wtorek, 31 grudnia 2013

Sylwester 2013

Nie będzie podsumowań, bo to był...zwyczajny rok.
Mam praktycznie jedno WIELKIE życzenie na Nowy Rok.
Jak się spełni będzie fajnie, a jak nie, to przeżyję.

Poza tym?

Życzę sobie wszystkim szczęścia i zdrowia
Co smutki i choroby pod dywan schowa.
Wielkiego worka pieniędzy
By nie żyć w nędzy
Byście swoim marzeniom dorównali kroku
W tym nadchodzącym Nowym Roku !!!


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Przed Sylwestrem.

Nie wiedziałam czy uda mi się zebrać wszystkie moje członki do kupy na tyle, żeby to i owo na blogu napisać. Na szczęście leki zaczęły działać, dzieci poszły spać, więc mam trochę siły, żeby parę słów sklecić.
Przetrzymałam całkiem sporo chorób moich dzieci i nic. Dwa pobyty Mateusza w szpitalu i też nic.
A wczoraj przywlokło się coś.
Myślałam, że jak zwykle jakieś "Teraflu" czy inny Gripex i będzie po wszystkim. Ale nie. Nie tym razem, Wobec tego skapitulowałam, do mamy telefon wykonałam i jutro wybieram się do lekarza.
Gardło mnie pali i jest spuchnięte. Co 4 godziny biorę leki, które działają przez około 2 godziny, a potem znowu jestem nieprzytomna.
Moje dzieciaczki kochane mimo swojej niespożytej energii dziś jakoś się kontrolowały i co chwilę całowały mnie w czoło, a ja z zimna telepałam się pod kocem.
Starszy synek grał dziś na komputerze chyba rekordową ilość godzin, Wiki mu dopingowała, a ja nie miałam nic przeciwko, bo mogłam troszkę podrzemać.

Także Sylwester spędzę na pewno w łóżku z w towarzystwie jakiegoś choróbska.
No nic, dam radę, bo kto jak nie ja.

czwartek, 26 grudnia 2013

Świątecznie

Wszystkiego dobrego w te Święta, wiem, że się kończą, ale dopiero teraz zasiadłam do komputera i mogę nadrabiać blogowe zaległości, zarówno te w pisaniu, jak i czytaniu.

Przed Świętami dzieci mi się rozchorowały. Na szczęście, jak stwierdziła pani doktor na doraźnym, to były pierdoły.
Czemu na doraźnym, ano dlatego, że w nocy z piątku na sobotę, około 1:15 Mateusz się rozkaszlał.
I cóż z tego?
Ano jak dziecko zaczęło na o 1:15 w nocy kaszleć i o godzinie 2:29 ów kaszel nadal trwał, a dziecko łapało powietrze z odgłosem jakby dmuchał przez długą rurę, to fakt ten wzbudził nasz niepokój i zapadła decyzja, że M. jedzie z Młodym na dyżur nocny w przychodni.
W całym, nocnym zamieszaniu, przebudziła się Młoda. Chciałam ją uspokoić więc przytuliłam Okazało że jest cieplejsza od kaloryfera. 38, 9 na termometrze spowodowało, że i młodsze dziecię z wyrka wyciągnęliśmy w celach badawczych.
Nie powiem, 3:00 w nocy a na dyżurze pojawia się dwoje dorosłych z małolatami może i dziwny widok, bo brykające dzieciaki na bardzo chore nie wyglądały (Wiki przed wyjściem dostała Ibum), a Mati przecież "tylko" kaszlał.
Pani doktor jednak rzetelnie ich przebadała, o dziwo mówiąc co i jak, przepisując leki i tłumacząc, który i na co działa (dla mnie to był szok, bo od naszego rodzinnego to jak nie zapytam to nic się nie dowiem), a na koniec stwierdziła, że dzieci są w dobrym stanie i z taką pierdołą to ona się dziwi, że o tej godzinie ich targaliśmy.
Grzecznie odpowiedziałam, że fakt, że to pierdoła to my się dowiedzieliśmy dopiero od niej.

Leki dostały, zakazu wyjście przy braku gorączki nie było, więc przygotowania do Świąt prawie nie zakłócone, poza wyczerpaniem psychicznym matki, kiedy to dzieci mimo choroby, pełne kipiącej energii rozsadzały dom swoimi kończynami i czaszkę matki wydobywającymi się z ich gardeł decybelami.

Na szczęście część jedzeniową w większości wzięli na siebie moi rodzice, którzy to z nami spędzali Wigilię, a choinkę i jej ubiór wziął na siebie M.
Efekt przeszedł nawet moje wyobrażenie.


Choinka ubrana srebrno-biało, o czym wspominałam w poprzednim poście, a te zielone łańcuchy zielone nie są, ale błysk flesza tak je "pokolorował"
Po uroczystej kolacji nastąpiło to co wszyscy lubią najbardziej. Prezenty!











Nie wiem jak inni, ale ja po całym dniu poszczenia najadłam się tak niewielką ilością, że wszystkich potraw nie spróbowałam. Nie dałam rady. 
Zgodnie z zasadą



Pierwszy dzień Świąt rozpoczęliśmy rodzinnym układankami



A po południu, po kolejnej porcji wyżerki, wyruszyliśmy na spacer.
A pogoda niemalże wiosenna, bo 8 stopni, a do tego bezwietrznie, to bardzo nietypowe o tej porze roku. Zresztą wystarczy spojrzeć na taflę wody.













Jak widać na powyższych zdjęciach, spacer zaczęliśmy kiedy było jasno, a skończyliśmy już po zmierzchu, ale przecież wtedy ustrojona choinka przy ratuszu wyglądała najładniej. Zresztą, czy kogoś to dziwi?
A przy choince stajenka, a w niej zwierzątka. I tłok, ścisk i mało miejsca. Co roku odwiedzamy, i co roku się dziwię, że nie ma więcej miejsca, chociażby po to, żeby oglądający mogli swobodnie przesuwać się w obie strony.
Także było szybko i krótko, bo żadna to atrakcja przepychać się przez ciżbę ludzką dłużej niż potrzeba. Fotki jak widać jakieś cyknęłam, ale nie było szans na fajniejsze ujęcia.
A dziś.
Pogoda nie dopisała, ale jedzenie w lodówce i owszem, na tyle, że ja świętowałam pełną gębą i dosłownie i w przenośni, bo interesowała mnie tylko książka. Tak długo czytałam, że przeczytałam, a nawet zamknęłam ją ze złością, że już się skończyła.
Tegoroczne Święta uważam za mega udane. Jak co rok zresztą, bo ja wybredna nie jestem.
Wesołych Świąt!

sobota, 14 grudnia 2013

Kolor choinki.

Żadnych udziwnień w temacie samego drzewka nie przewiduję. Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym choinka będzie żywa. Uwielbiam żywą , pachnącą choinkę.
W zeszłym roku, wraz z dziećmi wieszaliśmy co popadnie, a w tym roku M. zamarzyła się choinka w kolorze bieli srebra,zatem i stos ozdób w tych kolorach zakupił.
Osobiscie przełamałabym kolory te jakimś niebieskim czy delikatnym fioletem, ale obawiam się, że ten numer nie przejdzie. Mam jednak tydzień na przekonanie M. do swojego pomysłu.
Tak się mi mężczyzna zaangażował, że sprawę załatwiać będę delikatnie, bez nacisków i bez niepotrzebnego uporu, co by mu chęci nie przeszły.  Po prostu zasugeruję to i owo kolorystycznie.

Skoro choinka w kolorze srebra to i stół przydałoby się w podobnym klimacie. I tu również zamarzył mi się na białym obrusie niebieski albo fioletowy bieżnik albo jakaś inna ozdóbka w podobnym tonie i kolorystyce.
Intensywnie myślę i przekopuję internet w poszukiwaniu pomysłów i inspiracji.

Czasu coraz mniej, ale i na tyle dużo, że jeszcze coś ciekawego stworzyć można.

zdjęcie zbloga someplacenice.pl

zdjęcie ze strony mówimyjak.pl


zdjęcie z bloga someplacenice.pl

zdjęcie z bloga someplacenice.pl
Ciekawe dekoracje stołu w kolorze srebra i bieli

zdjęcie ze strony sekretkoloru.blox.pl

zdjecie ze bloga sekretkoloru.blox.pl
zdjęcie ze strony urządzamy.pl

zdjęcie ze strony urządzamy.pl



W poszukiwaniu inspiracji zaczęłam przeglądac internet i wsiąkłam. Dekoracje cudne. Nie tylko w kolorystyce przewidzianej na tegoroczne święta, ale w ogóle.
Mam nadzieję, że uda mi się choć troszeczkę stworzyć taki nastrój jakbym chciała.

Idę buszować dalej.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Anioł Stróż.

Opowiem Wam historię. Nocną historię.
Moja córcia zrywa się co noc. Często z  płaczem. Zawsze do niej biegnę i przytulam, pocieszam i uspokajam. Kładę się obok niej póki nie zaśnie, ale ona ma już niespokojny sen i budzi się jeszcze nie raz. Dlatego często zdarza mi się spać z nią do rana
Nie inaczej było dzisiaj.
Kiedy pierwszy raz dziś w nocy usłyszałam "Mamo!" pobiegłam do córci, ale tym razem zabrałam ją do naszego łóżka. M. w trasie więc, żeby nie biegać, wzięłam ją do siebie.
Chwilę się kokosiła, po czym zaczęła spokojnie oddychać.
Myślałam, że zasnęła.
Myliłam się.
Usłyszałam jej szept.
- Mamo
Spojrzałam na nią.
Uśmiechała się patrząc w sufit.
- Słucham córeczko? - spytałam
- Patrz mamo, anioły.
Spojrzałam w sufit. Nie widziałam nic, ale uśmiechnęłam się do córci i powiedziałam.
- Tak, kochanie, uśmiechają się do ciebie. Opiekują się tobą. Śpij spokojnie.
Znowu zobaczyłam uśmiech na jej buzi.
Zasnęła.
Ja również.
Cały dzień myślę o nocnym zdarzeniu, a właściwie o jej słowach.
Wikusia ma 2,5 roku i widzi anioły.
Niech nad nią czuwają.
Nad nami wszystkimi.

zdjecie ze strony Meritohurt.pl

środa, 4 grudnia 2013

Serce ściska

Będąc poprzednio z Mateuszkiem w szpitalu widziałam kilkumiesięczną dziewczynkę, która, mimo samotnego przebywania całymi dniami, nie płakała. W ogóle. Bawiła się, bujała, zajmowała sama sobą.
I to bujanie mnie przerażało.
Dziecko pozostawione przez matke w parku.
Trafiło do pogotowia opiekuńczego, a kiedy zachorowało, do szpitala.
Pielęgniarki troskliwie się zajmowały karmiąc i wykonując czynności pielęgnacyjne, ale nie było nawet mowy o czułości, przytulaniu czy jakiejkolwiek innej formie bliskości.
Po trzech dniach dziewczynkę zabrano, a ja nadal bardzo przeżywałam to co ją spotkało.

Tym razem chłopczyk był pierwszy.
Ma raptem dwa miesiące. Po urodzeniu zostawiony w szpitalu.
Całymi dniami śpi, bo malutki i od maleńkości nie zna ciepła i czułości.
Serce się kraje.
Czeka na urzedowe decyzje.
A dlaczego w szpitalu?
Powodem jest FAS czyli Zespół Alkoholowy Płodu. Znam tylko diagnozę, bo krąży informacja po oddziale.
Pomysleć, że jakaś franca funduje dziecku coś takiego na start i je zostawia.
Ja nie ogarniam.

Mamy sale naprzeciwko, widzę, ale nie umiem przyjąć do wiadomości samotności tego maleństwa.

wtorek, 3 grudnia 2013

Podobno jak się coś zostawi to się wraca.

Podczas naszego, a właściwie Mateuszowego pobytu w szpitalu z zapaleniem płuc, o którym to pobycie można przeczytać tutaj, zostawiłam w lodówce jedzenie. Wróciłam się po nie następnego dnia. Ktoś jednak krzyknął, że jak się coś zostawiło to się w to miejsce wróci. Machnęłam ręką. Zabobon.
A jednak!
Ten ktoś wykrakał, bo Mati od wczoraj ponownie na oddział dziecięcy zawitał.
Tym razem zapalenie węzłów chłonnych szyjnych i zapalenie ucha. Tylko, że ja nie wiem co było najpierw, bo Młody na ból węzłów chłonnych narzekał, zaś na ucho nie.
Seria badań, także w kierunku mononukleozy,  RTG klatki piersiowej, bo trzeba było skontrolować skoro niedawno przechodził zapalenie płuc i laryngolog.
CRP tym razem powyżej 100. Dostał dzieć mój antybiotyk i zaproszenie na oddział.
Wieczorem, kiedy to ległam juz na podłogę aby, po pełnym negatywnych emocji dniu, odpłynąć w sen twardy i błogi (twardy dosłownie, bo podłoga zdecydowanie do miękkich nie należy), syn mój zakomunikował, że go ucho swędzi.
- To go sobie podrap- odparła troskliwa matka.
Prawdopodobnie wtedy zaczęło mu się z ucha sączyć.
Rano obchód.
Badało go trzech lekarzy. Nic nie zauważyli.
Matka tez nic nie widziała.
Trzeba było taty i jego spostrzegawczości. I to tata własnie zauważył, że w uchu dziecka jest nadmiar czegoś.
Mateusz ponownie na laryngologię zawitał, gdzie mu ucho wyczyścili.
Po wieczornej kontroli, konieczności ponownego czyszczenia ucha nie stwierdzono.

Dzieć zdecydowanie zadomowiony na korytarzach szpitalnych. Znalazł sobie tylu kolegów, że jakbym wyszła, to pewnie dobre pół godziny by minęło zanim by się spostrzegł. Nie sprawdzałam, tylko tak przypuszczam.

W trakcie obiadu, zaginął mój kubek.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że pamiętałam ostatnie miejsce pobytu zaginionego, więc list gończy rozesłałam.
Przy kolacji kubek do rąk moich własnych osobistych wrócił, o czym poinformował głosem mocnym i dobitnym mój pierworodny.

Jeszcze nie wiem kiedy opuścimy szpital. Może jutro dowiemy się coś więcej, bo dziś synek miał jeszcze dodatkowo USG jamy brzusznej i węzłów chłonnych. O 10:00, ale nasz lekarz prowadzący juz się zdążył ulotnić, więc nie wiem. Pytałam innego lekarza, to grzecznie mi objaśnił ( a właściwie objaśniła) co z USG wynikło, ale nie potrafiła mi powiedzieć jak długo jeszcze na oddziale będziemy.

Czekamy wobec tego na dzień jutrzejszy i wieści z lini frontu.

czwartek, 28 listopada 2013

Z rozwianym włosem.

Ręka do góry kto na ostatnią chwilę działa?
Osobiście przynależę do tego gatunku.
I niby obiecuję sobie, że następnym razem szybciej za coś, cokolwiek się wezmę, to i tak robię to w ostatniej chwili.
Nie inaczej było dziś.
Załatwiałam papierologię na zasiłek rodzinny i dodatek mieszkaniowy.
Ganiałam od 8:00.
Wczoraj wypełniłam wnioski, ale wszystkie urzędy obskoczyłam dziś.
I udało się!
O 14:40 wyszłam z MOPS-u z bananem na twarzy, bo panie wypuściły mnie z informacją, że złożyłam komplet wymaganych dokumentów.
A wszystko dzięki niebywałej uprzejmości urzędników.
Nawet pani w ADM wypełniła wniosek od ręki.
A panie  w MOPSie, skserowały grzecznościowo dwa brakujące druki (po 1 na pokój wypadło), tzn. druki oryginalne były, brakowało ich kserokopii.
Zaniosłam również puste druki pt. "Oświadczenie", w których, świadoma konsekwencji karnych, miałam coś oświadczyć. Tylko nie wiedziałam co. Panie pomogły i podyktowały łącznie z przecinkami.
Czego chciec wiecej.
Życzę wszystkim takich urzedników na swojej drodze.

ze strony demotywatory.pl



czwartek, 21 listopada 2013

Złotówka ma moc.

Zainspirowana pewnymi komentarzami pod pewnym postem na pewnym blogu, post poczyniam.
Nie wiedzieć czemu, jak ktoś zasobniejszy w finanse, zafunduje dziecku zabawkę w granicach kilkuset złotych  i jeszcze upubliczni ów zakup, to w ludziach zaczyna budzić się  zazdrość i wredność przeokrutna.
Nie chę tu rzucac nazewnictwem bloga, którego autorka pokazała ów prezent, a że blog dość popularny, to pewnie całkiem spora grupa osób skojarzy.

Niestety tak to juz jest, że ktoś ma więcej, inny mniej. Po prostu sprawiedliwość w tym temacie nie istnieje. Nie jestem pewna czy istnieje w jakimkolwiek.

W okresie świątecznym, a właściwie przedświątecznym, nasze pieniądze maleją w tempie zastraszającym, a potrzeby rosną.
Ale o tym pisać nie będę. Chcę napisać o konkretnej potrzebie pod choinkę, a mianowicie o prezencie dla dziecka.
Niejednokrotnie rozmawiałam ze znajomymi mamami, że dziecko to czy tamto chciałoby pod choinkę dostać, ale koszt zabawki stawia rodziców na baczność i często jest tak,że albo zapożyczają się by dziecku swojemu radość sprawić albo kupują dziecku to na co ich stać, a co niekoniecznie latorośl zadowala.
Znalazłam sposób aby sobie włosów z głowy nie rwać skąd pieniądze na prezenty wziąć. Dla mnie większym dylematem jest raczej wybór  prezentu. W tym roku moje starsze dziecko, co i rusz zmienia zdanie w temacie prezentu. Nie dalej jak we wczorajszym  poście napisałam, że dziecko się zdecydowało już na zabawkę. Dziś już chce inną. Także temat pozostaje na razie otwarty (oczywiście w grę wchodzi inny pojazd).

Cóż zatem czynić mozna by problem sfinansowania zabawki problemem być przestał?

Wystarczy 25 grudnia wrzucić do dziecięcej skarbonki złotówkę.
Zajrzyj teraz do portfela i pomyśl czy złotówka w tej chwili z niego wyjęta spowodowała by wielkie spustoszenie?
26 grudnia trzeba zrobić to samo.
Oczywiście i 27 grudnia też.
W skarbonce jest już 3 zł.
W kolejne dni również.
31 grudnia wkładając złotówkę, stan skarbonkowego konta zwiększa się do 7 zł.
A ile pieniędzy będzie 15 grudnia następnego roku?
Czy za nazbieraną, po złotówce dziennie, kwotę można dzieku kupic fajny prezent? Za 355 zł na pewno.
A wyobraź zobie, że odkładasz 1,5 zł czy 2 zł.
Czy w danym miesiącu bardzo nadwyręża to Twój budżet?
Nawet 50 gr dziennie daje w skali roku około 180,00 zł. Też można coś fajnego dzieciakowi zafundować.

Wystarczy czasem kupić tańszy jogurt, dwa plasterki mniej wędliny, czy inny rodzaj herbaty czy papierosów. Poszukać promocji mięsa czy serów czy czegokolwiek i z zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy złotówkę "odpalić " maluchowi.

Za tak niewiele można tak wiele, a radość dziecka - bezcenna.

zdjęcie ze strony katalog monet



środa, 20 listopada 2013

Stawiamy na Brudera

Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie czas Świąt Bożego Narodzenia to przede wszystkim mysli o prezentach. Jest takie nasycenie rynku różnymi cudami, że ciężko wybrać tą jedną rzecz.

Nie mogliśmy z M. dogadać się w kwestii prezentu dla Mateusza. Ja obstawiałam Transformersy, ale M. nosem kręcił.
Zaproponował coś z Brudera.
Mamy dwa pojazdy tej firmy i naprawdę są nie do zdarcia. Wprawdzie w traktorze trzeba wymienić przednie koła, bo jak któreś z dzieci trzepnęło to pękła oś przednia. Traktor jest w użytkowaniu 3 lata i "przeżył" poważne upadki z wysokości, że wziął i w końcu skapitulował. Na szczęście do Brudera części można dokupić, co też uczynimy. Zawsze to taniej niż nowy traktor.

Znając fascynację dziecka do samochodów terenowych, to nimi się przede wszystkim zainteresowaliśmy.

zdjęcie ze strony todler.pl



zdjęcie ze strony todler.pl

zdjęcie ze strony todler.pl




Pokazaliśmy młodemu powyższe samochody prosząc by zdecydował, który chce dostać pod choinkę.
Dość długo się zastanawiał, w końcu wybór padł na zielony z zastrzeżeniem, że na następną choinkę wybierze sobie inny.

Uff, wybór został dokonany, pozostaje tylko zamówić i przechować, prawdopodobnie u dziadków, bo w domu to w każdą dziurę wlezie jak nie Mati, to Wiki, więc występuje spore ryzyko przedwczesnego odkrycia.

Za to poza wszelką wątpliwość na urodziny dostanie grę, mimo, że samochody to miłość mojego dziecka, ale edukować też sie wypada.



poniedziałek, 18 listopada 2013

Mamo! Mamo!! Mamo!!!

Pławię się teraz w wieczornej ciszy.
Młodzież śpi.
A cisza aż w uszach dźwięczy, bo dzis był ten dzień.
Dzień, w którym miałam wrażenie, że dzieci beze mnie nawet bąka nie puszczą.

- Mamo, podaj mi nożyczki!
- Mamo, krzywo mi wyszło!
- Mamo, choć!
- Mamo, jobiłam kupe!
- Mamo, przynieś pić!
- Mamo, ale ja chciałem wodę z sokiem, a nie sama wodę!
- Mamo, ja teź ciem pić!
- Mamo Hateusz jablał!
- Mamo, a Wiki pisze po ścianie!
- Mamo, ja ciem Dolę!
- Mamo, choć pomóż!
- Mamo, a weź mi napisz!

Mamo, mamo, mamo....
Częstotliwość mniej więcej taka, że nie udało mi się w przerwie kubka umyć, nie mówiąc o zrobieniu sobie choćby kawy.

- Mamo, a włącz mi muzykę!
- Za chwilę! Kawę sobie robię!
- Ale ja chcę teraz! Mamo!

O 19:00 pogoniłam towarzystwo do kąpieli, ale łobuziaki jeszcze musiały sobie trzy razy dać buzi, pięć razy sie poprzytulać na dobranoc i biegali jedno do drugiego chichocząc radośnie.

Jak kazałam uspokoić sie i kłaść wreszcie do łóżek to w odpowiedzi słyszałam głośny śmiech moich dzieci, nic sobie z matczynych słów nie robiących.

W końcu zasnęli.
I cisza jest...sza...ale fajnie.

sobota, 16 listopada 2013

No chodź, chodź ze mną do łóżka

Mamuśka ze mnie tolerancyjna, trudnych ani wstydliwych tematów unikać nie zamierzam, bo kto jak nie my ma dziecko informowac i uświadamiać. Jednak tematy te dla mnie wydawały sie odległe ze wzgledu na wiek dzieci.
A tu proszę, wczoraj zostałam zaskoczona przez syna mego ukochanego.

- Mamo mogę posłuchac muzyki na komputerze? - zagaił mnie, myjącą gary, pierworodny
- Tak, możesz.
Pobiegł do komputera
Jakieś 5 minut później słyszę
Łuup!
- Ojoj! - to Wiki
- Oj, Wika! - to Mati.
Po tej reakcji domysliłam się, że Wiktorka niechcący zrzuciła pudełko z kredkami. Podążyłam z odsieczą.
Mati ze słuchawkami na uszach przyglądał się wydarzeniu, ale na mój widok w drzwiach stracił zainteresowanie i ponownie odwrócił sie do komputera.

Wspólnie z córcią zbierałyśmy kredki, Młody zaś nucił sobie pod nosem, kiedy nagle usłyszałam
- No chodź, chodź ze mna do łóżka, bedę całował twoje palce...
Zastygłam, niczym żona Lota zamieniona w słup soli, zagapiwszy się na mojego synka kiwającego do rytmu głową.
Co u licha?
- Mati!
- Słucham  
- co ty słuchasz?
- Takiej fajnej kiosenki (nie może się przestawić na piosenkę)
- A co to za piosenka
- A pan śpiwa, żeby pójść do łóżka i że będzie całował palce i...
- Dobra, dobra, daj posłuchać - przerwałam
Przekazał mi słuchawki.
Melodia znana.
Aaa, to "Raissa" zespołu Strachy na lachy


Jak u licha on na nią trafił?
Ściągnęłam słuchawki.
- Fajna, nie ? - dzieć spytał mnie z uśmiechem.
- Eee, no tak - nic mądrzejszego nie wymysliłam. Młody zadowolony ponownie założył słuchawki i ponownie zaczął kiwać głową do rytmu, nucąc pod nosem.



czwartek, 14 listopada 2013

Brzydkie kaczątko

Uwielbiam tą bajkę. Razem z córcią już kilkukrotnie oglądałam 8-minutową wersję Disney'a. Wiki płakała razem z kaczątkiem


I  się cieszyła,kiedy znalazło swoje rodzeństwo i mamę. A ja zawsze się wzruszam gdy tytułowe brzydkie kaczątko okazuje się być pięknym łabędziem, obojętnie jaką wersję tej bajki bym nie oglądała czy czytała.


Wczoraj szwendając się po internecie natknęłam się na fotki, które  niektórzy, a raczej niektóre z Was znają. Zawsze wiedziałam, że makijaż czyni cuda, ale mimo wszystko byłam pod wrażeniem






Dzięki mistrzostwu Wadima Andriejewa kobiety z brzydkiego kaczątka zdecydowanie zmieniają się w piękne łabędzie.

Z zaciekawieniem oglądałam metamorfozy pań i z ciekawoscią zajrzałam również na jego stronkę,by zobaczyć jak on sam się prezentuje


Trzeba przyzna, że ma chłopak talent, a i specjalistów od photoshopa pewnie też.
Ale ja nie o tym.
Nie powiem, bardzo chciałabym mieć choć raz taką "tapetę" na twarzy mej, ale jeszcze bardziej chciałabym sama nauczyć sie malować, a już marzy mi się, żeb ytak podkreślić oczy jak na zdjęciu poniżej


Sama jestem raptem  w posiadaniu trzech kosmetyków do "mejkapu": podkładu AA, czarnej kredki Oriflame i tuszu do rzęs firmy...eee...muszę pójść do łazienki bo nie pamiętam firmy. Już wiem Maybelline. I to już wszystko.
Trzeba przyznać, że cudów z takim warsztatem to ja nie zdziałam.
Pewnie są jakieś filmiki szkoleniowe (musze poszukać) i może coś z nich się dowiem, choćby to co dokupić. Typ urody mam podobny do pani z obrazka, bo też bladość me lico ściele, a i włosy w kolorze ciemnym posiadam, w tej chwili spranym kilkukrotnym myciem, ale odświeżanym Londą w kolorze złoty brąz.

Na tym podobieństwa z tą panią się kończą bo i wiek nie taki, i gabaryty również.
Niemniej jednak chciałabym wpaść w ręce kogoś, ktoby mnie tak urządził i chciałabym zobaczyć miny bliskich i znajomych na mój widok z takim makijażem właśnie. Zachwycone miny oczywiście.

Wszystko fajnie, gdy jesteśmy jakie jesteśmy i od czasu do czasu sobie taki makijaż sprawimy. Ale wyobraźmy sobie, że poznajemy gościa, będąc piekną i ponętną po prawej, a tu któregoś poranka widzi nas w wersji po lewej. Brrr, to dopiero musi być wstrząs.







środa, 13 listopada 2013

Kiedy rodzice chcą mieć czas dla siebie.

Zasadniczo rodzicielski czas nadchodzi wraz z momentem kiedy dziatwa zaśnie, najczęściej wieczorową porą. Choć zdarzają się i dzienne wyjątki. Ale to wyjątki właśnie. Zbyt rzadkie, żeby brać je pod uwagę.

Czasami jednak chciałoby się, mimo wszystko, mieć czas dla siebie w ciągu dnia. Ot, tak po prostu. nie czytać dzieciom bajek, nie oglądać z nimi bajek, nie budować wież, ani nie ścigać się samochodami.
Marzenie prawda?
Udało mi się je spełnić, choć na krótka chwilę.
Wczoraj M. jechał w trasę, więc musiał sie po południu położyć. Ja miałam ochotę poczytać, ale Młoda wykrzykiwała, że chce Dorę, a jak na złość nie leciała akurat na Nick Jr, młody chciał grać, ale bez przerwy potrzebna mu była pomoc.

W końcu machnęłam ręką na niepedagogiczną moc komputerów i pozwoliłam




a sama zasiadłam do czytania


Na moim skromnym smartfoniku zwanym Sony Xperia J czytałam sobie "Blog" TomkaTomczyka. Przez pół godziny! Aż dziw mnie bierze, że me oczy wytrzymują taki druk bez lupy. Jeszcze  ze wzrokiem mym jest nieźle.
Dzieci przez ten czas oglądały bajki, Wiki "Dorę" a Mati, w wersji oryginalnej, "Toboty"

Po półgodzinie znudziło im sie i zawołali ciastolinę. I niby nadal bawili sie sami, ale juz bardziej mnie angażowali, bo trzeba było zrobić kulkę, robota, włożyć bądź wyjąć jakąś foremkę, ale nadal udawało mi się czytać. W pewnej chwili na dłużej wzrok skupiłam na czytaniu a jak go podniosłam, oczom moim ukazał się krajobraz po bitwie. Ciastolina, pięknie pokrojona w kawałeczki walała się wszędzie. A młodzież, zasiadłszy na ławie, oglądała sobie z zainteresowaniem "Dalej, Diego"  w telewizji, wykazując mniejsze, a nawet żadne zainteresowanie przez siebie stworzonemu bałaganowi.

Nadszedł zatem nieuchronny koniec czytania, na rzecz sprzątania, a przede wszystki obudzenia M. do pracy. Już nie było sielankowo, bo dziatwa odmawiała współpracy przy zbieraniu  i nawet zagrożenie wciągnięcia ciastoliny w otchłań odkurzacza nie do końca ich przekonała.
Wystarczyło jednak odkurzacz wyjąć i realne zagrożenie utraty ulubionej masy plastycznej spowodowała, że w tempie ekspresowym dzieciaki posprzątały ciastolinę. Oczywiście i tak sporo do odkurzacza trafiło, ale jeszcze do zabawy mieć będą całkiem słuszną aczkolwiek już wysłużoną porcję o kolorze nieokreślonym.

wtorek, 12 listopada 2013

Wyszła mi na przeciw.

W ostatnim poście (KLIK) pisałam o pierwszych prezentowych inspiracjach. W pierwszej kolejności zaprezentowałam lalki lalaloopsy. Te, o których pisałam, to wersja 30 cm. W sklepie, ale i na allegro cena waha się od 100,00 do 130,00 zł.
Są też lalki w wersji 18 cm

zdjęcie allegro.pl

zdjęcie ze strony allegro.pl

 zdjęcie allegro.pl

Ceny kształtują się od 65 zł plus przesyłka oczywiście. W sklepie widziałam po 85 zł. Pomyślałam  że skoro niewielka różnica w cenie, to może jednak ta większa by się bardziej opłacała.

Nagle, okazało się, że jest szansa na lalkę mniejszą i za mniejszą cenę. Dużo mniejszą. 
Rano otrzymałam dwa telefony. Od mamy i od koleżanki z tą samą informacją.

Lalaloopsy będą w Biedronce! Po 49,99 PLN. Na pewno nie we wszystkich sklepach, więc 21.11.2013 wyruszam na łowy. Gdziekolwiek lalki będą, przede mną się nie uchowają, na pewno znajdę i zakupię.