Jakiś osioł, a raczej oślica w osobie kadrowej (w zasadzie całkiem sympatyczna pani) wymyśliła szkolenie z BHP na tydzień przed świętami. Nie wiem jak inni, ale ja mam prawie nie posprzątane, nie licząc przemytych przez M. okien, wypranych dzięki temu firanek i zmienionej pościeli. Reszta leży i kwiczy i czeka, aż mi się zachce coś z tym fantem zrobić, albo jak znajdę czas. A najlepiej żeby obie te rzeczy zsynchronizowały się w czasie.
Wspomniane szkolenie odbywało się w centrali czyli prawie 100 km od domu. Oczywiście musieliśmy pożyczyć auto, bo inaczej byłby problem, aby do centrali się dostać. Z początku zarówno Wika, jak i Mati mieli zostać z babcią. Jednakże M. zadecydował, że Młody jedzie z nami. Zatem pojechaliśmy we trójkę. Pogoda kiepska. Lało i wiało, więc przez większość czasu zastanawiałam się co chłopaki w taką pogodę robić będą. M. zapytany odpowiadał, że wziął parasol i z małym będą spacerować. Akurat! Wierciłam mu dziurę w brzuchu, ale nie zmieniał wersji planowanych zdarzeń.
Szkoleniowiec od BHP wykazał się zrozumieniem i skrócił szkolenie do niezbędnego minimum. Po niecałych dwóch godzinach byłam zatem już po...A gdzie moje chłopaki? Ano w sali zabaw dla dzieci. Tatuś doskonale wiedział jak zorganizować czas dziecku, zatem moje troski okazały się nieuzasadnione. Ale inaczej nie byłabym przecież sobą.
Wyciągniecie naszego pierworodnego z sali z kulkami i innymi atrakcjami okazały się niezłym wyzwaniem. Przekonać się dał jak mu obiecałam, że kupimy...frytki. Wiem, wiem, to niezdrowe, a moje postępowanie niepedagogiczne, ale innych pomysłów na ten czas było brak. Ważne, że poskutkowało i dziecię me bez oporów pomaszerowało z nami do auta.
W drodze powrotnej zajechaliśmy zatem do McDonalda czy McDrivera czy jak to zwał, w każdym razie nie wysiedliśmy z samochodu. Oprócz frytek zamówiliśmy również shake'a truskawkowego, którego uwielbiam. Przy płaceniu pani jeszcze potwierdzała zamówienie, a przy odbieraniu okazało się, że shake jest tylko waniliowy.No zjeżyłam się na maksa! Nie znoszę waniliowego! Ewentualnie mógłby być czekoladowy, ale waniliowy...blee. Oczywiście musiałam skomentować, bo gdybym wiedziała, to nie brałabym wcale. Logiczne przecież. M. się na mnie wkurzył, że fochy strzelam i sam tego waniliowego wypił. Dla mnie to naciąganie ludzi, a że kobieta ze mnie to jeszcze trochę sobie po drodze "pogadałam" w tym temacie, rozkładając bezczelność pracownicy Maca na czynniki pierwsze. To usłyszałam, że upierdliwa jestem. Ja, upierdliwa? No może troszeczkę.
wanilia ... bleeee ohyda ... ja też jestem upierdliwa ;) CZASEM, i muszę sobie pogadać :)
OdpowiedzUsuńFakt pomysł ze szkoleniem średnio trafiony. A na frytki to i ja bym się dała skusić ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie