niedziela, 11 grudnia 2011

Matczyne troski

Nie miała baba problemów to sobie dzieci narobiła! Usłyszałam dziś ten tekst z ust mojego M., aczkolwiek to płeć męska była w treści. Obruszyłam się na te jego słowa, ale tak naprawdę są one prawdziwe, tym bardziej jak dzieci niedomagają, a ja nie mam pojęcia co im jest!
Zaczęło się od pójścia Mateusza do żłobka. Od tamtej chwili co i rusz jakiś paskudztwa przynosi do domu. Wikusia raczej trzyma się dzielnie, ale Mati już niekoniecznie, bo męczy go kaszel. Od kilku dni strasznie uporczywy, suchy, doprowadzający wręcz do wymiotów. Żadne syropy nie pomagają, więc zapadła decyzja, że w miniony piątek, prywatnie do lekarza pneumonologa i alergologa zarazem udać się z pierworodnym trzeba. A, że lekarz przyjmuje od 16:00, więc spokojnie po pracy mogłam iść. Nie wypaliło! A czemu? A, bo mnie niemoc dopadła w postaci jakiejś jelitówki, biegunki, rozwolnieniu czy sraczki...Jak zwał tak zwał. Między 7:00, a 9:00 rano byłam stałym i niezwykle częstym gościem w toalecie. Kiedy jako tako się uspokoiło, to ległam w wyrze marząc o drzemce. Na szczęście mama była i dziećmi się zajęła, bo ja nawet nie ryzykowałam wyjścia z Matim do żłobka. Sen mnie troszkę wzmocnił, na tyle, że do lekarza się udałam w celach leczniczych oraz uzyskania papierka, zwanego popularnie L-4, do pracy.
Ze względu na mą słabość, do lekarza z małym już nie poszłam, za co mnie się nawet od M. oberwało. No nie rozumie chłop, że ja ledwo na nogach stałam, a najlepsza dla mnie dnia tamtego pozycja, to leżąca, bo najmniej skutków ubocznych przynosiła. (dla wyjaśnienia M.  w tym czasie był kilkaset kilometrów od domu, bo inaczej sam by do lekarza z synkiem poszedł)
Z kaszlącym Mateuszem do lekarza wybieram się zatem jutro. Mam nadzieję, że żadne niespodziewane wydarzenia zaplanowanej wizyty nie zakłócą. Dlaczego mam nadzieję? Bo niestety dziś z Wikunią nie najlepiej. Od rana jakaś markotna i nieswoja, choć zabawić się dawała. Miała zwiększoną ochotę na sen. Zaniepokojona mierzyłam temperaturę, ale w granicach 37 st. się utrzymywała. Około 16:00 zwymiotowała po raz pierwszy, a przed 19:00 po raz drugi. Teraz śpi. Słaba herbatka w pogotowiu, a ja latam średni co 10 minut sprawdzam czy wszystko ok. I się zastanawiam, co się do cholery z moimi dziećmi dzieje??? Jak im pomóc??
Czy może sprawca są robale? Tydzień temu zauważyłam w nocniku u Mateusza, jakiegoś białego robaka. Oczywiście szybko do lekarza na dyżur i Mati dostał leki, ale pasożyt dokładnie nie sprecyzowany, bo wcześniej wykonane kałówki niczego nie wykazały. Lek zatem podany przez lekarza "na oko" z naszego opisu. Za dwa, trzy tygodnie powtórzymy badania i na morfologię i dla odmiany pewnie zrobimy wymaz.
I może Wikusię też pasożyty zaatakowały? Albo moja jelitówka? Albo lek, który podczas kuracji antybiegunkowej zażywałam? Wprawdzie lekarza uprzedziłam, że karmię i niby lek ten się nie wchłania, ale w ulotce napisane, że nie należy matce karmiącej owego leku podawać. Czytałam różnych opinii w internecie całkiem sporo, po których bardziej zgłupiałam niż zmądrzałam i nadal nie wiem, czy ten lek mógł mojemu dziecku zaszkodzić czy nie, bo jest w necie również informacja, że nie przeprowadzono badań.
Oczywiście teraz sobie zarzucam, że przecież mogłam ją karmić butelką, a nie cyckiem...Tyle, że co mi teraz po kajaniu się, kiedy zło stało się i tylko się modlić, żeby na tych dwukrotnych wymiotach się skończyło.
Tak czy siak, z małą jutro do rodzinnego rano pobiegnę, żeby jej zrobić jakieś wymazy na pasożyty paskudne, żeby w razie co robactwo wytępić.
No i czy dzieci to nie problem??? Ano problem! Jednakże życia bez nich już sobie nie wyobrażam!

3 komentarze:

  1. mam nadzieję, że powoli wyjdziecie na prostą - zdrówka dla wszystkich i spóźnione gratulacje dla Wikuni za ząbka

    OdpowiedzUsuń
  2. oj :( no to tylko życzyć wytrwałości no i zdrowia ! i to dużo zdrowia !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. zdrówka słońce- u mnie podobnie... :(

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania