niedziela, 29 czerwca 2014

Reaktywacja

Siedzę i gapię się w ekran. Wymazałam już kilkakrotnie pierwsze zdanie.
Czy da się w jednym poście ująć ostatni miesiąc?
Miesiąc bez wpisu. Z małym hakiem.
Czy ktoś jeszcze u mnie coś przeczyta?
Czy ktoś mnie jeszcze pamięta?
Całkiem od blogosfery odciąć się nie odcięłam, ale bywałam znacznie mniej niż kiedykolwiek.
Nieważne co było przyczyną.
Przeprowadzka, egzaminy, brak weny, zmęczenie, pogoda...
A może wszystko po trochu.
A może mi się po prostu nie chciało...
Bywa.
Tak czy siak zachciało mi się znowu, bo poczytałam kilka wpisów własnych (do cudzych zapewne wkrótce zajrzę i postaram sie pozostawić ślad) i mi sie zatęskniło za blogiem, więc wracam.

A co u nas?
Biejemy rekord, a właściwie to Mateusz, bo od ponad dwóch miesięcy...eee....jakby to ująć, żeby nie zapeszyć...obywa się bez glutów, cherlania, podwyższonej lub całkiem wyskiej temperatury i...ma się świetnie :)
Nie wiem czy powodem takiego stanu rzeczy to wycięty migdał, czy pora roku, czy kuracja Ribomunylem, czy przebywanie na powietrzu liczone w godzinach dziennie...
Cokolwiek to jest, działa!
I oby jak najdłużej.
Kładę nacisk na Mateusza, bo Wiktoria generalnie mniej choruje od niego.

Słońce, wiatr czy słota nie straszna dzieciom moim.
Goniłam ich z ogródka lekko zawilgoconych przy 16 stopniach temperatury powietrza i dość silnym wietrze i mżawce, bo deszcz szybciej bym zauważyła i zareagowała, a tak nie mam pojęcia ile przebywali na mokrym powietrzu zanim ich zgarnęłam.
Przyznaję, że po tym incydencie z niepokojem patrzyłam na  latorośl oczekując objawów zblizającej się infekcji, ale jak sie domyślacie, nie doczekałam się. Uff!

Posiadanie wybiegu, znaczy ogródka przy dwójce rozbrykanych dzieci to jest to.
Wprawdzie zamieniliśmy mieszkanie 3-pokojowe, na 2-pokojowe, ale przy opcji wynajmowania to nie problem, bo póki dzieci chcą to przebywają w jednym pokoju razem, my w drugim, więc trzeci zbędny.
I to chyba jedyny plus wynajmowania mieszkania, że lokum możesz zmienić kiedy chcesz i gdzie chcesz i na jaki chcesz.

Jednak przy tej opcji mam dylemat czy cokolwiek robić w ogródku, bo póki co to tylko trawą straszy, zresztą już całkiem nieźle zdeptaną.
A, przepraszam, przy płocie widać żółto-niebieską piaskownicę, która trochę urozmaica zieleń trawy i jakieś trzy donice z roślinnością troszkę zaniedbaną, bo ja bladego pojecia nie mam co to jest i co z tym się robi.

Obawiam się, że przy moim braku umiejętności opiekowania się roślinnością, to i  ta trawa do końca zdechnie. Inna sprawa, że w domu nawet kaktusa nie mam, więc trudno umieć coś czego sie nie robi.
Jako dzieciak, mieszkając z rodzicami jedynie podlewałam zieleninę rosnąca w doniczkach i na tym moja rola sie kończyła. Nie posiadałam nawet wiedzy co w tych doniczkach rośnie.
Może oprócz paproci, której całkiem sporo w domu było.
Jednak mistrzynią w opiekowaniu się kwiatami była moja ś.p. babcia Helenka. Ona to miała rękę, każdgo zdechlaka zamieniała w busz.

Wracając jednak do ogródka, to póki co jest w nim to co jest. Nie wiem nawet czy o tej porze roku można coś posadzić, czy jednak sobie darować i zacząć na jesień? A może wiosną?


 Żeby nie było, że w gettcie mieszkamy (drugi płot sprawia takie wrażenie), za płotem jest jednostka wojskowa, więc ogrodzenie jest tam dłużej na posterunku niż budynek w którym obecnie wynajmujemy mieszkanie.