czwartek, 28 listopada 2013

Z rozwianym włosem.

Ręka do góry kto na ostatnią chwilę działa?
Osobiście przynależę do tego gatunku.
I niby obiecuję sobie, że następnym razem szybciej za coś, cokolwiek się wezmę, to i tak robię to w ostatniej chwili.
Nie inaczej było dziś.
Załatwiałam papierologię na zasiłek rodzinny i dodatek mieszkaniowy.
Ganiałam od 8:00.
Wczoraj wypełniłam wnioski, ale wszystkie urzędy obskoczyłam dziś.
I udało się!
O 14:40 wyszłam z MOPS-u z bananem na twarzy, bo panie wypuściły mnie z informacją, że złożyłam komplet wymaganych dokumentów.
A wszystko dzięki niebywałej uprzejmości urzędników.
Nawet pani w ADM wypełniła wniosek od ręki.
A panie  w MOPSie, skserowały grzecznościowo dwa brakujące druki (po 1 na pokój wypadło), tzn. druki oryginalne były, brakowało ich kserokopii.
Zaniosłam również puste druki pt. "Oświadczenie", w których, świadoma konsekwencji karnych, miałam coś oświadczyć. Tylko nie wiedziałam co. Panie pomogły i podyktowały łącznie z przecinkami.
Czego chciec wiecej.
Życzę wszystkim takich urzedników na swojej drodze.

ze strony demotywatory.pl



czwartek, 21 listopada 2013

Złotówka ma moc.

Zainspirowana pewnymi komentarzami pod pewnym postem na pewnym blogu, post poczyniam.
Nie wiedzieć czemu, jak ktoś zasobniejszy w finanse, zafunduje dziecku zabawkę w granicach kilkuset złotych  i jeszcze upubliczni ów zakup, to w ludziach zaczyna budzić się  zazdrość i wredność przeokrutna.
Nie chę tu rzucac nazewnictwem bloga, którego autorka pokazała ów prezent, a że blog dość popularny, to pewnie całkiem spora grupa osób skojarzy.

Niestety tak to juz jest, że ktoś ma więcej, inny mniej. Po prostu sprawiedliwość w tym temacie nie istnieje. Nie jestem pewna czy istnieje w jakimkolwiek.

W okresie świątecznym, a właściwie przedświątecznym, nasze pieniądze maleją w tempie zastraszającym, a potrzeby rosną.
Ale o tym pisać nie będę. Chcę napisać o konkretnej potrzebie pod choinkę, a mianowicie o prezencie dla dziecka.
Niejednokrotnie rozmawiałam ze znajomymi mamami, że dziecko to czy tamto chciałoby pod choinkę dostać, ale koszt zabawki stawia rodziców na baczność i często jest tak,że albo zapożyczają się by dziecku swojemu radość sprawić albo kupują dziecku to na co ich stać, a co niekoniecznie latorośl zadowala.
Znalazłam sposób aby sobie włosów z głowy nie rwać skąd pieniądze na prezenty wziąć. Dla mnie większym dylematem jest raczej wybór  prezentu. W tym roku moje starsze dziecko, co i rusz zmienia zdanie w temacie prezentu. Nie dalej jak we wczorajszym  poście napisałam, że dziecko się zdecydowało już na zabawkę. Dziś już chce inną. Także temat pozostaje na razie otwarty (oczywiście w grę wchodzi inny pojazd).

Cóż zatem czynić mozna by problem sfinansowania zabawki problemem być przestał?

Wystarczy 25 grudnia wrzucić do dziecięcej skarbonki złotówkę.
Zajrzyj teraz do portfela i pomyśl czy złotówka w tej chwili z niego wyjęta spowodowała by wielkie spustoszenie?
26 grudnia trzeba zrobić to samo.
Oczywiście i 27 grudnia też.
W skarbonce jest już 3 zł.
W kolejne dni również.
31 grudnia wkładając złotówkę, stan skarbonkowego konta zwiększa się do 7 zł.
A ile pieniędzy będzie 15 grudnia następnego roku?
Czy za nazbieraną, po złotówce dziennie, kwotę można dzieku kupic fajny prezent? Za 355 zł na pewno.
A wyobraź zobie, że odkładasz 1,5 zł czy 2 zł.
Czy w danym miesiącu bardzo nadwyręża to Twój budżet?
Nawet 50 gr dziennie daje w skali roku około 180,00 zł. Też można coś fajnego dzieciakowi zafundować.

Wystarczy czasem kupić tańszy jogurt, dwa plasterki mniej wędliny, czy inny rodzaj herbaty czy papierosów. Poszukać promocji mięsa czy serów czy czegokolwiek i z zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy złotówkę "odpalić " maluchowi.

Za tak niewiele można tak wiele, a radość dziecka - bezcenna.

zdjęcie ze strony katalog monet



środa, 20 listopada 2013

Stawiamy na Brudera

Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie czas Świąt Bożego Narodzenia to przede wszystkim mysli o prezentach. Jest takie nasycenie rynku różnymi cudami, że ciężko wybrać tą jedną rzecz.

Nie mogliśmy z M. dogadać się w kwestii prezentu dla Mateusza. Ja obstawiałam Transformersy, ale M. nosem kręcił.
Zaproponował coś z Brudera.
Mamy dwa pojazdy tej firmy i naprawdę są nie do zdarcia. Wprawdzie w traktorze trzeba wymienić przednie koła, bo jak któreś z dzieci trzepnęło to pękła oś przednia. Traktor jest w użytkowaniu 3 lata i "przeżył" poważne upadki z wysokości, że wziął i w końcu skapitulował. Na szczęście do Brudera części można dokupić, co też uczynimy. Zawsze to taniej niż nowy traktor.

Znając fascynację dziecka do samochodów terenowych, to nimi się przede wszystkim zainteresowaliśmy.

zdjęcie ze strony todler.pl



zdjęcie ze strony todler.pl

zdjęcie ze strony todler.pl




Pokazaliśmy młodemu powyższe samochody prosząc by zdecydował, który chce dostać pod choinkę.
Dość długo się zastanawiał, w końcu wybór padł na zielony z zastrzeżeniem, że na następną choinkę wybierze sobie inny.

Uff, wybór został dokonany, pozostaje tylko zamówić i przechować, prawdopodobnie u dziadków, bo w domu to w każdą dziurę wlezie jak nie Mati, to Wiki, więc występuje spore ryzyko przedwczesnego odkrycia.

Za to poza wszelką wątpliwość na urodziny dostanie grę, mimo, że samochody to miłość mojego dziecka, ale edukować też sie wypada.



poniedziałek, 18 listopada 2013

Mamo! Mamo!! Mamo!!!

Pławię się teraz w wieczornej ciszy.
Młodzież śpi.
A cisza aż w uszach dźwięczy, bo dzis był ten dzień.
Dzień, w którym miałam wrażenie, że dzieci beze mnie nawet bąka nie puszczą.

- Mamo, podaj mi nożyczki!
- Mamo, krzywo mi wyszło!
- Mamo, choć!
- Mamo, jobiłam kupe!
- Mamo, przynieś pić!
- Mamo, ale ja chciałem wodę z sokiem, a nie sama wodę!
- Mamo, ja teź ciem pić!
- Mamo Hateusz jablał!
- Mamo, a Wiki pisze po ścianie!
- Mamo, ja ciem Dolę!
- Mamo, choć pomóż!
- Mamo, a weź mi napisz!

Mamo, mamo, mamo....
Częstotliwość mniej więcej taka, że nie udało mi się w przerwie kubka umyć, nie mówiąc o zrobieniu sobie choćby kawy.

- Mamo, a włącz mi muzykę!
- Za chwilę! Kawę sobie robię!
- Ale ja chcę teraz! Mamo!

O 19:00 pogoniłam towarzystwo do kąpieli, ale łobuziaki jeszcze musiały sobie trzy razy dać buzi, pięć razy sie poprzytulać na dobranoc i biegali jedno do drugiego chichocząc radośnie.

Jak kazałam uspokoić sie i kłaść wreszcie do łóżek to w odpowiedzi słyszałam głośny śmiech moich dzieci, nic sobie z matczynych słów nie robiących.

W końcu zasnęli.
I cisza jest...sza...ale fajnie.

sobota, 16 listopada 2013

No chodź, chodź ze mną do łóżka

Mamuśka ze mnie tolerancyjna, trudnych ani wstydliwych tematów unikać nie zamierzam, bo kto jak nie my ma dziecko informowac i uświadamiać. Jednak tematy te dla mnie wydawały sie odległe ze wzgledu na wiek dzieci.
A tu proszę, wczoraj zostałam zaskoczona przez syna mego ukochanego.

- Mamo mogę posłuchac muzyki na komputerze? - zagaił mnie, myjącą gary, pierworodny
- Tak, możesz.
Pobiegł do komputera
Jakieś 5 minut później słyszę
Łuup!
- Ojoj! - to Wiki
- Oj, Wika! - to Mati.
Po tej reakcji domysliłam się, że Wiktorka niechcący zrzuciła pudełko z kredkami. Podążyłam z odsieczą.
Mati ze słuchawkami na uszach przyglądał się wydarzeniu, ale na mój widok w drzwiach stracił zainteresowanie i ponownie odwrócił sie do komputera.

Wspólnie z córcią zbierałyśmy kredki, Młody zaś nucił sobie pod nosem, kiedy nagle usłyszałam
- No chodź, chodź ze mna do łóżka, bedę całował twoje palce...
Zastygłam, niczym żona Lota zamieniona w słup soli, zagapiwszy się na mojego synka kiwającego do rytmu głową.
Co u licha?
- Mati!
- Słucham  
- co ty słuchasz?
- Takiej fajnej kiosenki (nie może się przestawić na piosenkę)
- A co to za piosenka
- A pan śpiwa, żeby pójść do łóżka i że będzie całował palce i...
- Dobra, dobra, daj posłuchać - przerwałam
Przekazał mi słuchawki.
Melodia znana.
Aaa, to "Raissa" zespołu Strachy na lachy


Jak u licha on na nią trafił?
Ściągnęłam słuchawki.
- Fajna, nie ? - dzieć spytał mnie z uśmiechem.
- Eee, no tak - nic mądrzejszego nie wymysliłam. Młody zadowolony ponownie założył słuchawki i ponownie zaczął kiwać głową do rytmu, nucąc pod nosem.



czwartek, 14 listopada 2013

Brzydkie kaczątko

Uwielbiam tą bajkę. Razem z córcią już kilkukrotnie oglądałam 8-minutową wersję Disney'a. Wiki płakała razem z kaczątkiem


I  się cieszyła,kiedy znalazło swoje rodzeństwo i mamę. A ja zawsze się wzruszam gdy tytułowe brzydkie kaczątko okazuje się być pięknym łabędziem, obojętnie jaką wersję tej bajki bym nie oglądała czy czytała.


Wczoraj szwendając się po internecie natknęłam się na fotki, które  niektórzy, a raczej niektóre z Was znają. Zawsze wiedziałam, że makijaż czyni cuda, ale mimo wszystko byłam pod wrażeniem






Dzięki mistrzostwu Wadima Andriejewa kobiety z brzydkiego kaczątka zdecydowanie zmieniają się w piękne łabędzie.

Z zaciekawieniem oglądałam metamorfozy pań i z ciekawoscią zajrzałam również na jego stronkę,by zobaczyć jak on sam się prezentuje


Trzeba przyzna, że ma chłopak talent, a i specjalistów od photoshopa pewnie też.
Ale ja nie o tym.
Nie powiem, bardzo chciałabym mieć choć raz taką "tapetę" na twarzy mej, ale jeszcze bardziej chciałabym sama nauczyć sie malować, a już marzy mi się, żeb ytak podkreślić oczy jak na zdjęciu poniżej


Sama jestem raptem  w posiadaniu trzech kosmetyków do "mejkapu": podkładu AA, czarnej kredki Oriflame i tuszu do rzęs firmy...eee...muszę pójść do łazienki bo nie pamiętam firmy. Już wiem Maybelline. I to już wszystko.
Trzeba przyznać, że cudów z takim warsztatem to ja nie zdziałam.
Pewnie są jakieś filmiki szkoleniowe (musze poszukać) i może coś z nich się dowiem, choćby to co dokupić. Typ urody mam podobny do pani z obrazka, bo też bladość me lico ściele, a i włosy w kolorze ciemnym posiadam, w tej chwili spranym kilkukrotnym myciem, ale odświeżanym Londą w kolorze złoty brąz.

Na tym podobieństwa z tą panią się kończą bo i wiek nie taki, i gabaryty również.
Niemniej jednak chciałabym wpaść w ręce kogoś, ktoby mnie tak urządził i chciałabym zobaczyć miny bliskich i znajomych na mój widok z takim makijażem właśnie. Zachwycone miny oczywiście.

Wszystko fajnie, gdy jesteśmy jakie jesteśmy i od czasu do czasu sobie taki makijaż sprawimy. Ale wyobraźmy sobie, że poznajemy gościa, będąc piekną i ponętną po prawej, a tu któregoś poranka widzi nas w wersji po lewej. Brrr, to dopiero musi być wstrząs.







środa, 13 listopada 2013

Kiedy rodzice chcą mieć czas dla siebie.

Zasadniczo rodzicielski czas nadchodzi wraz z momentem kiedy dziatwa zaśnie, najczęściej wieczorową porą. Choć zdarzają się i dzienne wyjątki. Ale to wyjątki właśnie. Zbyt rzadkie, żeby brać je pod uwagę.

Czasami jednak chciałoby się, mimo wszystko, mieć czas dla siebie w ciągu dnia. Ot, tak po prostu. nie czytać dzieciom bajek, nie oglądać z nimi bajek, nie budować wież, ani nie ścigać się samochodami.
Marzenie prawda?
Udało mi się je spełnić, choć na krótka chwilę.
Wczoraj M. jechał w trasę, więc musiał sie po południu położyć. Ja miałam ochotę poczytać, ale Młoda wykrzykiwała, że chce Dorę, a jak na złość nie leciała akurat na Nick Jr, młody chciał grać, ale bez przerwy potrzebna mu była pomoc.

W końcu machnęłam ręką na niepedagogiczną moc komputerów i pozwoliłam




a sama zasiadłam do czytania


Na moim skromnym smartfoniku zwanym Sony Xperia J czytałam sobie "Blog" TomkaTomczyka. Przez pół godziny! Aż dziw mnie bierze, że me oczy wytrzymują taki druk bez lupy. Jeszcze  ze wzrokiem mym jest nieźle.
Dzieci przez ten czas oglądały bajki, Wiki "Dorę" a Mati, w wersji oryginalnej, "Toboty"

Po półgodzinie znudziło im sie i zawołali ciastolinę. I niby nadal bawili sie sami, ale juz bardziej mnie angażowali, bo trzeba było zrobić kulkę, robota, włożyć bądź wyjąć jakąś foremkę, ale nadal udawało mi się czytać. W pewnej chwili na dłużej wzrok skupiłam na czytaniu a jak go podniosłam, oczom moim ukazał się krajobraz po bitwie. Ciastolina, pięknie pokrojona w kawałeczki walała się wszędzie. A młodzież, zasiadłszy na ławie, oglądała sobie z zainteresowaniem "Dalej, Diego"  w telewizji, wykazując mniejsze, a nawet żadne zainteresowanie przez siebie stworzonemu bałaganowi.

Nadszedł zatem nieuchronny koniec czytania, na rzecz sprzątania, a przede wszystki obudzenia M. do pracy. Już nie było sielankowo, bo dziatwa odmawiała współpracy przy zbieraniu  i nawet zagrożenie wciągnięcia ciastoliny w otchłań odkurzacza nie do końca ich przekonała.
Wystarczyło jednak odkurzacz wyjąć i realne zagrożenie utraty ulubionej masy plastycznej spowodowała, że w tempie ekspresowym dzieciaki posprzątały ciastolinę. Oczywiście i tak sporo do odkurzacza trafiło, ale jeszcze do zabawy mieć będą całkiem słuszną aczkolwiek już wysłużoną porcję o kolorze nieokreślonym.

wtorek, 12 listopada 2013

Wyszła mi na przeciw.

W ostatnim poście (KLIK) pisałam o pierwszych prezentowych inspiracjach. W pierwszej kolejności zaprezentowałam lalki lalaloopsy. Te, o których pisałam, to wersja 30 cm. W sklepie, ale i na allegro cena waha się od 100,00 do 130,00 zł.
Są też lalki w wersji 18 cm

zdjęcie allegro.pl

zdjęcie ze strony allegro.pl

 zdjęcie allegro.pl

Ceny kształtują się od 65 zł plus przesyłka oczywiście. W sklepie widziałam po 85 zł. Pomyślałam  że skoro niewielka różnica w cenie, to może jednak ta większa by się bardziej opłacała.

Nagle, okazało się, że jest szansa na lalkę mniejszą i za mniejszą cenę. Dużo mniejszą. 
Rano otrzymałam dwa telefony. Od mamy i od koleżanki z tą samą informacją.

Lalaloopsy będą w Biedronce! Po 49,99 PLN. Na pewno nie we wszystkich sklepach, więc 21.11.2013 wyruszam na łowy. Gdziekolwiek lalki będą, przede mną się nie uchowają, na pewno znajdę i zakupię.








sobota, 9 listopada 2013

Blisko, coraz bliżej

Półtora miesiąca.Tylko tyle zostało do Świąt Bożego Narodzenia. Własnie sobie uświadomiłam, że to, wbrew pozorom, bardzo mało czasu. Czas się czymś zainspirować, wybrać prezenty jakieś.

A ja albo chaos, albo pustka w głowie,w zależnści kogo ten prezent dotyczyć ma.

Na tą chwilę propozycje

dla Wikusi:




zdjęcia zestrony kajtusiowo.pl

Lalaloopsy! Wow, po prostu lalki robią wrażenie. W każdym razie na mnie na pewno, bo Wiktoria lalek nie widziała, jedynie bajki animowane. Oczywiscie jeszcze trzeba wybrać, która...ha! To dopiero będzie wyzwanie.

Dla Mateusza




zdjęcia ze strony allegro.pl
To ostatni hit u Mateusza. Gdy tylko może prosi by na kanale YT mógł oglądać transformersy, ale wersję bodajże koreańską czyli toboty. Oczywiście wyzwanie dotyczące wyboru również i tu mieć bedzie miejsce.

Dla M. upatrzyłam piekny sweter

zdjęcie ze strony allegro.pl


a raczej to bluzo- sweter czy jak to nazwać. W każdym razie bajka, ale niestety cena te,ż więc odpada w przedbiegach i mogę sobie tylko do niego powzdychać. Eh...

Także tryby uruchamiam, pierwsze pomysły już są, co nie ozacza, że temat zamknięty. Wprost przeciwnie, sezon polowań na świąteczne prezenty uważam za otwarty.



czwartek, 7 listopada 2013

Co tym razem?

Chciałam pisać na inny temat, ale choróbska zdominowały mózgownicę mą i opanowały szare komórki.
Po wyjściu ze szpitala Mateusza, po dwóch tygodniach tzw. rekonwalescencji w domu, poszło dziecię me, pod koniec października, do przedszkola. Na 4 dni, bo znowu coś go wzięło.
Jakiś nieżyt gardła bliżej nie sprecyzowany.
Już było prawie dobrze z Mateuszem, kiedy któregoś pięknego poranka Wiktoria wstała z przepitym głosem.
Kilka dni na domowym leczeniu, ale kiedy czwartą dobę poprawy nie zauważyłam, to się z nią do lekarza udałam.
Angina. Cholera!
Mati już był w lepszej kondycji, więc po długim weekendzie poszedł do przedszkola.
Tym razem na 3 dni.
A już dzisiejszej nocy znowu gorączkował i zaczął "szczekająco" kaszleć. Tym razem krtań.
No szlag!
Ale, żeby nie było, że tylko dzieci, to i my starszyzna, chrypieć z lekka zaczęliśmy.
Zaaplikowaliśmy sobie końskie dawki leków i trwamy na rodzicielskim posterunku.
A dzieci, mimo, że nie najzdrowsze, to całkiem zdrowo dokazują.
Ale co tam, damy radę!

środa, 6 listopada 2013

Czytam blogi, bo lubię.

Dziś w blogerskim światku afera. nie uczestniczyłam, coś tam na ten temat poczytałam, zniesmaczyłam się i zmęczona się poczułam.
Z tym większą przyjemnością przeczytałam post Marty z bloga Matka jeszcze nie wariatka, o lubianych przez nią blogach. Sympatycznie prawda?

Postanowiłam zatem i ze swej strony podrzucić kilka (na początek) blogów, które i ja lubię  i doszłam do wniosku, że w kilku miejscach spotykamy się ze wspomnianą wyżej Martą. Mam na myśli m.in. blog Joasi  Matka jest tylko jedna czy Matka też człowiek.

Z przyjemnością i uśmiechem na ustach czytam Mekekeke czyli codziennik zakręconej 35+, o tak, jej teksty zdecydowanie poprawiają mi humor.

Z ogromną przyjemnością zaglądam i czytam, a przede wszystkim podziwiam blog, również Joasi My little white Home. Jest to blog wnętrzarski, ale Joasia odkrywa w nim, poza pasją, również cząstkę swojej wspaniałej rodzinki.

Jako, że tematyka blogów interesuje mnie różnorodna, więc nie skupiam sie tylko na blogach parentingowych czy rodzinnych, ale zaglądam też na masę innych. W kulinarnych prym wiedzie Paulina z bloga Book&Cooking. nie jest to typowy blog kulinarny, bo Paulina zamieszcza na nim również recenzje książek i to nie tylko kulinarnych. Poza tym dość często prowadzimy dyskusje na fb i mimo, że sporo młodsza ode mnie, to chętnie czytam co ma do napisania. Z gotowaniem u mnie bywa różnie, ale czasami i ja daję radę, dzięki jej radom.

I perełka dla lubiących gotować, a przy okazji pilnować linii lub dopiero zacząć się pilnować. to blog Smak Zdrowia, ogrom potrzebnej wiedzy przekazanej w jednym miejscu. Dziewczyna wykonała kawał dobrej roboty.

The Burning Giraffe za całokształt, bo dobrze mi się ją czyta, bo bardzo podoba mi się jej styl. Czytam jej wpisy i oczyma wyobraźni widzę, czuję, przeżywam, jak ona.

Nie popuszczam również znanym blogom i blogerom, zatem chętnie czytam i Kominka i Kominka i Makóweczki i Szafeczkę

I masę innych. Myślę, że całkiem fajnie byłoby cyklicznie o blogach pisać, bo może akurat ktoś nie zna.
Zawsze chętnie poznaję nowe blogi i nowych blogerów, więc cały czas przeczesuję blogosferę

wtorek, 5 listopada 2013

Apetyt na paznokcie

Mniej więcej od dwóch miesięcy młoda rzuca się żarłocznie na swoje własne paznokcie.
Oczywiście zaraz zaczęliśmy zwracać jej uwagę i oczywiście tyle tylko, że sobie pogadaliśmy.
W osłupienie jednak wprowadziła nas Wika siadając w pozycji jogina i pakując sobie do osobistej paszczęki palce u nóg.
Zdecydowaliśmy się na działanie.
I mi i M. gdzieś tam o uszy obiło się, że jest jakiś gorzki specyfik, który rzekomo ma wspomóc walkę z obgryzaniem paznokci.
Poszłam do apteki, gdzie się okazało, że i owszem jest , więc zakupiłam.

zdjęcie ze strony doz.pl
Uzbrojona w to gorzkie ustrojstwo, sama dobrałam się do jej paznokci. i Wiki nawet z zainteresowaniem patrzyła jak jej je "maluję" .
Po wszystkim obserwowałam małą, przez dłuższą chwilę nie działo się nic. W końcu znowu swoje pazurki do buzi wpakowała i szybko wyjęła z krzywą miną.
Omal nie wydałam triumfalnego okrzyku.
Okazało się jednak, że radość moja przedwczesna była. Nie tylko paznokcie były gorzkie, bo cokolwiek dotknęła czy rękami, czy już buzią to od razu się krzywiła.
Zatem nie jadła i nie piła, bo wszystko miało paskudny gorzki smak.
Jak mi się spragnione dziecko rozpłakało i zaczęło sobie gorzkimi palcami czyścić gorzki język, żeby się napić wody z sokiem z już gorzkiego kubka, to powiedziałam basta.
Poszłam umyłam jej ręce, buzię, zęby i do innego kubka picie zrobiłam.
Jeszcze kilka minut zajęło mi przekonanie jej, że picie już jest dobre.

Sama po jakimś czasie złapałam za zostawiona kanapkę i plułam nią dalej niż widziałam.
Zatem dla 2-letniego dziecka tego specyfiku nie polecam.

Problem jednak pozostał.
Młoda dalej obgryza.

Ostatnio M. zapowiedział Wiktorce, że paluszki już tak pogryzła, że trzeba im plasterek założyć. I założył.
Przez kolejną minutę zamiast paznokci, to zębami skubała plaster, żeby go zdjąć, co oczywiście zakończyło się sukcesem. Jej sukcesem.
Podziałało na dwa dni, bo za każdym razem jak pytaliśmy czy założyć plasterek to wyciągała palce z buzi stanowczo mówiąc "Nie!"

Problem zatem nadal jest, a nam pomysły się skończyły. Jak tylko widzimy, że obgryza to podchodzimy wyciągając jej palce z buzi. I szukamy dalej metod.

Co może być powodem obgryzania? Problemy emocjonalne, z którymi dziecko sobie nie radzi.
Domyślamy się co może być powodem i staramy się temu zaradzić, ale to troszkę potrwa. Póki co, staramy się dużo czasu z nią spędzać, tylko z nią się bawić i tylko jej poświęcać czas. I to też pomaga, bo odwraca jej uwagę od paznokci.

Mamy nadzieję, że nie stanie się to jej stałym nawykiem i z czasem, z naszą pomocą go pokona.










poniedziałek, 4 listopada 2013

I znowu awantura

I mamy kolejny pomysł MEN. W związku z tym mamy i kolejne burze w internecie o kolejnym projekcie minister Szumilas i spółki.
A o czym mowa?
Otóż Fakt.pl donosi, że Ministerstwo chce zabierać bogatym, a oddawać biednym. Ktoś wie co?
Ano przedszkola. Tak, tak kolejna idea dotycząca państwowych przedszkoli. 
Cały internet aż huczy
Bo jakże to tak, że dzieci bezrobotnych będą miały pierwszeństwo. Ba, nawet durne kryteria dochodowe wymyślają, by rodziny gdzie dochód na osobę nie przekracza 539 zł, tez nie musiałyby się martwić o miejsce w przedszkolu.
Przyznaję, że kryteria nieżyciowe. Budzą słuszny protest.
Wyjdzie na to, że przedszkola staną się przechowalnią dzieci rodzin najuboższych, często patologicznych.
Jak oni (znaczy się minister i reszta) sobie to wyobrażają?
Mnie widać wyobraźni brakuje.
Bo ja sobie tego nie wyobrażam. A co z rodzicami, którzy pracują, zarabiają i podatki płacą, które to podatki między innym na przedszkola są przeznaczane?
A tu sobie wymyślili, że skoro pracują to stać ich na przedszkola prywatne..Że co?

Bajzel na kółkach się szykuje jeśli te durne pomysły przejdą.

Komentarze mówią same za siebie, choć przyznam, że nie do końca zgodzę się  w temacie bezrobotnego rodzica.
Z jednej strony jest grupa ludzi, którym pracować się nie chce, a z drugiej strony rodzice, którzy utracili pracę np. z końcem poprzedniego roku, a przecież wnioski do przedszkola należy składać już w lutym.
Dzięki nowym, że tak się wyrażę ideom MEN rodzic, który intensywnie pracy szuka ma szansę szukać jej dalej, bo opiekę dziecko będzie miało. A jak znajdzie pracę to co, do prywatnego dziecię ma przepisywać? Czy te kryteria miałyby mieć miejsce tylko przy przyjęciu do przedszkola, a potem co?

A gdy  rodzice oboje pracujący mieliby posyłać dziecko do placówki prywatnej i nagle, w ciągu roku jedno z opiekunów traci pracę i wtedy co? Do państwowej placówki? 

Jak oni do cholery sobie to wyobrażają, bo ja nie rozumiem. 


niedziela, 3 listopada 2013

O majtkach słów kilka

Ot, wydawałoby się, że majtasy to nie problem. Idziesz, kupujesz, nosisz.
I juz drugi raz nie zakładasz.
Ty wiesz, że coś na rzeczy, tam się wpina, tu za luźne, za wysokie, za niskie czy nie ten materiał.

A jak z dziećmi?
Na początku Mateuszowi kupowałam gatki np. z lokomotywą Tomkiem czy innym Zygzakiem ewentualnie, żeby chociaż jakiś pojazd na obrazku był.

zdjęcie ze strony http://www.c-and-a.com


Nosił, nie narzekał.
Któregoś pięknego dnia w Textilu trafiłam na szorty/ bokserki (jak zwał tak zwał). Oczywiście obowiązkowo pojazdy na przedzie były, więc synowskie normy i standardy spełniały.
Zakupiłam dwie pary, tylko dwie i od jakiegoś czasu zastanawiam się czemu tylko dwie, bo młodemu najwyraźniej szorty najwygodniej się nosi, bo o nie właśnie najczęściej się upomina i jęk zawodu z ust się wydobywa na wiadomość, że są w koszu na pranie.
A par majtek ma ze 20.
Wytłumaczyłam, że stopniowo wymieniać bieliznę będziemy.
Nie dyskutował, na warunki przystał, ale i tak co rano za szortami się rozgląda.

zdjęcie ze strony http://www.c-and-a.com


W lipcu bieżącego roku na wyższy level wskoczyła Wiki, która porzuciła pieluchy i oczywiście również w majteczki została zaopatrzona.Według wszelkich znaków na niebie i ziemi ma ich mniej niż brat, co nie znaczy, że w najbliższym czasie nie nadrobimy w tym temacie.

Pierwsze gatki słodziutkie, w pepco zakupione, z muffinkami na przedzie.
Krój zwykły, popularnie figami zwany.
I co?
I dziecię me majtasów tych nie znosi.
A kilka par ma i najczęściej je po prostu z tyłka ściągała i ściąga.

Któregoś dnia, na miejskim targu, zakupiłam jej majtki z kotkiem i z jakąś falbaneczką. O, coś w tym stylu

zdjęcie ze strony nokaut.pl

Cud się stał.
Nie ma problemu, nic jej nie przeszkadza, nie włazi gdzie nie potrzeba. Dupencję Młodej dobrze okrywa.
Wniosek z tego taki, że przy tym fasonie zostajemy, póki dziewczę me nie okaże niezadowolenia, albo stringi odkryje . Ale póki ja rządzę...ekhm..znaczy się dokonuję za nią wyboru, to wybierać będę te właśnie. Wiki ewentualnie będzie mogła sobie wybrać obrazki.

sobota, 2 listopada 2013

I co cię to obchodzi.

Czasami mam wrażenie, że pochodzę z innej planety.
Czasami kompletnie nie rozumiem ludzi.
Czytałam dziś kilka blogów, gdzie oburzenie święte, albo nabijanie się z tzw. "lansu cmentarnego" albo zdjęć.

Są ludzie, którzy nie wiedzieć czemu, pstrykają zdjęcia na cmentarzu np. dzieciom przy nagrobkach bliskich, po czym wstawiają na portale społecznościowe.
Po co?
Nie wiem. nie interesuje mnie to. Nie obchodzi. Ich życie, ich zdjęcia. Ja ich nie oglądam albo inaczej, nie przyglądam się im.

I jak rozumiem , że coś może komuś w jakimś zdjęciu nie pasować, to już kompletnie nie rozumiem, dlaczego autor/autorka zdjęcia staje się niemalże natychmiast persona non grata w kręgach niektórych swoich znajomych. Bo zdjęcie się nie podoba?

Nie rozumiem. Co cię obchodzi gdzie i komu zdjęcia robię, przecież ja się nie zmieniłam.
Ale widać niektórzy uważają inaczej.

Znacznie częściej komentowany jest, wspomniany wcześniej "lans cmentarny".W ogóle debilne określenie.
I znowu nie rozumiem.
Czy dlatego, że ktoś się elegancko ubrał to powód by się z tego śmiać, nabijać?
A co cię obchodzi czy ktoś w dresach czy futrach chodzi.
Co w tym złego, że tipsy, że fryzury zrobione?
Wszakże między ludzi idziemy.


Czy te stroje kogoś dziwią? Bo mnie nie. Ja podobne widzę na co dzień.

No chyba, że ktoś by wyskoczył z czymś takim
zdjęcie z figa.pl
To pewnie bym się obróciła zaskoczona czy jej nie zimno  I tyle.
Co mnie obchodzi czyjść ubiór (samochód, dom...itd.)
Mnie obchodzi moja rodzina i ja sama, a co ludzie powiedzą to już mam w głębokim poważaniu.


piątek, 1 listopada 2013

Chwila zadumy?

Dziś wielu z nas odwiedzało groby swoich bliskich. My nie byliśmy wyjątkiem. Wprawdzie w okrojonym składzie, ale jednak.
Deszczowy poranek zakłócił chwilowo nasze plany, ale na szczęście na krótko.
Ze starszym synkiem wyruszyliśmy komunikacją miejską na cmentarz. Młodsza córcia została z tatą. Jeszcze jest niewyraźna, więc nie chciałam, żeby szła, bo pogoda sama nie wiedziała na co się zdecydować czy na słońce czy na deszcz.
W momencie kiedy Mati dowiedział się, że jedziemy na cmentarz, zaczął zadawać pytania.
Spodziewałam się tego, a nawet troszkę obawiałam jak przyjmie do wiadomości, bo nie ubarwiałam nic. Mówiłam o śmierci i pochówku,  tak jak naprawdę to wygląda. Oczywiście nie rozwodziłam się nad tematem, tylko same konkrety.

Oczywiście pytań było dziesiątki, wraz z takimi, które wzbudzały moją wesołość np.
- A czemu świeczkę stwiasz u góry, a nie na dole?
- A kto to ta pani w okularach (zdjęcie widziane na nagrobku)

Po postawieniu kwiatów i zapaleniu zniczy na grobach bliskich udaliśmy się na  miejski cmentarz wojenny, na grób posła Sebastiana Karpiniuka, który zginął w katastrofie smoleńskiej w 2010 roku oraz na groby dwóch pilotów, którzy zginęli w katastrofie samolotu CASA w styczniu 2008 roku.



Cały czas Młody zadawał pytania i, co dla mnie bardzo ważne, moje odpowiedzi go zadowalały. Nie wnikał, nie dociekał, krótką odpowiedź przyjmował do wiadomości.

Podsumowując. Święto zmarłych nie jest dla mnie dniem zadumy. To obowiązek, żeby się pokazać, świeczkę zapalić, ale czy w tym tłoku, hałasie można naprawdę popaść w zadumę. Mi się to nie udaje, wolę pójść w inny, mniej tłoczny dzień.