czwartek, 28 lutego 2013

Co z tą kulturą?

Zadając pytanie o kulturę nie mam na myśli kin, teatrów, oper czy operetek czy też innych zdarzeń kulturalnych zwanymi. Mam na myśli kulturę jako taką nas, Polaków. Zasadniczo stwierdzam, że jakkolwiek o sobie nie myślimy, czy też mówimy, to z kulturą raczej na bakier jesteśmy. Owszem, wyjątki się zdarzają, ale jak to wyjątki, raczej potwiedzają regułę.

Czyż można w naszym kraju choć wspomnieć o kulturze jazdy? Zbyt rzadko siadam za kierownicą ja sama, ale choćby z tej racji jeżdżę wolno i ostrożnie, zatrzymuję się przed pasami czy trzeba czy nie trzeba, bo za kierownicą zbyt pewnie sie nie czuję, z racji ograniczonego używania czterech kółek.
Natomiast całkiem obszerną opinię wyraziłabym, a nawet wyrazić zamierzam, będąc pieszym. I to totalnie olanym pieszym! Ba, nawet dzieci me i wózek przez kierowców bywają olewane. Stoimy przed przejściem dla pieszych, wiatr wokół mroźny piździ, szanowni kierowcy bez hulajacego wiatru jadą, i jadą, i jadą, bo przecież pani przed przejściem z dziećmi, poczeka. To przecież ta pani marznie, bo w samochodzie ciepło. Stoję zatem i czekam, aż się sznurek skończy, bo żeby sie który zatrzymał, to rzadkość przeogromna i przeważnie na zagranicznych tablicach. Swojaki, swoim każą stać i marznąć. Moknąć też, a jakże. Bo mimo zmiany aury, mamusia z dziećmi przed przejściem nadal stoi i czeka, aż przejadą wszystkie samochody, żeby mogła z latoroślą bezpiecznie przejść, bo pchać się, żeby wymusić, nie zamierza.
Ale szlag mnie trafia na to zachowanie, na brak kultury. Niektórym durniom, to się nawet kałuży ominąć nie chce!
Jest to tak nagminne, że aż normalne dla niektórych. Dla mnie nie! I nie godzę się z tym!

Chodnik! Tak, jest chodnik, a jakiś pajac na nim zaparkował tak, że ja z wózkiem nie mam szans się przecisnąć. I to ja, z wózkiem i drugim dzieckiem za rękę, musze zejść na ulicę, żeby przejść!
Ostatnio, po takim numerze, postanowiłam nosić ze sobą aparat, robić zdjęcia i wysyłać gdzie trzeba. Cholera wie czy to coś da, ale przynajmniej coś zrobię.

Kolejną denerwującą ciekawostką jest sposób przechodzenia przez pasy. Na ukos! A co! I jeszcze pinda jedna z drugą, włażąc mi pod wózek święcie oburzona. Czy problemem jest przechodzenie przez pasy prosto? Chcę iśc na lewo to staję po lewej, na prawo, po prawej. Proste? Niby tak, ale czy oczywiste? Jak już chcesz na ukos pasy przemerzyć,  to ok, ale odwróć się i zobaczy czy komuś nie zachodzisz drogi.
W zderzeniu z wózkiem to nie mnie zaboli. Na szczęście jeszcze się nie zdarzyło, żeby mi kto na dziecko wleciał, ale to tylko dzięki mojej błyskawicznej reakcji.

Gdzieś kiedyś na fb, ktoś ogłosił akcję pt. "Odkupienie miast"
Jestem bardzo za!!!! Dwiema ręcami się podpisuję i nogami też jak za mało podpisów.
Psie kupy to plaga!
Są wszędzie w ilościach niezliczonych. Boję się dzieciaki puścić same, bo zaraz w coś wdepną, a nie raz nie dwa już skrobałam.
W budynku w którym obecnie mieszkamy nie ma piwnic, są natomiast komórki na zewnątrz. I każdy mieszkaniec ma swoją i oczywiście w zależności od potrzeby z niej korzysta. Pod naszą zobaczyłam dzisiaj trzy sztuki tego badziewia. Trzy! No, żesz ku*** mać! Czy tak trudno po swoim pupilku posprzątać?
Osobiście widziałam może ze trzy czy cztery osoby, które po psie sprzatały, a reszta w ogóle. Czy to chodnik, czy to trawnik, plac zabaw ( tak, tam też), a nawet schody przed spożywczym sklepem wszystko ufajdane!
Naprawdę nie ma sposobu? Naprawdę tak to musi wyglądać? Czy my musimy się na to godzić?
Jestem zbulwersowana, żeby nie rzec, że wkur***na.
A, że wszystkie te zdarzenia miały dziś miejsce, to musiałam to z siebie wywalić, choć zmian żadnych sie nie spodziewam.
Pytam zatem: co z tą kulturą?
Ano nie istnieje w państwie polskim



wtorek, 19 lutego 2013

Wyjce dwa

Wczorajszego popołudnia kochające się rodzeństwo dostało małpiego rozumu z głośnym przytupem.
Po około trzech godzinach ja wymiękłam i zarządziłam kapiel i spanie.
- Mamusiu, a bedziemy mogli się pobawić w kapieli? - zapytał Mati.
Przyzwalająco głową skinęłam, a nawet wrzuciłam im zabawki, które zalegały na półce z szamponami.
Zabawek było sztuk cztery, po dwie na łebka.
Wika złapała te, którymi zwykle bawił się Mati.
Nie spodobało się to starszemu bratu.
I się zaczeło.
Wiktoria wyła, bo Mateusz chciał jej zabrać, a Mateusz wył, bo Wiktoria nie chciała mu oddać.
Zawzięte towarzystwo cholera jasna.
Oczywiście nie byłam w  stanie przez ten jazgot przebić się z moim głosem rozsądku, wiec zrobiłam to co uznałam za stosowne i zabrałam wszystki zabawki z powrotem na półkę z szamponami.
Ale dzieciom się to nie spodobało, wiec wyć nie przestali.
W przyspieszonym tempie umyłam wyjców, a gdy stawiali opór przy myciu zębów, kazałam wyjść z brodzika z robalami w buzi.
Nie mieli wyjścia, zęby umyli.
Na chwilę zrobilo się cicho, ale po wyjściu z łazienki, kiedy Mati zobaczył szykujacego się do pracy tatę, znowu w lament uderzył, bo on chciał z tatą zostać, zanim Wiki zaśnie.
I tak stał w przedpokoju i wył, aż oszołomiona i zdezorientowana Wiktoria  w ramach solidarności z bratem, swojego wyjca włączyła.
Pierwszy parsknął śmiechem M., ja po nim, choć mi wcale do śmiechu nie było. Ale to już z bezsilności.
Wyjce buzie zamkneły  około 20:00, bo wreszcie zasnęły.
Pięcdziesiąt minut jazgotu! Oszaleć można!







niedziela, 17 lutego 2013

Mocne uderzenie

Budowaliście w czasach dzieciństwa domki z krzeseł i kocy? Bo ja tak. Zwłaszcza jak się z kuzynem zgraliśmy to mogliśmy pół dnia tak budować i udoskonalać.

To samo buduję moim dzieciom. I kiedy Mati bryka pod albo w domku, to Wika szuka gdzie by się tu wdrapać. Fotele i ława obłożone kocami powodują, że diabli wiedzą gdzie dziura jakaś, więc akrobatkę ściągamy i pokazujemy jej,że ma  wleźć pod, a ona znowu na przekór włazi na.

Dziś od rana Młody  marudził, żeby mu znowu zbudować domek z tunelami. Ze wzgledu na ograniczoną ilość kocy, to z tymi tunelami bywa różnie, ale czasami coś tam wymyślę. Do pomocy zawezwałam małą ławę stojąca pod ścianą, wpasowaną w meblościankę, której to zresztą jest częścią.
Zajęta budową, nie zauważyłam, że ta mała małpa, będąca moją małą córeczką, wlazła na tą ławę. Zorientowałam się w momencie huku i ryku wydobywającego się z gardzieli córki mej.

Odwróciłam się i ujrzałam dziecię zaklinowane w przewróconej stoliku, między blatem, a dolną półką. Wyjęłam ją pospiesznie. Bałam się czy żebra całe, bo z bólu aż podskakiwała. Powyła może z minutę, po czym ześlizneła się z mych kolan i dawaj z powrotem na to ustrojstwo. O nie, nie, moja panno.
Młodą zabrałam z ławy, a ławę odstawiłam z powrotem pod ścianę. Wiktorii zdecydowanie fakt ten nie przypadł do gustu i rozdarła się w akcie protestu.
Zajrzałam jej pod koszulkę i jak zobaczyłam tworzący się twór to mi się słabo zrobiło. Z zamrażalnika wyciągnęłam mięcho i przyłożyłam do stłuczenia.
Na szczęście pomogło na tyle, że nie rozlał się krwiak na pół pleców, a zostało "jedynie" mocne otarcie od mocnego uderzenia.

Całe szczęście, że tylko tak się skończyło. Ale małej i tak to nic nie nauczyło, bo dalej się wdrapuje. Na szafki dla odmiany.

Przy wieczornej kąpieli, odkryłam wielkiego siniaka na przedramieniu Mateusza. Okazało się, że z tą ławą miał on podobny wypadek wczoraj. Tyle, że mnie wczoraj przy tym nie było, więc nie byłam świadoma owego zdarzenia.

Wredną ławę chyba przykleję do ściany. Bo dzieci nie mogę, a czasem przydałoby się ich jakoś okiełznąć.


sobota, 16 lutego 2013

Zmieniłam Klub

Od wczoraj wstąpiłam do Ryczących Czterdziestek.
Ba, mój brat, nie omieszkał mi uzmysłowić, że od tej pory jestem oficjalnie kobietą o statucie "dojrzała"
Tia...Tylko nadal fiu bździu w głowie.
Oczywiście wiek papierowy, metrykalny, bo samopoczucie i pomysły nadal na poziomie dwudziestolatki.

Zdjęcie z bloga Miesz Anka

środa, 13 lutego 2013

Brak...

Normalnie weny brak! Siedzę i już któryś dzień z rzędu próbuję coś sklecić, coś napisać, coś stworzyć. Znaczy się post jakiś wypadałoby opracować, a tu pustka w głowie.
Wydarzeń nadzwyczajnych brak, zwyczajne po prostu są zwyczajne.
No dobra, z rzeczy mniej zwyczajnych to nowy laptop. Piszę jakby był jakiś stary, a przecież to mój pierwszy w życiu laptop. Urodzinowy już. Troszkę wcześniejszy ten prezent, bo ja niecierpliwa jestem.

W tym momencie w pełnej zgodzie M.na stacjonarnym film ogląda, a ja radosną twórczość blogową uskuteczniam. I nie muszę przebierać nogami, aż film się skończy i miejsce przed komputerem zwolni. Jupiii!

A, i kupiłam sobie wczoraj wątrobiankę. Wieki nie żarłam, więc się nią wczoraj obżarłam. Zcebulką. Ależ mniamniuśna. W ramach diety odchudzającej zakazana pewnie, ale co tam. Zresztą to wszystko przez faceta z kolejki. Gdyby on nie brał, to pewnie ja bym też nie wzięła, bo nie brałam od lat kilku. A tu masz. Normalnie ślinotoku dostałam i kupiłam.

Zapomniałabym o lumpeksie.Wlazłam tam jakoś w zeszłym tygodniu i trochę dzieciom nakupowałam, zwłaszcza Wikusi. Kilka bluzeczek, tunik, jakieś dżinsy i kurteczkę. Cud, miód, malinka.
Wprawdzie ja tak całkiem przesłodzonych ciuszków dla dziewczynek nie lubię, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Nie mogłam tam zostawić tej kurteczki i już.


I jeszcze tu lumpeksowy zestaw


Ykhm...sceneria nie bardzo, ale co tam. Zdjęcie robione na żywioł. Spodenki i bluzeczka( na 5-6 lat), która u Wikusi gra rolę tuniczki.
Przy okazji okazało się, że córcia moja, jak ma się pokazać tatusiowi lub braciszkowi, to bardzo chętnie się w fatałaszki różne ubiera i bez protestu przebiera w kolejne. Modelka rośnie czy jak?

wtorek, 5 lutego 2013

Z cyklu: dialogi z synkiem cz. 9

Od wczoraj do grupy przedszkolnej Młodego doszedł Oskar.
Pytam dziś synka z kim sie bawił.
- Z Oskarem
- A czym sie bawiliście?
- Klockami
- A Oskar ci coś opowiadał o sobie?
- Wiesz, on mówił po polsku i ja go nie rozumiałem - zameldował mi dzieć
Zonk.
Chyba czas na jakieś patriotyczne pogadanki

piątek, 1 lutego 2013

Z serii: dialogi z synkiem cz. 8

Wieczorową porą zapędziłam moje Skrzaty do kąpieli. Chwilę grzecznie się myli po czym zaczęli szaleć z pianą oraz gumowymi pszczółką i biedronką w roli głównej.
No i stało się.
Wychlapali całkiem sporą część wody na podłogę.
- Mateusz, Wiktoria zobaczcie co zrobiliście!!! -wrzasnęłam
Córcia spojrzała na mnie udając niewiniątko, a synek skwitował lekceważąco
- Mamusiu nie martw się. To tylko woda