niedziela, 25 marca 2012

Wielki dzień!

Jeszcze niepewnie. Jeszcze chwiejnie. Jeszcze króciutkie dystanse! Najważniejsze jednak, że do przodu i na własnych nóżkach. Wikusia postawiła dziś samodzielnie pierwsze kroczki!!! Ależ jestem dumna z mojej córci. :)

piątek, 23 marca 2012

Gówniany piątek

Mam nadzieję, że tytuł nie jest zbyt obraźliwy, ale obrazuje cały dzisiejszy dzień, bo dzień dzisiejszy generalnie był do d....
Zaczęło się z samego rana. Dziś sama musiałam dzieci do żłobka zaprowadzić, a oboje postanowili mi wrzaskami poranek "umilić". Z tego wszystkiego zapomniałam z wózkowni zabrać torebki i biegiem, z rozwianym włosem, się po nią wracałam tuż po oddaniu dzieci w ręce opiekunek.
W pracy dzień zapowiadał się nawet nieźle...do czasu. Współpracownice nagle po kątach zaczęły coś do siebie szeptać, a że dziś byłyśmy tylko trzy, więc skoro tak do siebie szeptały, a jak wchodziłam to nagle zmieniały temat albo nagle mówiły głośniej to przecież głupia nie jestem, więc wiedziałam, że moja osoba jest na tapecie. Tylko dlaczego? Dowiedziałam się pod koniec dnia od jednej z koleżanek. Z rana chlapnęłam coś co ją uraziło. Przykro mi, ze od razu nie wyłożyła "kawy na ławę", bo ich zachowanie do miłych nie należało.Dodatkowo źle się z tym czuję, bo koleżanka, którą uraziłam to ta, która najbardziej lubię.
Ale to i tak nic...
Kolejne wydarzenie totalnie mnie rozłożyło na łopatki. Pół godziny przed końcem pracy, drzwi się otworzyły i zobaczyłam mojego tatę i mojego synka, który już od progu krzyczał "Mamo sibko ja ciem pupę", a za nim dobiegliśmy do łazienki to już krzyczał "Mama pupa mi leci!" Próbowałam go jak najszybciej rozebrać i posadzić na ubikację, ale niestety...zwieracze już puściły. No i klops! Cały ufajdany on, klozet, i po trochu i mnie się oberwało.
Zanim go ogarnęłam, posprzątałam to czas pracy mi się skończył. Byłam wściekła. Oczywiście nie na fakt, że skończyłam pracę, ale na fakt, że moi rodzice przyprowadzili do mnie małego, a mogło być różnie. Przecież mogliby być klienci i co wtedy? Nie wolno mi zostawić klienta i opuścić stanowiska. I do tego mój mały był zrozpaczony, ze jest cały "bludny" od "pupy" Nawet w domu mi się od niego oberwało kiedy to powiedział mi, że "Baldzio źle mamo ziobiłaś, bo nie ciądnęłaś mi majtet". Tłumaczenie, że nie zdążyłam na nic się zdało, mały był obrażony na całą tą sytuację.Na jego miejscu też bym była zła i obrażona.

niedziela, 18 marca 2012

Zaskoczona i zasmucona

W piątek mój synek zaskoczył mnie i to tak, że spojrzałam na niego i nie zareagowałam, bo...nie wiedziałam jak. Szykowałam młodemu kolację, a on oglądał bajki. W pewnej chwili przyczłapał się do mnie do kuchni. siadł przy stole, zażądał herbatki, po czym zaczął bawić się kartą rabatową do H&M, która to karta dawno swą ważność straciła i przeznaczona była na śmieci. Proszę nie pytać co robiła na stole, bo nie wiem, wydawało mi się, że ją wyrzucałam (a może miałam wyrzucić?).
Mały oglądał kartę z obu stron, po czym oświadczył, że coś jest na niej napisane i on "psiecita". I synek mój zaczął "czytać": Mamo badzio cie tocham, ale dziś cie nie tocham zia to zie byłaś w pjaci.
Totalnie mnie zaskoczył! Szok spowodował, że nie zareagowałam w żaden sposób, a mały...bawił się jak gdyby nic, ale tym razem autkami, które oczywiście też na owym, kuchennym stole przebywały.
Po tych słowach, długo było mi cholernie źle, ale nie mamy wyboru. Ja muszę pracować. Marną mam pensję, bo marną, ale zawsze to lepsze niż nic. Smutno mi jednak, że dzieci to tak przeżywają.

czwartek, 15 marca 2012

Wolność?

Dzisiejszy dzionek pod znakiem laryngologa. Zarówno M. jak i Mati, mają dziś wyznaczoną wizytę u tego lekarza właśnie. Wiosna idzie, czas najwyższy na porządki. Od zdrowotnych zaczniemy. Mnie przydałaby się wizyta u gastrologa, ale boję się gastroskopii, a wiem, że będzie konieczna.
Tyle tytułem wstępu, bo ja właściwie nie o tym.
Do lekarza mamy się zgłosić między 13:00, a 14:30, więc zapewne trzeba będzie odpękać swoje w kolejce, ale dzieci dzięki temu poszły do żłobka, choć na kilka godzin. Wzięłam  sobie dzisiaj wolne w pracy, dzieci w żłobku, M. śpi, a ja...no właśnie. Ja siedzę przy komputerze, mimo, że po domu zaczynają się koty ganiać, kilka prań krzyczy o uprasowanie i poskładanie, w łazience kibelek przydałoby się wypachnić i w ogóle ogarnąć chałupkę na błysk, bo przecież nikt mi za plecami by nie brudził, nie rozwalał poukładanego, nie pomagał bałaganiąc dodatkowo. Ba, nawet wracając ze żłobka M. wspomniał, że powinnam mieszkanie ogarnąć...Hm...jest już 11:40, a ja palcem nie kiwnęłam, a za godzinę po dzieci trzeba będzie iść. Oj, ktoś mi chyba dziś powie parę słów...Ale co tam! Ja mam kilka godzin...WOLNOŚCI! Cisza, spokój, żadnych "mamo ja chcę to, mamo ja chcę tamto", żadnych kwęków i łkań młodszej latorośli, żadnego okręcania szyją w kierunkach wszelakich w celach obserwacyjnych...No WAKACJE niemalże!
Ale...No właśnie, jest jakieś ale...Czas mija, a ja uświadamiam sobie, że nic samo się nie zrobi i zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia, że zmarnowałam czas, a jak pomyślę o gderaniu pewnego osobnika płci męskiej...to idę chociaż pranie poskładać i dla zasady wstawię kolejne, żeby nie było, że tak w ogóle nic.


sobota, 10 marca 2012

Wiki zadebiutowała

Tak, tak. moja córeczka zadebiutowała jako "żłobkowicz" (?) (Nie jestem pewna czy takie słowo istnieje, bo mi na czerwono podświetliło) do żłobka dostała się od 1 lutego, ale ze względu na choróbska, poszła dopiero w minionym tygodniu. Stresa ja miałam przeogromnego jak się moja malutka zaaklimatyzuje, wszak dopiero 10 miesięcy ma ukończone. Jak się okazało nerwy absolutnie niepotrzebne, bo mała radzi sobie świetnie. Trochę pokwękiwała, ale to raczej chyba dla zasady.
Pierwszego dnia poproszono nas, żeby odebrać ją troszkę wcześniej, ale pozostałe dni odbierana była razem z Matim, bo zaaklimatyzowała się szybciutko i świetnie się w grupie odnajduje. Kolejny tydzień mam nadzieję, będzie wyglądał podobnie.
Mati natomiast codziennie się buntuje, że on do "żłobta" nie idzie. Znalazłam sposób, żeby w miarę bez histerii z domu wychodził. Teoretycznie pozwalam mu w domu samemu zostać, ale mówię, żeby nikomu obcemu drzwi nie otwierał, bo mogą go zabrać, a mama i tata w pracy itd...Oj szybko młody decyduje się pomaszerować do żłobka bez protestu.
Dodatkowo jako starszy brat odprowadza, w naszej asyście, młodszą siostrzyczkę do maluchów i widząc, że ona nie płacze sam również grzecznie do swojej grupy maszeruje.
Najbardziej korzysta na tej sytuacji M., bo jak w trasę nie jedzie, to przychodzi do domu i odpoczywa pełną gębą w ciszy i spokoju. Eh, aż mu zazdroszczę.

czwartek, 1 marca 2012

Nie wierzyłam...aż do wczoraj

Ja i zabobony? Nigdy w życiu! Oczywiście, jako, że "kulturna" ze mnie osoba, nigdy  nikogo, który we wszelakie gusła i zabobony wierzy, nie wyśmiewałam, ale co sobie myślałam to moje. Żadnych czerwonych wstążeczek, ani innych dodatkowych akcesoriów w wózkach mojej latorośli nie przechowywałam. Wczoraj natomiast zdarzyło się coś, co moje poglądy z lekka zweryfikowało.
Poszłam na kontrolę z Wiki do lekarza. Na dzień dobry informacja, ze lekarz się spóźni, więc siadłam z małą i czekałyśmy. Ludków coraz więcej się schodziło i to w wieku podeszłym, wobec tego mała wzbudzała ogólną ciekawość. Z każdej strony "tiu, tiu, tiu", uśmiechy i pytania o wiek, czy stoi czy chodzi itd. Wikusia obdarzała wszystkich jak leci rozkosznym uśmiechem.
Po kontroli, małą szybko odstawiłam do domu w ramiona babci, a sama pomknęłam do pracy. Jakieś dwie, trzy godziny później telefon...Dzwoni mama, w tle słyszę szlochy Wikuśki, a mamy głos wyraźnie na granicy załamania. Co jest? Okazuje się, że mała drze się wniebogłosy, niczym nie daje się zabawić i mama nie wie co robić? Czy ja coś nowego jadłam? A może brzuszek? No bo ona nie wie...Mama nie wiedziała, ale ja tak. Od razu przed oczami stanęła mi twarz jednej z kobiet w przychodni. I jej spojrzenie...Nawet teraz przeszły mnie ciarki. Zauroczyła baba jak nic moje dziecko! Mam w pracy koleżankę, która zna sporo babcinych sposobów na różne dolegliwości, więc szybkie pytanie do niej co robić? Odpowiedź lekko mnie zaskoczyła, ale co tam. niech mama próbuje, może akurat. Powtórzyłam i odłożyłam słuchawkę. Mama zmęczona płaczem młodej przystała na dziwny eksperyment, bez zbędnych pytań.
Pół godziny później dzwonię. I co? Pomogło! Mała się uspokoiła. Trzeba było jedynie POLIZAĆ małej czoło i splunąć za siebie. Kto by pomyślał.