwyczajona do takiego rozdziawiania, drżała. Ale zdjęcie wyszło. Wprawdzie jak na nie patrzę mam problem, z której strony patrzeć, żeby patrzeć prawidłowo, ale opis jest, więc oględziny z mojej strony, to tylko z ciekwości. Wszak kobietą jestem, więc ciekawość mam zapisaną w genach.

Dziś w planach kontrola. M. w trasie, a godziny, w których przyjmuje lekarz pokrywają się z godzinami kiedy dziatwa ma, w pełnym składzie pod mymi skrzydłami znajdować się powinna. Powinna, ale w dniu dzisiejszym musiałam wezwać odsiecz w postaci dziadków. Dziadkowie się stawili na czas.Plan był prosty. Przy przychodni rozstajemy się, ja do lekarza, a dzieci z dziadkami. Plan  generalnie w większości przyjęty bez zasrzeżeń. Jednak moje starsze dziecię uznało, że nikt się go o zdanie nie zapytał i w związku z tym on protestuje. Protest głośny poczynił, dolnej mej kończyny się uczepił i w lamenta uderzył. Siłą od nóg matczynych oderwany, jeszcze głośniej okazywał swoje niezadowolenie. Z zeznań naocznego świadka czyli mojej mamy,dowiedziałam się, że wrzaski trwały dość długo.
A ja?
A ja w tym czasie jak za dawnych czasów, komuną zwanych, stanęłam sobie w kolejce do lekarza. Ostatnio czekałam ponad dwie godziny, więc dziś zaopatrzyłam się w książkę. Półtora godziny dzięki temu jak z bicza strzelił, bo książka okazała się być pasjonująca.
Lekarz zadecydował o kontynuacji kuracji antybiotykowej, bo mimo, że od poniedziałku, wcześniej zapisany antybiotyk biorę, to ból głowy nadal się utrzymuje. Tyle, że tym razem to w zastrzyku, bo podobno skuteczność lepsza.
A zatem od jutrzejszego wieczora będą mnie kłuć.

poniedziałek, 4 marca 2013

Lepiej...


.Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że o niebo lepiej. Moja głowa na hasło "lekarz" zareagowała. Bolała mniej, więc mogłam juz funkcjonować. Oczywiście przez fakt, że jest podejrzenie o ostre zapalenie zatok to dostało mi się antybiotyk. Skierowanie na prześwietlenie również. Ale to jutro.
I odzyskałam smak i węch. Jeszcze troszkę zmysły nie są wyostrzone jak powinny, ale funkcjonują.
Gotowanie przez ostatni tydzień to dopiero była sztuka. Ja i gary stanowimy raczej mało zgrany zespół, więc przez ten tydzień gotowałam "na oko" albo z fixa. Podejrzewam, że z fixa zdecydowanie lepsze dania wychodziły.
W tygodniu zachciało mi się surówki z marchwi i jabłka, którą uwielbiam. Zrobiłam.  Smakowała jak ziemniaki i mięso tylko miała inną konsystencję i temperaturę. Głupie uczucie.
Najważniejsze, że dochodzę do siebie.



niedziela, 3 marca 2013

Nieaktywna

Nie wiem co mnie dopadło. Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że przeziębienie, ale teraz już pewności nie mam. Mój M. po objawach stawia raczej na jakieś zapalenie zatok czy coś w ten deseń. Od półtora tygodnia boli mnie głowa. Funkcjonuję, bo muszę.
Jutro kierunek lekarz, bo zwariuję.