środa, 11 marca 2015

Hartujesz czy inkubujesz?


Co jakiś czas spotykam się w internecie ze zbulwersowanymi mamami, że inne mamy z katarem i kaszlem prowadzą dzieci swe do przedszkola.
Sama bym się zbulwersowała gdyby to była gorączka, wymioty, dziwna wysypka..co to to nie, ale katar i kaszel?
Skąd ja mam wiedzieć czy powodem kataru i kaszlu nie jest alergia?
Czy w związku z tym mama ma dziecka nie puścić do przedszkola?

Zresztą choroby zakaźne również nie ujawniają się w poniedziałek o 5:30 tylko objawy "gołym okiem" często zauważa dopiero przedszkolanka w ciągu dnia.

Nie mam na myśli sytuacji skrajnych, kiedy to rodzić ewidentnie zaprowadza chore dziecko do przedszkola, z gorączką, słaniające się na nogach, bo i o takich przypadkach słyszałam i dla mnie jest to skrajna nieodpowiedzialność rodzica.

O co mi chodzi? Ano o to, że zamiast próbować zmienić społeczeństwo zmieńmy swoje własne nawyki, bo z obserwacji wynika, że my mało hartujemy nasze dzieci.
Nagminnie je przegrzewamy. Bo gdy przy 2-3 stopniach powyżej zera widzę dzieci w kombinezonach zimowych. Uważam, że to przesada. Spodnie, a pod spodem rajstopy spokojnie by wystarczyły.

Zauważcie, że gdy idziecie z dzieckiem na spacer to idziecie wy, bo dziecko gdy tylko może to biega? W każdym razie moje tak robią gdy tylko się okazja nadarzy, a nawet idąc za rękę podskakują.

Zdarzenie sprzed kilku tygodni. Temperatura w okolicach zera, a my wybraliśmy się nad morze, a na plaży zauważyliśmy "zatopiony" w piasku statek.
Dzieciarnia tak wspaniale się bawiła z tatą, że nawet nie zwracała uwagi na to, że ze spodni powychodziły koszulki. Dwukrotnie próbowałam poprawić, ale tak były zbulwersowane tym, że przerywam zabawą, że dałam sobie spokój. Bawili się około 45 minut. Ja zmarzłam, a im było gorąco.




moje dzieci potrafią rano wyskoczyć w piżamach na podwórko, obojętnie czy jest poniżej czy niewiele powyżej zera. Za pierwszym razem z lekka mną wstrząsnęło, a teraz sobie nawet głowy nie zawracam. Dzieciaki same sobie krzywdy nie zrobią. Dom otwarty, więc jak robi im się za chłodno to wracają. I tyle.

Ale nie zawsze tak było. Mój syn poszedł do żłobka jako dwulatek i miesiąc później zaczął chorować. Po jakimś czasie okazało się, że ma powiększony trzeci migdał, kilka miesięcy później laryngolog stwierdził, że i dwa migdały podniebienne przerosły i zakwalifikował Mateusza do zabiegu wycięcia migdała. Dziecko chorowało tak, że przepuściliśmy siedem terminów! Dopiero gdy nadszedł ósmy termin, udało się przeprowadzić zabieg.
To był 14 maj 2014 roku i od tamtej pory synek nie choruje. Zdarza mu się katar i kaszel, ale mamy sprawdzony zestaw leków i po trzech dniach jest po problemie.
Co ciekawe zawsze jak mu się już ten katar przypałęta to na weekend, więc z reguły w poniedziałek normalnie idzie do przedszkola.
Natomiast Wiktoria jest odporniejsza.
Z tym, że ją zaszczepiliśmy na rotawirusy i pneumokoki. Poszła do żłobka w wieku 10 miesięcy, Kilka razy zachorowała, ostatnio przed zeszłoroczną Wielkanocą. Oczywiście miewa...katar. Trochę przy tym pokaszle, ale również po trzech dniach jest po wszystkim. W tym czasie dzieci normalnie wychodzą i bawią się na podwórku.

Ani katar, ani kaszel nie jest przeciwwskazaniem do wychodzenia na powietrze. Wiele mam o tym zapomina i znowu trzyma w domowym ciepełku.
Przy okazji mi się przypomina letnia "przygoda". Na dworzu w miarę ciepło, choć zimny wiatr wiał, ale postanowiliśmy pójść na plażę. Woda w morzu tak zimna, że stopy wykręcało. Mi wykręcało, nie dzieciom. One przez dwie godziny nad brzegiem uskuteczniały swą radosna twórczość z piaskiem. W międzyczasie wiktoria zakomunikował, ze boli ją gardełko. Na tyle, na ile pozwoliła zerknęłam jej do jamy ustnej i rzeczywiście gardło było zaczerwienione. Machnęłam ręką i tak już tyle czasu w zimnej wodzie siedzi, więc albo się rozchoruje, albo wykuruje. Następnego dnia nie było śladu po czerwonym gardle, ani żadnych innych objawów. Zarazki lubią ciepło i chętnie w tym cieple się rozmnażają.

A wracając do przedszkola pamiętać trzeba, że dzieci "wypuszczone" ze środowiska domowego idą w przedszkolne i tam stykają się z innymi wirusami i bakteriami, które pozostałe dzieci wyniosły ze swoich domów.
I dlatego chorują, bo to jest tez ten czas gdy kształtują swoja odporność, bo paradoksalnie właśnie przebycie chorób uodparnia.



piątek, 6 marca 2015

Razem czy osobno



W tej chwili mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie z konieczności młodzież posiada pokój, z którego korzystają oboje.
Efekt tego korzystania przeważnie jest opłakany w stanie permanentnego bałaganu, na widok którego  wznoszę oczy do nieba oczekując niemożliwego, czyli porządku. Dzieci moje do do ładu nie mają takiego pociągu jak do bałaganu, a zwłaszcza do jego tworzenia. W każdym razie pokój jest wspólny.

I nawet fakt, że Młody we wrześniu idzie do szkoły, tego nie zmieni, a ma znaczenie w przypadku wyboru biurka, bo od początku stawiam sprawę konkretnie, że biurko ma być długie i białe. Dla obojga.
Wczoraj w dwóch różnych rozmowach wspomniałam o tym pomyśle i zostałam zaskoczona negatywnym odbiorem tego pomysłu.

Jedno biurko dla dwojga?
No jak, przecież się będą kłócić, które gdzie ma usiąść.
Jak ty sobie to wyobrażasz, że Mati będzie odrabiał lekcje, a Wiki myślisz, że spokojnie przy nim usiedzi.
A gdzie miejsce na ich rzeczy?
Oni powinni mieć swoja przestrzeń.
I wiele temu podobnych argumentów, zdecydowanie przeciw.

Zdziwiłam się mocno tokiem rozumowania.
Przede wszystkim, jak wyżej wspomniałam mamy do dyspozycji pokoje w ilości sztuk dwóch, z czego jeden wraz z aneksem kuchennym.
W życiu mi przez myśl nie przeszło, że Wiktoria będzie towarzyszyła bratu w trakcie odrabiania lekcji. to będzie czas, który on będzie spędzał sam, na nauce.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że słowo "sam" użyte w kontekście pierwszoklasisty jest wyrazem abstrakcyjnym, ale chodzi o samą zasadę.
A co do reszty?
A niech się kłócą, w końcu będą musieli dojść do porozumienia.Niech stosują różne metody przechytrzenia jedno drugiego, metod negocjacji słownych i ręcznych (z obserwacji moich wynika, że tych drugich jest zdecydowana przewaga), w końcu i tak będą się musieli dogadać i ustalić pewne zasady dotyczących wzajemnych relacji.

I właśnie wspólny pokój jest elementem, który ma uczyć ich tego jak być dobrym rodzeństwem, uczyć ich wzajemnego zaufania, wzajemnej troski o siebie. Mają stworzyć nierozerwalne więzi, które łączyć będzie rodzeństwo na zawsze.

Wystarczy spojrzeć na nasze mamy, babcie. Kiedyś wielopokoleniowe rodziny mieszkały w jednym domu, mieszkaniu i w ich  relacjach widać przywiązanie. Pokłócić się pokłócą, ale gdy trzeba solidarnie stają ramię w ramię by nawzajem się wesprzeć.

Oczywistym jest, że nie we wszystkich rodzinach tak jest, ale odsetek ten jest dużo wyższy niż teraz, kiedy wielu dąży do tego aby każde z dzieci miało swój pokój, swój świat.

W pewnym momencie przyjdzie ten czas, ale póki będą chcieli być razem, póki wiek, zainteresowania, płeć nie popchną ich w różne kierunki, to niech nawiązują ze sobą takie relacje by w przyszłości zawsze odnaleźli drogę do siebie nawzajem.
A do tego momentu, gdy zajdzie potrzeba, w miarę możliwości stworzymy każdemu dziecku azyl, do którego tylko ono będzie miało wstęp w razie gdy poczuje potrzebę pobycia ze sobą samym.


wtorek, 3 marca 2015

Twoje dziecko to wysoki czy niski poziom?



Zaczęło się. Nabory do szkół i przedszkoli. Na forach i grupach zaczynają się pytania o opinie na temat przedszkoli i szkół.
Okazuje się, że najbliższe przedszkole jest be, a szkoła, której rejonem dziecko przynależy ma niski poziom.
Że co? Moje dziecko ma iść do tego gorszego przedszkola? Albo do szkoły z niskim poziomem?
Nie, nie, musi iść koniecznie tam gdzie jest najlepiej.

Stój! Zastanów się!

Mój starszy synek skończył 6 lat. Pod wpływem emocji i ja poszłam do tej, rzekomo lepszej szkoły. Zapytałam o warunki przyjęcia, wzięłam stosowne wnioski z postanowieniem, że zapiszę do tej właśnie.

A potem włączyłam myślenie.

Weszłam na stronę owej szkoły i zobaczyłam, że pierwszoklasiści raz w tygodniu, każda z klas kończy lekcje o...15:20, raz-dwa razy w tygodniu o 14:25, podczas gdy szkoła z rejonu ma zajęcia najpóźniej do 13:30 i dotyczy to jednego dnia w tygodniu.

W naszej (rejonowej) szkole są zajęcia pozalekcyjne sportowe, teatrzyk, grupa taneczna (nie wiem jak teraz, ale za moich czasów wszyscy zazdrościliśmy tego zespołu tej szkole), zajęcia wyrównujące poziom, kółka językowe, koło szachowe itp.
Tamta również może się poszczycić rożnymi kółkami zainteresowań.

Porównałam sobie wyniki z ostatniej olimpiady z języka polskiego i okazało się, że dzieci z naszej szkoły bardzo wysoko z wynikami, wyżej niż dzieci z porównywanej szkoły.

Ostatnia olimpiada matematyczna? Naszych nie widziałam, ale całkiem wysoko dziecko z innej szkoły mającej również opinie że niski poziom. a jednak dziecko wzięło udział w olimpiadzie, no jakim cudem?

Do czego zmierzam? Do tego, żeby nie dać się zwariować.
To nie szkoła decyduje o tym jak zdolne i chętne do nauki jest nasze dziecko. O tym decyduje przede wszystkim ono same, nauczyciel i my, rodzice.

Czy musi mieć te najwyższe oceny?
Spójrz na siebie i swoje dokonania, to gdzie teraz jesteś i obróć się wstecz.
Jak bardzo oceny z podstawówki wpłynęły na Twoje życie?

Po co posyłać dziecko tam gdzie pchają się wszyscy, kiedy spokojnie z boku, może iść swoim krokiem, a nie usilnie gonić za innymi.

Nie fundujmy dzieciom wyścigu szczurów w wieku lat 6.