środa, 30 października 2013

Zaraz wyjdę!

Z siebie wyjdę, bo z domu już wyszłam. Wprawdzie na czas policzenia do dwudziestu, ale jednak. Młodzież waliła drzwi, a ja za nimi stałam licząc i głęboko oddychając. Gdybym nie wyszła to starszemu by się w końcu oberwało.
W weekend zagorączkował, więc zapadła decyzja, że do przedszkola nie idzie.
We wtorek smarka zaprezentowała Wika.
Smark to nic, głos jaki...jak po dwudniowej libacji, więc Tantum Verde w akcji.
Uziemieni.
I dokazują.
Młoda jeszcze się sobą zajmie, ale Młody tylko szuka by psocić. Delikatnie rzecz ujmując.
Dziś rano zaczął koło 8:00.
Poprosił o nożyczki, kartki, kredki i klej.
Wycinał, kolorował karteczki i naklejał. Wika się przyglądała, ja przez chwilę też, a potem siadłam , korzystając z okazji, do komputera.
Cyk, cyk, cyk...słyszałam nożyczki...cyk, cyk, cyk...po chwili zastanowiła mnie prędkość cykania.
Odwracam się i szlag (!)
Mati zwiał, a obok stojącej spokojnie Wiktorki leżały kępki jej włosów. Garść zebrałam.
Czerwone mroczki przed oczami miałam, wyprowadziłam delikwenta do drugiego pokoju.
Potrzebowałam czasu, żeby się uspokoić.
Później szalał również, ale w miarę ogarniałam, choć przyznaję, że czasem zaciskałam zęby na jego psikusy.
Przy obiedzie miałam kryzys.
Wydurniali się zamiast jeść. Mimo kilkukrotnych próśb, żeby jedli, nie jedli, a sytuacja ich bawiła.
Mnie w ogóle.
I to wtedy wstałam i wyszłam. Z domu wyszłam.
Stałam za drzwiami i liczyłam do dwudziestu. Trochę pomogło mi liczenie, a dzieci chyba się lekko przestraszyły. Mea kulpa, biję się w pierś, ale musiałam wyjść. Żałuję, że nogami nie potupałam, bo może jeszcze bardziej bym się wyciszyła.
Pośpiewaliśmy piosenki, pograliśmy, powygłupialiśmy się. Było fajnie.
Nawet wspólnie zbudowaliśmy wieżę z klocków (choć mi ona kojarzyła się z platformą wiertniczą, gdyby nie te zwierzątka i kwiatki), która miała być przedstawiona tatusiowi, który telefonicznie już powrót zapowiedział.
Poszłam do toalety i usłyszałam jak klocki spadają i Wikę "Mama, źwalił!"
No, żesz....
Wyszłam i kazałam mu wyjść.
Nie wyszedł, przeprosił i zbudowali nową. Już sami.







Do pójścia do łóżek nawet obecność taty nie powstrzymała go przed wściekaniem.
Aż w końcu zderzył się z siostrą, która niosła pusty talerz.
Efekt? Wika rozwalona warga, a Mati siniak na czole.
Czasami ręce mi opadają.


niedziela, 27 października 2013

Wcięło mnie

O żesz. Długo mnie nie było. Czy ja coś na swoje usprawiedliwienie mam? Oczywiście, że tak. Książki!
Czy wspominałam, że od komputera odciągnąć mogą mnie tylko książki?
Oczywiście mam na myśli czas kiedy nie jestem cała dla małych, czyli dzieci moich. Mam na myśli czas dla mamy, który to najczęściej przy komputerze spędzam.
Chyba, że mam książki, wtedy mnie internety i telewizory niepotrzebne, przestają istnieć, wyłączam się i przenoszę w inny świat.
Jestem w trakcie czytania "Inferno" Dana Browna, a w kolejce czeka na mnie "Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj" Tomka Tomczyka zwanego Kominkiem.

lubimyczytac.pl
Przyznaję, że bardzo ciekawa byłam obu zakupionych pozycji, do tego stopnia, że nie mogłam się zdecydować, którą pierwszą zacząć czytać, więc po prostu zrobiłam sobie wyliczankę.

I czytam.

wtorek, 15 października 2013

Jak to? Żeby dziecko decydowało?

Fryzjera czas nadszedł. Młody tak zarośnięty dawno nie był. Plany były już dawno, ale jak to z planami często bywa, zostały zniweczone przez pobyt w szpitalu.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Zakomunikowałam zatem Mateuszowi, że idziemy do fryzjera. Nawet nie protestował. Zażądał jedynie, żeby pójść tam, gdzie on chodzi z tatusiem. Żaden problem. Lokalizację znałam, więc tam też i zawędrowaliśmy.
W środku jeden pan pozbywał się włosów, w kolejce jakis dziesięciolatek i my. Nie było źle.
Mati dorwał sie do samochodów w dziecięcym kąciku, a ja siadłam i przeglądałam jakieś magazyny pod stolikiem leżące.
Za chwilę zebrało się już większe grono panów. Jeden dosyć niecierpliwy był., bo palcami stukał nerwowo w stolik z magazynami. W koncu Niecierpliwy spytał mnie, czy możemy go puścić, bo on sie bardzo spieszy. Juz miałąm się zgodzić,  bo w końcu nam się aż tak nie spieszyło, ale dalsze słowa spowodowały, że udałam niezdecydowaną. Facet chciał się dostać do młodszej fryzjerki, choć właśnie zwalniała się starsza.
- Wie pan,ja nie wiem, do której pani chce iść synek.
Faceta przytkało.
Żeby nie być tak do końca złośliwą, to od razu spytałam o zdanie młodego.
Nie pomógł mówiąc:
- Ja nie wiem, która pani mnie obcina, jak jestem z tatą to wiem -  po czym z powrotem zajął się zabawkami.
-To do której pani chcesz? - spytałam ponownie, ale dzieć mi ramionami wzruszył.
-Jak to? Zeby dziecko decydowało?- Niecierpliwy ewidentnie był zaskoczony
-  A co w tym dziwnego?- w tym momencie to ja byłam zdziwiona jego reakcją - jak może,to sam dokonuje wyboru.
Mówiąc to spojrzałam na gościa. Nie był jakiś zdegustowany, raczej miałam wrażenie, że się wcześniej z takim traktowaniem małego dziecka nie spotkał i stąd wynikało jego zaskoczenie.
Młody się nie zdecydował, więc wykonałam telefon do M. i na szczęście dla pana Niecierpliwego, to właśnie przez starszą fryzjerkę mój synek  był strzyżony w towarzystwie taty. I ona właśnie się zwalniała.


sobota, 12 października 2013

"Inferno" za kilka złotych

Wyszliśmy ze szpitala i odkrywamy otoczenie na nowo. W każdym razie ja odkrywam, bo młody jeszcze trochę pod domowym kloszem pobędzie.
I tak, idąc wczoraj po wypis ze szpitala, na szybach wystawowych zobaczyłam, że jest nowa książka Dana Brown'a "Inferno" Zainteresowana do księgarni wlazłam, ale po usłyszeniu ceny, wylazłam.  44,90 zł...hmmm...trochę dużo.

Książka jednak mi po mózgownicy krążyła, chęć na nią z każdą chwilą większa była. Co by tu zrobić, żeby taniej nabyć? Pytanie to dłuższy czas mnie zaprzątało, więc w końcu zdecydowałam się przed komputerem zasiąść i poszperać.

O, na allegro już lepiej, bo od 27 zł z groszami, plus przesyłka oczywiście.

Pomyślałam, że zerknę jeszcze na księgarnie internetowe.
Zaczęłam od Empiku, no cóż 38,99 zł...szału nie ma. I już miałam zamknąć portal gdy dostrzegłam, drobnymi, niebieskim literami napis "Płatność punktami PAYBACK"
Zaraz, zaraz, przecież ja tam jakieś punkty zbieram i coś mieć powinnam.
Sprawdziłam.
Zarejestrowałam kartę.
Zapłaciłam punktami.
Nie starczyło na przesyłkę
Musiałam dopłacić 6,59 zł.
Dopłaciłam.
I na przesyłkę czekam .
zdjęcie ze strony empik.com

czwartek, 10 października 2013

Opowieści szpitalnej treści - fotorelacja

Nareszcie w domu!
Po 15 dniach spędzonych w szpitalu, dziś wreszcie wróciliśmy.
Szczerze mówiąc tym razem nie mogę narzekać na szpital i pracowników tam pracujących. Poza kilkoma zgrzytami wszystko było tak jak być powinno. Oczywiście lepiej by było gdyby nas tam nie było, ale skoro stało się jak się stało, to lepiej być otoczonym dobrą opieką.

Mateuszem opiekowała się sama pani ordynator. i o ile na początku była ogromnie zainteresowana stanem zdrowia małego, to juz kilka ostatnich dni traktowała nas trochę "po łebkach". Ale M. ustawił ja troszkę do pionu i dziś, przy wypisie udzieliła nam znacznie więcej informacji niż przez ostatnie dni.

A warunki?
Hmm...niemalże hotel. Pierwsze 5 dni spędziliśmy w izolatce, gdzie mieliśmy do dyspozycji łazienkę z ubikacją




Pierwszego dnia, po otrzymaniu 750 ml kroplówki, młodemu już poprawił się humor. a następnego dnia zaczęło mu się włączać "fisiowanie". Jednakże, mimo wszystko, był osłabiony, więc można było go jeszcze czymś zająć. Na przykład czytaniem książek.



Z czasem doszły  i puzzle wyścigi samochodów na parapecie. Przez 5 dni nie mógł, bez konieczności, wychodzić z izolatki, chyba, że...


... szedł na inhalacje.
Inhalacje miał 3 razy dziennie.Na początku znosił je dzielnie, a potem pajacował robiąc sobie z inhalacji mikrofon, albo przykładając sobie do ucha.

Lekarka wspomniała też o jakiś delikatnych zrostach na płucach czy coś w tym stylu (podejrzewam, że więcej doczytam na wypisie) i mój synek dostał wodę i kazano mu robić bąbelki, żeby mu sie poprawiła wydolność oddechowa.


Wreszcie nastał dzień kiedy młody mógł wyjść z sali. Wyszliśmy oboje, bo nagle, wieczorową porą okazało się, że izolatka jest niezbędna dla innego dziecka. Tego wieczoru dyżur przy małym miała babcia i to ona biedna, tak pechowo trafiła, że miała do wyboru krzesło lub łóżeczko dziecięce.Zdecydowała się jednak na noc w łóżku, u boku wnuczka.
Kolejną noc w takich warunkach spędziłam ja, ale jak tylko łóżko obok się zwolniło, to zajęłam.



Oczywiście sala wspólna to i łazienka, ale nie było źle


Mati uwolniony z czterech ścian, zaczął zwiedzać pozostałą część oddziału i wszędzie go było pełno.




Szpitalna świetlica była troszkę nudna w porównaniu do ...szkoły.

Sama nie byłam świadoma jej bytności w szpitalu, mimo, że pracuje tam moja znajoma. I to ona właśnie nas tam zaprosiła. Poszliśmy i wsiąknęliśmy. a raczej Mateusz. Przebywał tam pół dnia, a jakby mógł to i dłużej, a mi, dzięki temu, dwukrotnie udało się wyrwać do miasta.








Pomysł ze szkołą mega trafiony. Dzieciaki w różnym wieku tam przebywały, łącznie z nastolatkami. I co ciekawe, że ci 16-latkowie i maluchy fantastycznie razem potrafiły spędzić ze sobą czas. Jest gdzie przepisywać notatki od kolegów, a także odrabiać lekcje, bo pracownicy szkoły są pedagogami i pomogą w razie potrzeby w lekcjach. Gry, układanki, puzzle, malowanki, książki dla dzieci i młodzieży w różnym wieku oraz internet. nie dziwiłam się, że mój syn i inne dzieci chętnie spędzały tam czas, bo i opiekunowie niesamowicie życzliwi i pomocni.

Wszystko fajnie, ale 15 dni to długo i mój 4-latek ostatnie dwa dni to już nie miał ochoty na nic, wszystko go drażniło i denerwowało. Ewidentnie czas był do domu.

Dziś rano przed śniadaniem inhalacja, o 8:15 śniadanie, 15 minut później kontrolne zdjęcie RTG raz USG opłucnej , a za kolejne 15 minut lekarka oznajmia, że zdjęcie piękne, na USG jeszcze widać milimetr płynu, kilka zaleceń i pozwolenie na wyjście do domu O 9:20 wreszcie opuściliśmy szpital.