piątek, 22 maja 2015

Obecna lektura



Uwielbiam książki. Dziś jednak poświęcam im mniej czasu niż dawniej. Niemniej jednak tylko dobra książka może mnie odciągnąć od komputera, przed którym spędzam najwięcej czasu wolnego. I właśnie dzięki wyzwaniu blogowemu u Uli dziś przedstawię lekturę dzięki której znikam z wirtualnego świata.

Obecnie czytam "Bloger i social media" Tomka Tomczyka zwanego kiedyś Kominkiem, a obecnie Jasonem Hunt'em

Wielokrotnie czytałam w recenzjach na temat książek Tomka, że czyta się je lekko, bo fajnym językiem napisane. I tu przyznaję rację i dołączam do grona tych, którzy są zachwyceni lekturą książki, a właściwie obu książek.

Czytam kiedy spada mi motywacja.
Czytam kiedy brakuje mi weny.
Czytam kiedy mam wątpliwości.
Czytam kiedy nie jestem pewna.

Czytam i czuję się zmotywowana, powraca wena, znikają wątpliwości i wraca pewność, że nadal chcę pisać..

Książkę czyta się niemalże jak ciekawą powieść, to  w jaki sposób Tomek pisze trafia do czytelnika, bo masz wrażenie, że oto siedzisz z koleżanką/kolegą przy kawie  i prowadzisz arcyciekawą rozmowę o blogosferze.
Masz jakiś problem związany z blogiem? Jest raczej pewne, że w książce znajdziesz odpowiedź.

Kompedium wiedzy na temat blogowania.
Lektura obowiązkowa każdego blogera.


czwartek, 21 maja 2015

Nawyki, które muszę w sobie poprawić



Nie ma ludzi idealnych i ja też idealna nie jestem. Cóż, przynajmniej nie jestem nudna.
Mam jednak parę nawyków, które chciałabym zmienić.

Przede wszystkim mam paskudny nawyk robienia wszystkiego na ostatnią chwilę.
Czy to zapłacenie rachunku czy rozliczenie PIT. Koszmarny nawyk, który staram się pokonać.

Kiepsko u mnie z organizacją i planowaniem. Oczywiście co roku kupuję sobie kalandarze  z postanowieniem, że tym razem będzie on spełniał swą rolę. Ale z regularnością bywa kiepsko, a jak już listę rzeczy do zrobienia wpiszę, to potem zapomnę do kalendarza zajrzeć. Bywa jeszcze gorzej,  bo zajrzę, ale zrobię coś innego niż zaplanowałam. to co zaplanuję zatem sobie wisi do ostatniej chwili.

Niezła ze mnie bałaganiara. Auć! Kolejny paskudny nawyk. Jak coś wezmę do ręki, to rzadko odkładam na miejsce. a potem szukam. Jedynie rzeczy arcyważne mają stałe miejsce. Koniecznie muszę nad tym popracować.

Czas na najpaskudniejszą z moich cech charakteru. Jestem krzykaczką. Krzyczę nawet jak nie krzyczę. Najgorzej, że przejmują tą cechę moje dzieci i ja wskazywana jestem jako winowajca. Czas zatem w pierś się uderzyć i zacząć się ciszej zachowywać, a już na pewno odzywać.

Ostatnim z moich kiepskich nawyków, które przychodzą mi do głowy to  rozciąganie w czasie realizacji pomysłów. Pomysłów u mnie dostatek, ale gorzej z ich realizacją. Tak długo zwlekam, że albo się dezaktualizują, albo się zniechęcam.

Jednym słowem mam nad czym pracować.

Wpis powstał w ramach wyzwania blogowego u Uli

wtorek, 19 maja 2015

Tego chciałabym się nauczyć



Kolejne wyzwanie blogowe u Uli i kolejne ciekawe tematy. Dziś temat o tym czego chciałabym się nauczyć.

Ja się cały czas czegoś uczę. kończę kolejne szkoły czy kursy, albo sama, najczęściej przez internet.
Ale bardzo chciałabym się nauczyć dwóch języków: angielskiego i hiszpańskiego.

Urodzona w epoce kamienia łupanego lub jak kto woli w czasach komuny, uczyłam się języka rosyjskiego przede wszystkim i języka niemieckiego. Jednak jak się trafiło na nauczycieli tego drugiego języka, u których, jak się dobrze zagadało to człowiek cały rok z tych samych tematów odpowiadał, to na świadectwie ocena dobra, a w rzeczywistości... Ale kto tam wtedy drobiazgami się przejmował, a tym bardziej o przyszłości myślał.

Poza tym chciałabym nauczyć się jazdy na rolkach. A co! Takie moje widzimisię. W tym przypadku jednak oprócz chęci musiałabym pokonać jeszcze swój strach przed nimi, bo ja strachajło jestem. Do dziś nie umiem na rowerze ostrych zakrętów pokonywać, bo wyobrażam sobie, że zaraz na owym zakręcie wyrżnę, co oczywiście staje się faktem, chyba, że zdążę z roweru wcześniej zsiąść.

Fotografia. O tak, fajne i ciekawe zdjęcia nie tylko na bloga. Nie jakimś mega wypasionym sprzętem, ale takim starym ramolem jak mój aparat. Wiem, że  można nim fajne fotki robić, bo kiedyś trafiłam na stronkę gdzie tylko z tego aparatu, w którego posiadaniu jestem, zdjęcia były pokazane. Jednakże te wszystkie ostrości, balanse bieli, jakieś ISO czy coś w ten deseń są dla mnie magicznymi hasłami, których na tę chwilę nie rozumiem.

Cały czas uczę się również prowadzenia bloga.
Wykupiłam ostatnio nowa domenę, także wkrótce blog zmieni nie tylko adres, ale również nazwę.
A co za tym idzie, chciałabym się nauczyć obsługi Wordpress, bo na nim będzie się opierał mój nowy blog. Wiem, że całkiem sporo wiedzy mogę zaczerpnąć z internetu i z grupy Uli na facebooku.

Jestem niecierpliwa, chciałabym się nauczyć szybko, najlepiej tu i teraz. Niestety, wszystko wymaga czasu i samodyscypliny. I  właśnie tej samodyscypliny chciałabym się nauczyć również. bo bywa z tym różnie.

Niemało tego, a lista w każdej chwili wydłużyć się może, bo w każdej chwili coś nowego może mnie zainteresować.

sobota, 16 maja 2015

O niczym

Żródło zdjecia

Gdy zmywałam dziś naczynia wpadł mi do głowy temat, którym chciałam się na blogu podzielić.
Fajny temat, bo sama do siebie zęby szczerzyłam.
Jednak będąc matką Polką dokończyłam zmywanie garów, wstawiłam obiad, pranie i włączyłam dzieciom bajki, żeby napisać na blogu to i owo co mi do głowy przyszło.

Kiedy wreszcie siadłam do komputera okazało się, że pomysł wziął i się ulotnił pozostawiając pustkę.
O czym to ja miałam...?

Wtedy, przy garach wydawało mi się, że mam coś interesującego do przekazania.
Postanowiłam zatem pomyśleć i pamięć przywrócić bujając się na rozklekotanym fotelu na kółkach, który z racji rozklekotania całkiem dobrze udaje fotel bujany.

Gdybym pisała ołówkiem to bym sobie go gryzła...z klawiaturą nie ryzykowałam.
Odpłynęłam myślami...odpłynęłam w niebyt, bo myślałam o...niczym.

Tym samym powstał post o niczym.

No cóż, zawsze to coś.






piątek, 15 maja 2015

Dlaczego zapisałeś dziecko na religię?



Zapisując dziecko do szkoły dostałam oświadczenie,  w którym miałam zaznaczyć czy synek będzie chodził na religię czy na etykę.
Tak się składa, że mój syn ma religię w przedszkolu, więc jemu pozwoliliśmy dokonać wyboru.
Wybrał etykę.
Spytałam go dlaczego nie chce chodzić na religię. W odpowiedzi usłyszałam, że jedna z dziewczynek nie chodzi i w tym czasie się bawi.
Hmm...
Wytłumaczyłam mu, że w szkole wygląda to inaczej. Zrozumiał, ale i tak na religię chodzić nie chce.
Zaakceptowaliśmy wybór dziecka.

Jednak zastanowiła mnie ta niechęć.

Będąc dzieciakiem dorastającym w czasach komuny na lekcje religii biegałam do przykościelnych salek, brałam udział w jasełkach, zapamiętale kolorowałam obrazki w zeszycie od religii.
Mniej więcej do ukończenia III klasy na religię chodziłam chętnie, bo prowadziła ją we wspaniały sposób siostra zakonna. Dziecięce modlitwy, piosenki wzniosłe i radosne -  to było to co lubiłam.

A potem przejęli nas katecheci, katechetki, księża. i to już nie była ta religia. Tu już zaczynałam chodzić w kratkę, a moje zniechęcenie osiągnęło apogeum w klasie VI, kiedy to zimą, przez zaspy brnęłam na religię, na którą się spóźniłam. Katecheta przywitał mnie słowami, że jestem zła, bo zamiast modlić się to się po krzakach włóczę.

Do dziś nie wiem skąd gościu wytrzasnął pomysł z tymi krzakami i to w zimie.  W ogóle bałam się go bardzo.

W VIII klasie bardzo chorowałam, w sumie wszystkich nieobecności zebrało się pół roku. Nieobecności zarówno w szkole jak i na religii. W szkole byłam promowana, natomiast ksiądz na religii, mimo, że wykułam co trzeba do bierzmowania, do egzaminu mnie nie dopuścił i do bierzmowania również, ze względu na brak odpowiedniej frekwencji.

Zawiodłam się. Cholernie się zawiodłam na księżach, kościele...

Pamiętam jeszcze jak wraz z kuzynem co niedzielę "chodziliśmy" do kościoła, a konkretnie obok, na lody, bo msza nas nudziła.

Tak, nudziła. Do dziś jak idę do kościoła przy okazji jakiś uroczystości to nudzę się jak mops.

Ale przyznam, że nie zawsze tak było, bo któregoś lata, na wakacjach u babci odkryłam kościółek, gdzie msze dla dzieci odbywały się na wesoło. Był śpiew, śmiech, aplauz, a kazanie przekazane krótko, niemalże w formie bajki czy baśni. Tam kościół był zawsze pełen dzieciaków.

Ostatnio na imprezach urodzinowych siłą rzeczy schodzimy na tematy szkolne. Pytam zatem czy religia czy etyka i okazuje się, że oprócz naszego dziecka wszystkie inne na religię chodzić będą.
Słysząc jaki jest wybór Mateusza niezmiennie padają pytania: To nie pójdzie do Komunii? A ślub kościelny? Przecież nie będzie mógł wziąć ślubu kościelnego!

Zaraz, zaraz...to rodzice zapisują na religię dla Komunii? Dla ślubu kościelnego?













środa, 6 maja 2015

Uwielbiam takie "problemy"



Moje dzieci ostatnio imprezują więcej niż ja sama kiedykolwiek, bo albo sami mieli urodziny, albo są na urodziny zapraszane.
Urodziny to i prezenty. I zaczyna się główkowanie. Komu i co kupić.
Standardowo każda mama zaproszonego gościa wypytuje mamę solenizanta o to co dziecku kupić i wszystkie mamy, oczywiście również w standardzie, jednogłośnie odpowiadają, że dziecko z wszystkiego się ucieszy. Upsss...problem zatem nadal pozostaje

Skoro mama pozostawia nam pole do popisu w kwestii podarku, to może nasz osobisty dzieć podpowie co kolega lub koleżanka lubią, chcą...
Może inne dzieci podpowiedzą, bo moje nigdy nic nie wiedzą.
Zapytany M. wzrusza ramionami i rzuca hasłem "Nie mam pojęcia"
Co mi zatem pozostaje?
Samej pomyśleć i coś wymyśleć.

Myślę, internety przeszukuję, myszkuję, kombinuję, w wiek dziecka się wcielam...i zastanawiam się co bym ja chciała na ich miejscu.
Łatwo nie jest, bo gdy ja byłam w ich wieku to wybór był niewielki, prawie żaden, a teraz wybór taki, że wybrać ciężko. Pod postacią dziecka chciałabym całkiem sporo.

Ach, zapomniałam dodać, że w tym tygodniu dwie imprezy urodzinowe. U kolegi i u koleżanki, którzy kończą lat 6, więc wcielać się w płcie obie muszę. Dam radę!

Ale zaraz...przecież już całkiem blisko do 1 czerwca! Dzień Dziecka za pasem, więc i swoim sprezentować z tej okazji coś trzeba.

Z Mateuszem problem mniejszy, bo decyzja zapadła już dawno, zaakceptowana przez pierworodnego. To będzie rower!
Jeszcze nie wybraliśmy modelu, a czas goni. Pomyszkuję w przyszłym tygodniu. wszelkie pomysły i sugestie mile widziane.

Zapytałam dziś młodszą córcię co chciałaby dostać na Dzień Dziecka i usłyszałam, że ona nie wie co by chciała.
Z Mateuszem zaczęliśmy jej to i owo podpowiadać i na hasło "klocki" rozświetliły jej się oczy.
Rozmowa odbyła się wczesnym rankiem podczas szykowania do przedszkola, więc nie sprecyzowaliśmy zestawu Lego, bo staramy się tylko klocki tej firmy kupować. Jakoś nie mam przekonania do innych marek, może dlatego, że widzę jak dobre i trwałe są wspomniane klocki.

Wybieram się zatem na poszukiwania prezentów dla solenizantów, bo pierwsza impreza już jutro, a w przyszłym tygodniu skupię się na dzieciach.

I przyznaję, że uwielbiam wybierać prezenty.



piątek, 1 maja 2015

Przewrażliwiona


Plac zabaw i kilkuletnie dziecko wspinające się na uwielbianą przez siebie zjeżdżalnię. Nagle słychać:
- Trzymaj się, bo możesz spaść!
Kilkulatek z uśmiechem patrzy na spanikowaną matkę, po czym niekoniecznie delikatnie sadza swój zadek i zjeżdża. Ale frajda!
Dla kogo frajda, dla tego frajda, bo na pewno nie dla matki-kwoki.
Znacie to?
Ja znam, z autopsji. Do ukończenia przez moje starsze dziecko trzech lat miałam wręcz schizy dotyczące jego bezpieczeństwa.
Do dziś, mimo, że ma prawie 6,5 roku, najchętniej chciałabym cały czas trzymać go za rękę.
Z młodszą to samo, ale ona wystarczy, że poczuje troszkę swobody i już zmyka.
Z M. mają więcej swobody, ale i tak dotarła do mnie informacja, że młoda wybiegła na ulicę. Na szczęście taką o małym natężeniu ruchu.
Mimo, że skończyła już 4 lata, w sklepie wożona jest w wózku. Sklepowym wózku.
Inaczej bawi się w chowanego i ucieka. To ja już wolę ten wózek. Przynajmniej mogę w miarę spokojnie zrobić zakupy.
Starszy biega swobodnie po sklepie, a jak zniknie mi z oczu to wystarczy, że pierwsze kroki skieruję w stronę słodyczy lub zabawek. Na pewno, w którymś z tych działów go znajdę.
Zresztą on sam nas pilnuje i lokalizuje. W przeciwieństwie do siostry.

Jak byli młodsi nie lubiłam chodzić z nimi na place zabaw. Właśnie przez to, że panikowałam, że spadną, że się uderzą, że przewrócą...o rany, jak ktoś z boku patrzył, to pewnie na nieźle stukniętą wyglądałam próbując wszędzie asekurować latorośl.

Czasami w internecie czytam prześmiewcze komentarze dotyczące matek takich jak ja.
To co jednych śmieszy i bawi, dla drugich jest tak naprawdę udręką.
Bo stres związany ze strachem jest wyczerpujący.

Ale jak taki strach racjonalnie wytłumaczyć?
Ja nie umiem.

Przedwczoraj Młody zapytał mnie czy może iść na rower. Do tej pory biegał (ma rower biegowy) po ogródku, ale co tu dużo mówić, metraż ogródka nie pozwala nawet dobrze się rozpędzić. Pozwoliłam zatem, tym bardzie, ze mieszkamy w budynku ogrodzonym z każdej strony. Praktycznie mógł jeździć w kółko. Dostał jedynie polecenie meldować się co jakiś czas. Porozmawiałam z nim również o tym, by nigdy nigdzie z nikim obcym nie chodził. I pewnie jeszcze powtórzę wielokrotnie.

Pierwszego dnia wyglądałam za nim co 5 minut, wczoraj już mniej, a dziś raz. Tym bardziej, że dziecię posłusznie się meldowało co jakiś czas.

Jestem z siebie dumna, że mimo strachu (wielu zapewne uzna, że irracjonalnego) pozwoliłam mu wybiegać się bez nadmiernej kontroli.
Dla mnie to ogromny postęp.

Kolejne wyzwania przede mną, bo przecież Młody jest coraz starszy.
I Młoda zresztą też.