sobota, 31 grudnia 2011

No i znowu Sylwester

Kolejny rok minął jak z bicza strzelił. Generalnie był to dobry rok. Jedynie zmiana pracy jest tą zmianą negatywną. finansowo oczywiście. Poza tym najważniejsze, że ten rok wszyscy żegnamy w pełnym zdrowiu. Nawet Mati się wykaraskał i teraz z ciekawością spogląda przez okno jak "ścielają", bo przecież już jest głośno i kolorowo, bo młodzież ma problem z oczekiwaniem do północy.

Zatem na nadchodzący 2012 rok życzę wszystkim zdrowia, szczęścia, uśmiechu, realizacji postanowień i spełnienia marzeń. 

piątek, 30 grudnia 2011

A może tak fitness?

Od jakiegoś czasu, mój M. powiedzmy, że subtelnie i delikatnie, daje mi do zrozumienia, że...Tfu, kłamię, mówi mi wręcz wprost, że może tak na jakiś aerobik bym poszła, żeby tu i ówdzie wysmuklić i nadmiar kilogramów zrzucić. Ja bardzo chętnie. Ba, od razu bym biegła, ale na siłownię, bo ją lubię i nie muszę na konkretną godzinę tylko, jak się wyrobię. Już nawet kombinować zaczęłam jaki by tu sobie skompletować strój do ćwiczeń. Oczywiście żadne "Najki" czy "Riboki" w grę nie wchodzą z powodów finansowych, ale jakiś chiński krzak to bym sobie wzięła za jakieś 30 zeta. Strzelam z ceną, bo jeszcze się nie orientowałam. Tak czy siak myślę, że za 50-60 zł to sobie jakiś tam podkoszulek i spodnie skompletuję. Skarpetki i buty posiadam w stanie nawet dobrym, więc w nie inwestować nie muszę, bo to by opóźniło cały proceder. Buty to ja lubię mieć konkretne. I takowe są.
Oczywiście wizje i plany uczęszczania na owe zajęcia już snułam, tym bardziej, że M. z racji "martwego" sezonu częściej jest na miejscu, więc dziećmi by się zajął. Gdybym tak na przykład owo chińskie ubranko wzięła do pracy i zaraz po niej myk, myk na siłownię...Hmmm...ten plan mi się bardzo spodobał, ale...No właśnie, jest ale...Z tego wszystkiego zapomniałam, że piersią karmię, więc pójście po pracy na siłownię jest mało realne, a właściwie nierealne, chyba, że publicznie chciałabym się zalać własnym, osobistym mlekiem. Takowej chęci, ani potrzeby nie posiadam, więc plan muszę zweryfikować, tyle, że mi jakoś wtedy godzin brakuje do rozplanowania. W domu z pracy około 17:00 bym była, ssaka do piersi przystawiła, więc na ćwiczeniach to 17:40 najwcześniej mogłabym się pojawić. Wiki jest kąpana około 19:00, więc już musiałabym być w domu. Czasu zatem miałabym zbyt mało. Z tego co pamiętam z lat młodości, moja bytność na siłowni kształtowała się od 1,5 do 2 godzin..,Oj to były czasy...Teraz jestem jednak czasowo ograniczona, poza weekendem, ale żeby schudnąć to sobota, niedziela to za mało...Hmm...a może tak by się zmobilizować jednak w domu? Głupoty gadam, a raczej piszę. Dobrze wiem, że nic z tego, bo na siłowni nie ma komputera, a w domu i owszem. Zatem  zamiast na rowerek, który stoi dwa metry ode mnie, to klapię z dupskiem ...wiadomo gdzie. Przed komputerem. A od tego dupsko mi się zmniejszyć nie chce.

środa, 28 grudnia 2011

Zmieniłam

Od kilku lat, z uporem maniaka, który nie kuma co i jak, kwitnę, a właściwie kwitnęłam w sieci T-mobile. Ostatnio skończyła mi się umowa (miałam na doładowania), więc zaczęłam intensywnie przeglądać oferty innych sieci...Doszłam do wniosku, że ciemna masa ze mnie, bo te oferty wydają mi się niemal identyczne. Postanowiłam zatem pójść i pogadać z ludkami w punktach sprzedaży, może mi co w tej głowie rozjaśnią. Nie rozjaśnili, ale pan z Play był najbardziej przekonujący, żartobliwy i nie tracił cierpliwości słuchając moich pytań. I dlatego przeszłam do Play i dostałam smartfona (cokolwiek to jest) za 1 zł "HUAVEI  Ideos U8500"
Zadzwoniłam do mamy w celach pochwalenia się i pierwsze jej pytanie było o ten smartfon właśnie. Co to jest?  No cóż, nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, ale w najbliższym czasie przekopię sieć i na pewno będę mądrzejsza w tym temacie. W każdym razie ten smartfon wygląda jak telefon i z tego co wiem gadać się przez niego da, a o to właśnie chodzi. Resztę funkcji, z czasem mam nadzieję, rozgryzę.
A to mój nowy telefon :)



P.S.
Poczytałam w internecie opinie. No cóż, nienajlepsze...Ups! Ale ja to właściwie do rozmów i sms-ów używam, więc przeżyję jego "badziewatość" (jak to w jakiejś opinii przeczytałam).

wtorek, 27 grudnia 2011

Przesąd, zabobon?...Mam nadzieję, że tak!

Od kilku dni myślę. Oczywiście myślenie nie jest u mnie stanem wyjątkowym, wprost przeciwnie. Czasami myślę wręcz za dużo o wszystkim i o niczym, ale od kilku dni myślę o prezentach, a właściwie o jednym konkretnym. O portfelu, którego podarowałam mojemu M...
Strasznie mi się ów portfel podobał i maiałam nadzieję, że mojemu M. spodoba się również. Jednakże jego komentarz zbił mnie z nóg. Portfel i owszem mu się spodobał, ale mniej jego zawartość, a raczej jej brak. No bo skąd ja miałam do cholery wiedzieć, że się pustego portfela nie daje, że choć grosik, a powinien być, bo inaczej biedę i nieszczęście sprowadzić na obdarowanego można...Żyję na tym padolu lat prawie czterdzieści i nie słyszałam o takim przesądzie. No i stało się...wizja biedy, głodu i ubóstwa niemalże spędza mi sen z powiek...choć z drugiej strony skąd się taki przesąd wziął i kto go wymyślił? A jak już się ten nieszczęsny portfel pusty podarowało, to jak urok odczynić? Przecież to bzdura jakaś! Ale ziarnko niepokoju zasiane...
Że też ja wujcia Google wcześniej nie zapytałam jakich prezentów lepiej nie dawać, ale mnie do głowy nie przyszło, że coś robię nie tak...
Tfu...na psa urok!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Nieee...znowu!

Ja stanowczo protestuję!!! Mam dość pałętających się wszem i wobec wirusów, bakterii czy innych, równie upierdliwych zarazków. Wikusia wprawdzie "jedynie" zasmarkana, ale Mati...dopadła go w nocy gorączka 38,9, a około 13:00, mimo podawanych leków, było 39,9 st.! Przeraziłam się nie na żarty. Zrobiliśmy Młodemu okłady z chłodnych pieluch tetrowych i dostał dawkę ibuprofenu. Przeszło, na około 5 godzin. Po 18:00 już miał 38,9. Ponownie dostał Ibalgin...
Przy gorączce powtarza, że go boli ucho, także jutro znowu czeka nas wizyta u lekarza...biedny ten mój synuś. Przez ostanie trzy miesiące choruje non stop, a wcześniej nawet nie wiedzieliśmy co to przeziębienie. Katar może miał ze trzy razy...Eh

niedziela, 25 grudnia 2011

Świątecznie

Wszystkim zdrowych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia życzę. U nas czas lenistwa nastał, bo mimo, że na Wigilii u moich rodziców, to żarełka u nas tyle, że tylko jeść. Spalić nie ma jak, bo pogoda tak zgniła, że nawet nie chce się wychodzić, w obawie o załapanie jakiejś infekcji.
Wystroiłam wczoraj moje maluchy do dziadków, ale u nich tak gorąco, że Mati niemalże od progu ściągnął koszulę i w podkoszulku buszował, a małą rozebrałam chwilkę później, więc w bodziakach przy stole Wigilijnym była:)
Wydaje mi się, że otrzymane prezenty zadowoliły wszystkich. Ja otrzymałam kolejną książkę, z ukochanej przeze mnie serii Nocni Łowcy "Pocałunek nocy"


oraz wodę perfumowaną Lolita Lempicka

Mrruuuu...woda obłędnie pachnąca. Dodatkowo dostałam jeszcze zestaw kosmetyków Dermiki.Także Mikołaj trafił idealnie w moje gusta.
Dzieciom prezenty Gwiazdor z lekka zmodyfikował i tak Wikunia dostała inną lalkę, a Mati zamiast auta grę zręcznościową. Myślę, że na tej modyfikacji dzieci skorzystały.
Dzień wczorajszy był jakiś zwariowany, mimo, że to nie u nas była organizowana Wigilia, to jakiś taki chaos organizacyjny zapanował. Eee, co ja udawać będę, chaos jest u nas normą. Nie inaczej zatem było wczoraj. Tempo z lekka czas zwolnił podczas wieczerzy, a potem...znowu chaos, bo ogólne rozpakowywanie prezentów, więc harmider spokój zastąpił. Ogólnie było wesoło, a jedynym zgrzytem był...aparat. Zdjęcia wyszły bardzo kiepskiej jakości i nie wiem czemu. Pół zdjęcia wyraźne, drugie pół  jakieś strasznie jasne i niewyraźne przez to. Większość fotek zatem do wykasowania i przez to jestem trochę zła.
Jakieś jednak zostały i kilka wrzucam






Mimo świątecznej i wesołej atmosfery, kogoś mi brakowało. Mojego braciszka. Nie wiem o co i dlaczego się na mnie pogniewał i co ja takiego złego zrobiłam, że od kilku lat nie chce utrzymywać ze mną kontaktów...Może gdybym wiedziała to byłoby mi łatwiej zrozumieć...Kiedyś , mimo dzielącej nas różnicy wieku, byliśmy świetnym rodzeństwem i mieliśmy ze sobą wspaniały kontakt...Teraz nie mamy w ogóle...I bardzo mi przykro z tego powodu. Brakuje mi go na co dzień, a teraz, w ten świąteczny czas, szczególnie. Wesołych Świąt Bratku!

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Ponoszę porażki...

Dopadł mnie mega dół. Mam wrażenie, że wszystko co robię to spieprzę. Nie jestem ani dobra mamą, ani partnerką, o tzw. pani domu to nawet nie wspomnę.
Najbardziej mnie boli jednak fakt, że nie radzę sobie z synkiem. Z jego histeriami, agresją, złością...Dziś, krótko po przyjeździe ojca z trasy Mati wpadł w taką histerię, że nie mogłam go opanować. Trwało to jakieś 30-40 minut. Zaczęło się od kąpieli, bo młody kąpać się nie chciał...Chciał, nie chciał, potem to co wcześniej nie chciał, chciał...Najpierw cierpliwie go przekonywałam, potem głos miałam ostrzejszy, żeby się przez jego ryk przebić...Na siłę wyciągnęłam go, już umytego (również na siłę) z brodzika, bo stał, trząsł się z zimna, a wyjść nie chciał...Zaniosłam owiniętego ręcznikiem do jego pokoju, którego od jakiegoś czasu nie toleruje, a wieczorami wręcz się boi w nim przebywać, zwłaszcza po ciemku. Zostawiłam go tam przy zapalonym świetle i otwartych drzwiach aby się uspokoił...a gdzie tam, było coraz gorzej...W końcu zareagował M. przeniósł go do innego pokoju i zaczął ubierać (oczywiście Mati dalej ryczał, bo chciał, żeby mama go ubierała), ale wtedy już był ignorowany. Nie wiem co się stało, bo mnie z nimi nie było, ale podejrzewam, że przy ubieraniu spodni od piżamy, rozhisteryzowany Mati kopnął ojca...Dostał w tyłek.i...momentalnie się uspokoił. Za to ja, skoczyłam na M., że mu nie pozwalam na bicie dzieci itd. itp. od słowa do słowa padło trochę przykrych słów...Jest mi teraz źle. Bo nie umiem dotrzeć do synka, nie umiem nad nim zapanować i nie mam nawet na to pomysłu. Źle mi, bo mimo, że wiem, że M. nie powinien małego uderzyć, to jednak nie powinnam na niego wrzeszczeć przy dziecku, bo mały to obserwuje. Jestem niemalże pewna, że własnie fakt, że pokłóciliśmy się przy małym, i że podważyłam jego zachowanie przy dziecku, spowodowało takie, a nie inne zachowanie M.
Obiecaliśmy sobie, że będziemy tworzyć wspólny front, żeby nie ogłupiać dzieci, a nieporozumienia wyjaśniać między sobą później. I to była taka własnie sytuacja. Powinnam zapanować nad sobą i dopiero później wyjaśnić z M. to co się stało... Powinnam, ale postąpiłam inaczej i mi źle z tym. Jejciu, jak to wszystko ogarnąć i nie zwariować?

sobota, 17 grudnia 2011

Upierdliwa?

Jakiś osioł, a raczej oślica w osobie kadrowej (w zasadzie całkiem sympatyczna pani) wymyśliła szkolenie z BHP na tydzień przed świętami. Nie wiem jak inni, ale ja mam prawie nie posprzątane, nie licząc przemytych przez M. okien, wypranych dzięki temu firanek i zmienionej pościeli. Reszta leży i kwiczy i czeka, aż mi się zachce coś z tym fantem zrobić, albo jak znajdę czas. A najlepiej żeby obie te rzeczy zsynchronizowały się  w czasie.
Wspomniane szkolenie odbywało się w centrali czyli prawie 100 km od domu. Oczywiście musieliśmy pożyczyć auto, bo inaczej byłby problem, aby do centrali się dostać. Z początku  zarówno Wika, jak i Mati mieli zostać z babcią. Jednakże M. zadecydował, że Młody jedzie z nami. Zatem pojechaliśmy we trójkę. Pogoda kiepska. Lało i wiało, więc przez większość czasu zastanawiałam się co chłopaki w taką pogodę robić będą. M. zapytany odpowiadał, że wziął parasol i z małym będą spacerować. Akurat! Wierciłam mu dziurę w brzuchu, ale nie zmieniał wersji planowanych zdarzeń.
Szkoleniowiec od BHP wykazał się zrozumieniem i skrócił szkolenie do niezbędnego minimum. Po niecałych dwóch godzinach byłam zatem już po...A gdzie moje chłopaki? Ano w sali zabaw dla dzieci. Tatuś doskonale wiedział jak zorganizować czas dziecku, zatem moje troski okazały się nieuzasadnione. Ale inaczej nie byłabym przecież sobą.
Wyciągniecie  naszego pierworodnego z sali z kulkami i innymi atrakcjami okazały się niezłym wyzwaniem. Przekonać się dał jak mu obiecałam, że kupimy...frytki. Wiem, wiem, to niezdrowe, a moje postępowanie niepedagogiczne, ale innych pomysłów na ten czas było brak. Ważne, że poskutkowało i dziecię me bez oporów pomaszerowało z nami do auta.
W drodze powrotnej zajechaliśmy zatem do McDonalda czy McDrivera czy jak to zwał, w każdym razie nie wysiedliśmy z samochodu. Oprócz frytek zamówiliśmy również shake'a truskawkowego, którego uwielbiam. Przy płaceniu pani jeszcze potwierdzała zamówienie, a przy odbieraniu okazało się, że shake  jest tylko waniliowy.No zjeżyłam się na maksa! Nie znoszę waniliowego! Ewentualnie mógłby być czekoladowy, ale waniliowy...blee. Oczywiście musiałam skomentować, bo gdybym wiedziała, to nie brałabym wcale. Logiczne przecież. M. się na mnie wkurzył, że fochy strzelam i sam tego waniliowego wypił. Dla mnie to naciąganie ludzi, a że kobieta ze mnie to jeszcze trochę sobie po drodze "pogadałam" w tym temacie, rozkładając bezczelność pracownicy Maca na czynniki pierwsze. To usłyszałam, że upierdliwa jestem. Ja, upierdliwa? No może troszeczkę.

piątek, 16 grudnia 2011

Nie trzeba było tak długo czekać

Nie tydzień, a jeden dzień wystarczył, aby zauważyć znaczną poprawę w samopoczuciu u Mateusza. Już po jednej tabletce Singulair dla dzieci kaszel z męczącego, suchego zmienił się w "mokry", a jego częstotliwość zmalała do kilku kaszlnięć na dobę. Jupii!!!! Małemu zatem wrócił psotny humor, a przede wszystkim apetyt! Nie wiem czy nadrabia jedzeniowe zaległości, czy jak, ale bez przerwy buzią miele, jakiś taki nienażarty się zrobił i, co ciekawe, zaczął jeść również owoce w ilościach znacznych. Jupii!!! Strasznie się cieszę, że mój synuś wrócił do normalności.
Za to u Wiki sama odstawiłam Drosetux, bo po nim miałam wrażenie, że więcej kaszle. I w sumie dobrze zrobiłam, bo sama znakomicie sobie z tym kaszlem radzi, bez dodatkowych wspomagaczy.
Jak widać nie zawsze syrop służy. Zresztą lekarka, u której byłam z Matim sama stwierdziła, że syropy niekoniecznie pomagają, ale za dużo na ten temat od niej się nie dowiedziałam, bo mnie bardziej interesowało lekarstwo skuteczne, a to nieskuteczne interesowało mnie jakby mniej, albo i wcale.

Z "niułsów" poza zdrowotnych, to moja Wikusia została królową...Babcia zafundowała jej tron w postaci krzesełka do karmienia, więc mała spogląda z ciekawością z wyższego poziomu na świat, a na brata swego to nawet z góry zerka. Braciszkowi fakt ten niekoniecznie przypadł do gustu, bo zaczyna kombinować, jakby się tu na te wyższe poziomy również  wdrapać. Stwarza to nawet groźne sytuacje, bo wiadomo, że krzesełka okrojony kilogramowo "udźwig" mają. Zatem wzmożona czujność nadal obowiązuje, zresztą nigdy obowiązywać nie przestała ze względu na pomysłowość Młodego względem siebie i siostry.



poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dzięki Bogu

Dzięki Bogu nie jest źle. Mam na myśli oczywiście moje kaszlące dzieciaczki. Wikunia dzisiaj nadrabiała humorem cały wczorajszy dzień, ponowny wymiotów u niej nie zanotowałam, ale mimo to do lekarza sięudałyśmy. Troszkę zaczerwienione gardełko, a kaszel może być od kataru, więc niewielkie dawki pulneo i drosetuxu dostała, a na gardełko Tantum Verde.
Po południu udałam się natomiast z Jaśnie Panem Mateuszem, który z racji tego, że jemu się chciało spać, a ja mu nie pozwoliłam, bo do lekarza czas był, to się obraził. nie tylko na mnie, ale i na cały świat. Pani doktor badając go, kazała mu mocniej oddychać, ale on oddychał "omdlewająco", bo po co miał się wysilać, skoro obrażony. Dopiero po kilkukrotnych prośbach i namowach łaskawie wykonał polecenie. Tak czy siak nic złego z nim się nie dzieje, kaszel może mieć różne podłoże, od żłobkowych infekcji, przez zdiagnozowana w dzieciństwie alergię, po robale. Prawdopodobną też przyczyną może być katar. Dostał leki na kurację dwumiesięczną i...tyle. Mam się nie martwić. Źle nie jest. Uff...wiadomo, ze odetchnęłam, ale nadal tego koszmarnego kaszlu słuchać nie mogę. Efekty widoczne, a raczej słyszalne mają być po tygodniu. najwcześniej.

niedziela, 11 grudnia 2011

Matczyne troski

Nie miała baba problemów to sobie dzieci narobiła! Usłyszałam dziś ten tekst z ust mojego M., aczkolwiek to płeć męska była w treści. Obruszyłam się na te jego słowa, ale tak naprawdę są one prawdziwe, tym bardziej jak dzieci niedomagają, a ja nie mam pojęcia co im jest!
Zaczęło się od pójścia Mateusza do żłobka. Od tamtej chwili co i rusz jakiś paskudztwa przynosi do domu. Wikusia raczej trzyma się dzielnie, ale Mati już niekoniecznie, bo męczy go kaszel. Od kilku dni strasznie uporczywy, suchy, doprowadzający wręcz do wymiotów. Żadne syropy nie pomagają, więc zapadła decyzja, że w miniony piątek, prywatnie do lekarza pneumonologa i alergologa zarazem udać się z pierworodnym trzeba. A, że lekarz przyjmuje od 16:00, więc spokojnie po pracy mogłam iść. Nie wypaliło! A czemu? A, bo mnie niemoc dopadła w postaci jakiejś jelitówki, biegunki, rozwolnieniu czy sraczki...Jak zwał tak zwał. Między 7:00, a 9:00 rano byłam stałym i niezwykle częstym gościem w toalecie. Kiedy jako tako się uspokoiło, to ległam w wyrze marząc o drzemce. Na szczęście mama była i dziećmi się zajęła, bo ja nawet nie ryzykowałam wyjścia z Matim do żłobka. Sen mnie troszkę wzmocnił, na tyle, że do lekarza się udałam w celach leczniczych oraz uzyskania papierka, zwanego popularnie L-4, do pracy.
Ze względu na mą słabość, do lekarza z małym już nie poszłam, za co mnie się nawet od M. oberwało. No nie rozumie chłop, że ja ledwo na nogach stałam, a najlepsza dla mnie dnia tamtego pozycja, to leżąca, bo najmniej skutków ubocznych przynosiła. (dla wyjaśnienia M.  w tym czasie był kilkaset kilometrów od domu, bo inaczej sam by do lekarza z synkiem poszedł)
Z kaszlącym Mateuszem do lekarza wybieram się zatem jutro. Mam nadzieję, że żadne niespodziewane wydarzenia zaplanowanej wizyty nie zakłócą. Dlaczego mam nadzieję? Bo niestety dziś z Wikunią nie najlepiej. Od rana jakaś markotna i nieswoja, choć zabawić się dawała. Miała zwiększoną ochotę na sen. Zaniepokojona mierzyłam temperaturę, ale w granicach 37 st. się utrzymywała. Około 16:00 zwymiotowała po raz pierwszy, a przed 19:00 po raz drugi. Teraz śpi. Słaba herbatka w pogotowiu, a ja latam średni co 10 minut sprawdzam czy wszystko ok. I się zastanawiam, co się do cholery z moimi dziećmi dzieje??? Jak im pomóc??
Czy może sprawca są robale? Tydzień temu zauważyłam w nocniku u Mateusza, jakiegoś białego robaka. Oczywiście szybko do lekarza na dyżur i Mati dostał leki, ale pasożyt dokładnie nie sprecyzowany, bo wcześniej wykonane kałówki niczego nie wykazały. Lek zatem podany przez lekarza "na oko" z naszego opisu. Za dwa, trzy tygodnie powtórzymy badania i na morfologię i dla odmiany pewnie zrobimy wymaz.
I może Wikusię też pasożyty zaatakowały? Albo moja jelitówka? Albo lek, który podczas kuracji antybiegunkowej zażywałam? Wprawdzie lekarza uprzedziłam, że karmię i niby lek ten się nie wchłania, ale w ulotce napisane, że nie należy matce karmiącej owego leku podawać. Czytałam różnych opinii w internecie całkiem sporo, po których bardziej zgłupiałam niż zmądrzałam i nadal nie wiem, czy ten lek mógł mojemu dziecku zaszkodzić czy nie, bo jest w necie również informacja, że nie przeprowadzono badań.
Oczywiście teraz sobie zarzucam, że przecież mogłam ją karmić butelką, a nie cyckiem...Tyle, że co mi teraz po kajaniu się, kiedy zło stało się i tylko się modlić, żeby na tych dwukrotnych wymiotach się skończyło.
Tak czy siak, z małą jutro do rodzinnego rano pobiegnę, żeby jej zrobić jakieś wymazy na pasożyty paskudne, żeby w razie co robactwo wytępić.
No i czy dzieci to nie problem??? Ano problem! Jednakże życia bez nich już sobie nie wyobrażam!

wtorek, 6 grudnia 2011

Mamy ząb!

Wprawdzie zębów  w naszej rodzince raczej pod dostatkiem, jedynie na ich brak mogła narzekać najmłodsza nasza pociecha, czyli Wikusia. Jednakże od wczoraj, młoda dołączyła do grona ssaków zębiastych. Wprawdzie z jedną sztuką w paszczęce, ale zawsze...Wydarzenie to zameldowała mi mama telefonicznie, która ten ząb znalazła, a raczej wystukała łyżeczką, karmiąc wnusię zupką.
Po przyjściu zatem z pracy do domu, postanowiłam naocznie przekonać się, że ów ząb faktycznie jest. Rozdziawiłam zatem córci delikatnie szczęki, po czym ujrzałam...jęzor. Mała za każdym razem wytykała mi język i za nic nie chciała się nowością znajdującą się w jej jamie ustnej pochwalić. Troszkę byłam rozczarowana tym faktem, a babcine "Widziałaś? Widziałaś już?" tylko mą frustracje potęgowały. Postanowiłam zatem porządnie kończyny górne wymyć i jak nie mogłam zobaczyć, to chociaż poczuć chciałam. Wyczułam! Potwierdzam, ząb jest! Dolna jedynka! Tylko jeszcze nie umiem sprecyzować czy lewa czy prawa, bo jej nie widziałam.
Na koniec kilka fotek mojej zębatej już córeczki:



niedziela, 4 grudnia 2011

Pod choinkowe pomysły.

Czas pędzi jak oszalały, toć zaraz Święta Bożego Narodzenia. Tym razem pomysły na prezenty zrodziły się w mej głowie znacznie wcześniej niż dzień, dwa przed Wigilią. Zaplanowałam zatem dla mojego M. portfel: Camel Activ




Mam nadzieję, że się mojemu M. spodoba, bo alternatywy brak. Mojemu tacie kupiłam już sweter. Cieplutki, z półgolfem, zapinany na zamek. Klasyczny. Konsultowałam telefonicznie z mamą, która podniosła mi ciśnienie na wieść o pomyśle prezentu dla taty i rzuciła hasło, że ona mi podpowie co tacie potrzebne. Oczywiście nastawiłam z ciekawością uszy, po czym usłyszałam, że...filcowe kapcie. Mamo, czy ty sobie ze mnie żarty robisz? - spytałam. Po czym, siląc się na spokój, powiedziałam, żeby sama taki prezent tacie zrobiła. No wiecie co. Poczułam się urażona.
Dla mamy zaplanowałam kurtkę zimową, a że ona ostatnio na dukanie schudła,ale mimo wszystko ma złą postawę, czyli garbi się i ma wystający brzuch, no to ten prezent muszę kupić z aktywnym udziałem mojej mamy, bo musi kurtki mierzyć. Co mama na to? Wykręca się ile może, bo przecież ciocia dała jej kurtki po sobie i ona jakoś zimę w nich przejdzie. Nie przyjmuje do wiadomości faktu, że wygląda w jednej źle, a druga jest typowo jesienna. Dziś właśnie  powiedziałam mamie co myślę o tych jej wykrętasach, i że jest mi przykro, że od siostry bierze, a ode mnie nie chce przyjąć prezentu. Chyba ją trochę ruszyło. Zobaczymy.

Dla Mateusza wahamy się pomiędzy ukochanym przez niego pojazdami wszelkiej maści i gabarytów, jak np.


bądź laptopem edukacyjnym. Ale jakim, to do końca pomysłu brak. Może taki?

Od babci dostanie książkę z jakimiś opowieściami czy bajkami. W tym wypadku babcia poszła na łatwiznę i dała pieniążki, a prezent mamy kupić my:)

Wikunia natomiast od babci dostanie lalę:

a my planujemy zakupić taką żyrafkę:

Jak Wam podobają się pomysły na prezenty? Podzielcie się swoimi pomysłami, bo ja z gatunku ciekawskich jestem :))










piątek, 2 grudnia 2011

Znowu zmiany

Rzadko piszę, bo wracam wypompowana z pracy. Przeczytam tylko kilka wpisów na Waszych blogach i padam na pyszczek. Nawet czasami nie umiem sklecić sensownego komentarza.
Dziś podjęłam decyzję, że dalej szukam pracy. I nie chodzi o to, że aktualną pracę straciłam. Tyle, że dziś została zwolniona nowa pani dyrektor, stara została zastępcą dyrektora, a dyrektorem zaś ma być osoba z innego oddziału i innej miejscowości jednocześnie. Tym samym stara dyrektora ponowne zostaje naszą przełożoną. Nie mogłyśmy w o uwierzyć. Ja to jeszcze ja, ale pozostałe dziewczyny popłakały się na wieść o ponownych zmianach. Jedna z nich nawet skomentowała, że to już nie będzie praca, tylko jakiś koszmar. Jestem zbulwersowana zachowaniem prezesa. Oczywiście nie mamy na nic wpływu, ale to co się stało jest po prostu chore. Atmosfera zatem będzie co najmniej niesprzyjająca dalszej nauce i pracy, a za płacę jaką mi zaproponowano nie mam zamiaru żyć w wiecznym stresie. Tak naprawdę, nie bawiąc się w delikatności, jestem wkur...na na całą, zaistniałą sytuacją. Tym bardziej, że nowa dyrektorka dała się poznać z bardzo fajnej strony jako człowiek i konkretnymi działaniami  jako dyrektor. Czyżby ktoś chciał pokazać Żmiji (czyt. stara dyrektorka) kto tu rządzi i, że zawsze można spaść ze stołka? Nie wiem, żaden sensowny i konkretny powód nie przychodzi mi do głowy.