Ostrzegam, post niekoniecznie dla wrażliwców. Zamierzam bowiem popisać trochę o...kupie. A konkretniej o fakcie iż mój synek od kilku dni załatwia owa potrzebę do toalety. Hurra! Oczywiście są jeszcze wpadki, próby wyłudzenia od nas pieluchy, ale jesteśmy konsekwentni, bo żadne z nas nie ma ochoty babrać się więcej w g... Nawet jeśli dotyczy ono naszego dziecka. Wystarczy nam jeden zasrajpieluch.
Wraz z nauką załatwiania swoich potrzeb tam gdzie należy, staram się Mateuszka uczyć także odpowiedniego nazewnictwa i zamiennie używam słów: toaleta bądź ubikacja. Unikam natomiast słowa "kibel". A właściwie to unikałam, do minionego piątku, kiedy to podczas rozbierania się do kąpieli Mati wrzucił skarpetki do ubikacji. Ja w tym czasie wróciłam się, do pokoju, po zapomniany ręcznik. Wchodzę do łazienki, a mój urwis stoi z łobuzerską miną. Wiedziałam już, że coś zbroił, tylko co? Mati z uśmiechem komunikuje, że:
- Ziuciłem talpetki
- Gdzie rzuciłeś skarpetki? - się pytam dziecięcia
- Tam - wskazuje rączką na toaletę, jeszcze skubaniec deskę z powrotem opuścił.
Zaglądam...Są! Na szczęście nie zdążył wody spuścić. Przyznam, że dym uszami mi poszedł (bo to nie był jedyny psikus w ciągu dnia i moja cierpliwość była na wyczerpaniu), przez zaciśnięte zęby niemalże wysyczałam;
- Dlaczego wrzuciłeś skarpetki do kibla!?
- Dzie? - spytał z lekka oszołomiony synuś
- No,dlaczego wyrzuciłeś skarpetki do ubikacji?- zreflektowałam się pokazując ręką odpowiednie miejsce.
- Nie wiem - usłyszałam
Nie dyskutowałam specjalnie, pouczyłam tylko, ze powinien skarpetki wrzucić do pralki, wyjęłam z kibelka to co nie powinno się tam znaleźć i wykąpałam małego, żeby ochłonąć.
Jako, że mały sygnalizuje swoje potrzeby tak naprawdę dopiero od kilku dni, to na wyjścia i na noc jeszcze zakładamy pieluchę. Wczoraj, po spacerze, zanim jeszcze po przyjściu się ogarnęliśmy i zanim którekolwiek z nas postanowiło małego przebrać, Mati zakomunikował, ze chce "pupę", po czym wystartował do siebie do pokoju i schował się pod stolik, żeby w skupieniu i spokoju zrobić to co zamierzał. Nasza reakcja była błyskawiczna, ja trzymając małą na rękach, rzuciłam do M. hasło i tata zareagował, wyciągając małego spod stołu, ściągając mu pieluchę i mówiąc, że wie gdzie należy kupę zrobić.
Mati, niekoniecznie zadowolony z takiego obrotu sprawy zakomunikował tacie:
- Ja nie ciem do tibla!
M. lekko wryło w podłogę, spojrzał na mnie, a ja, próbując nie parsknąć śmiechem, wzruszyłam ramionami.
Ot, pieron jeden, jak szybko załapał!
skarpetki to pikuś - mój starszy kiedyś wrzzucił szczoteczkę do zębów :)
OdpowiedzUsuńFajnie napisałaś- wiem doskonale jaka to radość gdy dziecko w końcu porzuca pieluchy i załatwia się do "tibla"- powodzenia życzę w tym temacie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam- Kasia-Kordelia :)))
po pierwsze gratuluję konsekwencji w niedawaniu pieluch, ciekawe czy ja wykażę się taką samą umiejętnością, bo jak na razie Bartek mną rządzi ;p a po drugie super, że uczycie syna ładnego słownictwa, to się ceni :)
OdpowiedzUsuńhe he, dzieci zawsze podchwycą to, czego nie powinny :)
OdpowiedzUsuńGratuluję synkowi i Wam nowej, jakże niezbędnej umiejętności :)
hahah.... oj wesołe jest zycie ze starszymi dziecmi :] z drugiej strony chcialabym zgłosic protest... ze tez takie ładne niemowleta musza mieszkac tak daleko... :(
OdpowiedzUsuńsuper tylko się cieszyć z postępów;-)
OdpowiedzUsuńhehe nooooo ja jednak parsknelam smiechem! oj te Mateusze :) Buziak dla drugiego ulubionego po moim ;)
OdpowiedzUsuń@elinka
dzieciaki chyba nigdy nie przestaną nas zaskakiwać swoją pomysłowością hahha :-))
OdpowiedzUsuńJa preferuję przenośne toy toye :) To jest chyba zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. Trudno znaleźć lepsze.
OdpowiedzUsuń