czwartek, 30 stycznia 2014

Wojna domowa

Młodzież mi sie rozwydrzyła. Zwłaszcza ta Młodsza coś ostatnio. Wymachuje kończynami, najczęściej górnymi, byle tylko przyłożyć bratu. Posuneła się nawet do ukąszenia Młodego, który jak to chłop, zrobił aferę i domagał się plastra na ranę po ugryzieniu. Nie powiem, capnęła go mocno, aczkolwiek z obserwacji wynikało, że zasłużenie.Bo ileż można dać się tłuc starszemu bratu?No ile? Znalazła sposób i pac go w różne części ciała kiedy ten najmniej sie tego spodziewa i za maminą spódnicę ile sił w nogach.
No dobra, spódnic nie noszę, ale licze na bujną wyobraźnię, że takowa me puszyste ciało opina, a może powinna być luźna? Zdecydować sie nie mogę.
Tak czy siak bitwa za bitwą, płacz, pisk, czyli nic nowego poza tym, ze słyszę również wrzeszczącego Mateusza, jak go Wiktoria za włosy ciągnie.
Nie zostawiam, reaguję, tłumaczę, odsuwam, bo wzrost moich krasnali pozwala na odsunięcie jednego od drugiego na tyle, by sobie wzajemnej krzywdy nie zrobili i jeszcze w garści mogę ich utrzymać.
Prawdę mówiąc w pewnym momencie byłam dziś na skraju cierpliwości i nie wiem jakby się skończyło, gdyby oni  w tym momencie sie nie uspokoili. Chyba wyczuli, że mi niewiele brakuje do wybuchu.
Ze wzgledu na antybiotyki, smarki, bóle gardła i inne wątpliwej jakości udogodnienia życiowe organizmu, to człowiek by ich wyciągnał na jakiś spacer czy inne sanki, a tu bulba. Może oni by i wyszli, ale mnie ból gardła i zatkany nos skutecznie zniechęca do wyjścia na zimne powietrze. Innych ochotników do wyjścia z latoroślą brak, więc dzieci, prawie dwa tygodnie w domu siedzące dostaja fiksum dyrdum i ja z nimi również.
Koniec jednak tego.
Jutro wychodzimy. Choćby nawet do pobliskiej Biedronki, ale wyjdziemy.
Znając życie to co najmniej pół godziny spędzimy na ubieraniu się, drugie tyle na zakupach i rozbieraniu, więc zawsze to godzina z hakiem spędzona inaczej.
Jednakże nie określam się, że na pewno, bo psiukusa pogoda nam sprawić, marznącym deszczem sypnąć...eee...polać (?) i znowu utkniemy. No, ale sorry, taki mamy klimat.

wtorek, 28 stycznia 2014

Słycząc westchnienie

Rozmawiając z rodziną, znajomymi bądź wchodząc np. na facebooka wszędzie czytam o zdrowotnych niedomaganiach społeczności.
U nas nie lepiej. Trójka z naszej czwórki również nosem ciąga. Na szczęście znajdujemy się już w fazie zdrowienia, ale i tak chyba ja jestem w najgorszym stanie.
Może dlatego, że dzieci w razie potrzeby mogą sie położyć i spać i przy okazji regenerować, a mnie, mamie taki luksus rzadko jest dostepny. Swoje trzeba zrobić.
Czekam z utęsknieniem na wieczór, kiedy to w końcu mogę uwalić się do wyrka i regenerować organizm do woli.
Jest jednak jedno ale...
Ja chrapię!
W okresie kiedy mi zdrowie dopisuje podobno "tylko" pochrapuję. Jednak kiedy paskudne gile zatykają mi nozdrza to zasypiając wznoszę sie na wyżyny decybeli do tego stopnia, że...sama się budzę, bo mi za głośno.

Ostaniej nocy budziłam się kilkakrotnie i po swojej lewej stronie słyszałam westchnienie. Cóż, moje chrapanie niekoniecznie kołysze do snu mojego M.

Pobolewało mnie też gardło, więc wstałam i zażyłam sobie pastylkę tantum verde. Położyłam sie do łóżka i sobie cmokałam.
Usłyszałam westchnienie.
O, kurcze, za głośno cmokam.
Starałam się cmokać ciszej. Do tego stopnia się uciszyłam, że prawie zasnęłam.
Z pastylką w paszczęce to raczej nie był dobry pomysł.
Całkiem sporo mi jej zostało, oczy się same zamykały...pierniczyć cmokanie szybciej ją rozgryzę.
Niewiele myśląc zaczełam gryźć.
Po lewej stronie usłyszałam westchnienie.
Ups!
Miałam być cicho. Przyspieszyłam, żeby szybciej pozbyć sie resztek tantum verde.
Zasnęłam.
Niestety, własne chrapanie nie dawało spokojnie pospać.
Znowu usłyszałam westchnienie. Wydawało się być bardziej poirytowane.
Może na drugim boku będzie lepiej?
Zanim zdążyłam sprawdzić odgłosy mego organizmu w pozycji prawobocznej usłyszałam wołanie Wiki.
Wstałam i...
...usłyszłam westchnienie.
Mam wrażenie, że tym razem było to westchnienie ulgi.
Wszyscy wiedzą, że ZAWSZE zasypiam przy dzieciach. Na czas nieokreślony.


 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Powrót do normy.

Wracam na łono blogosfery. Odzyskałam swoje wirtualne życie.
Powód?
Wreszcie został naprawiony stacjonarny komputer.
Dzień po urodzinach Mateusza zastrajkował.

Pokazał całkowity brak dostępu do internetu, a o śmieciach na nim sie znajdujących nawet nie wspomnę.
W każdym razie kolega, który sobie go obejrzał uznał, że lepiej zacząć od początku.
I dziś ten początek nastąpił.
Skopiowałam zdjęcia, filmy i kilka dokumentów, a reszta rach, ciach i nie ma.

Dzieci śpią, M. urzęduje na stacjonarce, a ja na laptopie twórczość radosną uskuteczniam.
Ze szczęścia to nie wiem gdzie włazić, co czytać, od czego zacząć.
Dzięki wifi internet działał na laptopie
Bo wyobraźcie sobie, że przez ponad dwa tygodnie dzielicie jeden komputer z całą rodzinką.
Od czasu do czasu, w tak zwanym międzyczasie wpadałam na fb, a nawet udało mi się kilkakrotnie coś na nim napisać. Czas jednak zdecydowanie miałam ograniczony, bo albo obowiązki domowe wzywały, a to M. coś musiał sprawdzić,  Mati kłócił się z Wiką, że on chce grać, Wika zaś koniecznie chciała oglądać "Dorę". Sytuacje starałam się łagodzić i godzić dla wspólnego dobra. Opócz niewielkich spięć i napięć nic się nie działo.
 Na szczęście Wikusia szybciej rezygnowała z bajki na widok obranych ziemniaków, które to w ramach pomocy taszczyła ze stołu do zlewu, co skrupulatnie wykorzystywał starszy braciszek włączając jakąś grę.

Wieczorami przed oblicze jaśnie laptopa zasiadał M.. Mnie pozostało rzucić od czasu do czasu tęskne spojrzenie i zatopienie się w lekturze...notatek do egzaminów, bo miałam dwa w miniony weekend.

Całe to zajście uświadomiło mi, że chcąc nie chcąc wszyscy lubimy internet i jak jest dostępny w ograniczonej formie, to lepiej żeby go wcale nie było. Mniej frustracji.

Czyżby znak naszych czasów?



piątek, 10 stycznia 2014

Zaczeło się

5 lat temu przyszedł na świat i przewrócił go do góry nogami. 5 lat temu po raz pierwszy zostałam mamą.
Już 5 lat.

Jednak w związku z tym, że nie ma z nami M., który wróci dopiero dziś późnym wieczorem, skromna impreza urodzinowa, w kameralnym gronie przewidziana jest na jutro.

Ale za to mała impreza była w przedszkolu, gdzie Mateusz podążył z torbą pełną cukierków i w czarnej szacie.
Dlaczego czarnej zapytacie?
A dlatego, że dziś w przedszkolu była zabawa karnawałowa.
Młody przebrany był za:




Kto wie, kto wie?
Tak, tak to ninja.
Ostatnio Mateusz interesuje się bajką Ninjago i jak tylko strój ninja upatrzył w wypożyczalni, to wszystkie inne przestały być interesujące.
Problem powstał kiedy Młodszej spodobał się strój i w spazmy i lamenta uderzyła, że ona tez chce.
Zatem...




...powstał zatem ninja w wersji żeńskiej. A co!!
Jak wiadomo nieodłącznym atrybutem ninja jest miecz.
Cóż, niekoniecznie fakt mi się ten spodobał, bo przecież to broń, a ja chciałabym od niej jak najdalej. Jednak jak M. oczami przewrócił i stwierdził, że przesadzam, to się zamknęłam.
Ustaliłam jednak z Młodym kilka punktów kodeksu honorowego ninja, w którym to kodeksie podstawowymi punktami było:
Nie bijemy.
Chronimy młodszych i słabszych.
Nie zaczynami walki.
Znudzony Mati w końcu rzekł "Przecież wiem mamo", no to w końcu odpuściłam.

Miecz ninja został w przedszkolu skonfiskowany na dzień dobry. I słusznie.
Dowiedziałam się jednak od pierworodnego, że robił za rekwizyt do zdjęcia.
Ok, do zdjęcia może być.

Zabawa podobno była przednia, łącznie z padającym sztucznym śniegiem (jedynym jak na razie tej zimy).
I  o to chodziło.

Karnawał 2014 oficjalnie uważam za otwarty.
Za tydzień Młoda balować będzie.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

I wszystko w temacie



Co roku o tej porze można się spodziewać księdza. To tzw. wizyta duszpasterska.

Pamiętam jak będąc dziecięciem do podstawówki chodzącym, panicznie się tych wizyt bałam. Ksiądz przeglądał zeszyt od religii, a ja z nią od VI klasy szkoły podstawowej byłam trochę na bakier.
Bywało, że pytał o to i owo, a  z tym też u mnie bywało różnie.
Na dwór nie mogłam wyjść, bo kolęda.
Do koleżanki też, bo ksiądz miał przyjść.
Nawet na dyskotekę rodzice nas puścić nie chcieli (ale to już były czas liceum i dyskoteka też w szkole).
Wtedy z koleżanką (po sąsiedzku) obleciałyśmy pół osiedla w poszukiwaniu księdza, a właściwie to ministrantów, bo ich łatwiej było namierzyć.
Namierzyłyśmy i ministrantów i księdza, który okazał zrozumienie i w trybie pilnym odwiedził nasze mieszkania. Zdążyłyśmy się pobawić.

Wkraczając w wiek dorosły zaprzestałam przyjmowania kolęd. Nie widzę ich sensu. Nie rozumiem potrzeby.

Dziś na Wikipedii przeczytałam:

Kolęda –  w Polsce popularne określenie wizyty duszpasterskiej proboszcza lub osoby go reprezentującej (np. wikariusza) w domach parafian.
W Kościele katolickim wizyta taka wymuszona jest prawem kanonicznym:
Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznawać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza w niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również - jeśli w czymś nie domagają - roztropnie ich korygując
— kan. 529 §1
Nawiedzać...i wszystko w temacie.
Nie, nie wszystko. Jeszcze koperta i dylemat ile włożyć.
Tylko kto tą kopertę wymyślił, bo w prawie kanonicznym mowy o niej nie ma.



środa, 1 stycznia 2014

Nowy Rok 2014

Gdzie spędziliście Sylwestra?
Ja spędziłam na "pidżama party" w wersji solo.
Nafaszerowana lekami, pod kołdrą, z laptopem oczekiwałam na powrót mojego M., który wrócił około godziny 1:00, a dzieci spały za ścianą.
Czytałam sobie relację z Wigilii Blogerów, a konkretnie jakie blogi i blogerów cenią sobie i dlaczego uczestnicy owej Wigilii na blogu blogoSTREFA. Zaczęłam przed północą 31 grudnia, a skończyłam jak zaczęło być hucznie i kolorowo czyli już 1 stycznia. Podobno jaki Sylwester czy Nowy Rok taki cały rok czy coś w tym stylu. Wniosek z tego, że nadal po blogosferze pałętać się będę i bloga pisać również.
A propos tego eee...zabobonu(?) czy ja mam cały rok chorować i spędzać w łóżku kolejne 365 dni? A w życiu! Mam inne pomysły.
Generalnie zatem zbyt wielkiej uwagi nie przywiązałam do zmiany rocznika w dacie. Dzieci spały, M. jeszcze nie dotarł, plastikowe okna w miarę skutecznie wyciszały cały zewnętrzny rozgardiasz, była cisza i spokój. O tak, cisza...przy dwójce dzieci jest to "towar deficytowy", więc tym bardziej doceniany przeze mnie.

Żadnych postanowień noworocznych. I tak ich nie realizuję, więc po co mam cokolwiek postanawiać.

Zdrowie dla całej rodzinki to najważniejsze co sobie i innym życzę. Jak jest zdrowie to na resztę można samemu zapracować.