wtorek, 31 grudnia 2013

Sylwester 2013

Nie będzie podsumowań, bo to był...zwyczajny rok.
Mam praktycznie jedno WIELKIE życzenie na Nowy Rok.
Jak się spełni będzie fajnie, a jak nie, to przeżyję.

Poza tym?

Życzę sobie wszystkim szczęścia i zdrowia
Co smutki i choroby pod dywan schowa.
Wielkiego worka pieniędzy
By nie żyć w nędzy
Byście swoim marzeniom dorównali kroku
W tym nadchodzącym Nowym Roku !!!


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Przed Sylwestrem.

Nie wiedziałam czy uda mi się zebrać wszystkie moje członki do kupy na tyle, żeby to i owo na blogu napisać. Na szczęście leki zaczęły działać, dzieci poszły spać, więc mam trochę siły, żeby parę słów sklecić.
Przetrzymałam całkiem sporo chorób moich dzieci i nic. Dwa pobyty Mateusza w szpitalu i też nic.
A wczoraj przywlokło się coś.
Myślałam, że jak zwykle jakieś "Teraflu" czy inny Gripex i będzie po wszystkim. Ale nie. Nie tym razem, Wobec tego skapitulowałam, do mamy telefon wykonałam i jutro wybieram się do lekarza.
Gardło mnie pali i jest spuchnięte. Co 4 godziny biorę leki, które działają przez około 2 godziny, a potem znowu jestem nieprzytomna.
Moje dzieciaczki kochane mimo swojej niespożytej energii dziś jakoś się kontrolowały i co chwilę całowały mnie w czoło, a ja z zimna telepałam się pod kocem.
Starszy synek grał dziś na komputerze chyba rekordową ilość godzin, Wiki mu dopingowała, a ja nie miałam nic przeciwko, bo mogłam troszkę podrzemać.

Także Sylwester spędzę na pewno w łóżku z w towarzystwie jakiegoś choróbska.
No nic, dam radę, bo kto jak nie ja.

czwartek, 26 grudnia 2013

Świątecznie

Wszystkiego dobrego w te Święta, wiem, że się kończą, ale dopiero teraz zasiadłam do komputera i mogę nadrabiać blogowe zaległości, zarówno te w pisaniu, jak i czytaniu.

Przed Świętami dzieci mi się rozchorowały. Na szczęście, jak stwierdziła pani doktor na doraźnym, to były pierdoły.
Czemu na doraźnym, ano dlatego, że w nocy z piątku na sobotę, około 1:15 Mateusz się rozkaszlał.
I cóż z tego?
Ano jak dziecko zaczęło na o 1:15 w nocy kaszleć i o godzinie 2:29 ów kaszel nadal trwał, a dziecko łapało powietrze z odgłosem jakby dmuchał przez długą rurę, to fakt ten wzbudził nasz niepokój i zapadła decyzja, że M. jedzie z Młodym na dyżur nocny w przychodni.
W całym, nocnym zamieszaniu, przebudziła się Młoda. Chciałam ją uspokoić więc przytuliłam Okazało że jest cieplejsza od kaloryfera. 38, 9 na termometrze spowodowało, że i młodsze dziecię z wyrka wyciągnęliśmy w celach badawczych.
Nie powiem, 3:00 w nocy a na dyżurze pojawia się dwoje dorosłych z małolatami może i dziwny widok, bo brykające dzieciaki na bardzo chore nie wyglądały (Wiki przed wyjściem dostała Ibum), a Mati przecież "tylko" kaszlał.
Pani doktor jednak rzetelnie ich przebadała, o dziwo mówiąc co i jak, przepisując leki i tłumacząc, który i na co działa (dla mnie to był szok, bo od naszego rodzinnego to jak nie zapytam to nic się nie dowiem), a na koniec stwierdziła, że dzieci są w dobrym stanie i z taką pierdołą to ona się dziwi, że o tej godzinie ich targaliśmy.
Grzecznie odpowiedziałam, że fakt, że to pierdoła to my się dowiedzieliśmy dopiero od niej.

Leki dostały, zakazu wyjście przy braku gorączki nie było, więc przygotowania do Świąt prawie nie zakłócone, poza wyczerpaniem psychicznym matki, kiedy to dzieci mimo choroby, pełne kipiącej energii rozsadzały dom swoimi kończynami i czaszkę matki wydobywającymi się z ich gardeł decybelami.

Na szczęście część jedzeniową w większości wzięli na siebie moi rodzice, którzy to z nami spędzali Wigilię, a choinkę i jej ubiór wziął na siebie M.
Efekt przeszedł nawet moje wyobrażenie.


Choinka ubrana srebrno-biało, o czym wspominałam w poprzednim poście, a te zielone łańcuchy zielone nie są, ale błysk flesza tak je "pokolorował"
Po uroczystej kolacji nastąpiło to co wszyscy lubią najbardziej. Prezenty!











Nie wiem jak inni, ale ja po całym dniu poszczenia najadłam się tak niewielką ilością, że wszystkich potraw nie spróbowałam. Nie dałam rady. 
Zgodnie z zasadą



Pierwszy dzień Świąt rozpoczęliśmy rodzinnym układankami



A po południu, po kolejnej porcji wyżerki, wyruszyliśmy na spacer.
A pogoda niemalże wiosenna, bo 8 stopni, a do tego bezwietrznie, to bardzo nietypowe o tej porze roku. Zresztą wystarczy spojrzeć na taflę wody.













Jak widać na powyższych zdjęciach, spacer zaczęliśmy kiedy było jasno, a skończyliśmy już po zmierzchu, ale przecież wtedy ustrojona choinka przy ratuszu wyglądała najładniej. Zresztą, czy kogoś to dziwi?
A przy choince stajenka, a w niej zwierzątka. I tłok, ścisk i mało miejsca. Co roku odwiedzamy, i co roku się dziwię, że nie ma więcej miejsca, chociażby po to, żeby oglądający mogli swobodnie przesuwać się w obie strony.
Także było szybko i krótko, bo żadna to atrakcja przepychać się przez ciżbę ludzką dłużej niż potrzeba. Fotki jak widać jakieś cyknęłam, ale nie było szans na fajniejsze ujęcia.
A dziś.
Pogoda nie dopisała, ale jedzenie w lodówce i owszem, na tyle, że ja świętowałam pełną gębą i dosłownie i w przenośni, bo interesowała mnie tylko książka. Tak długo czytałam, że przeczytałam, a nawet zamknęłam ją ze złością, że już się skończyła.
Tegoroczne Święta uważam za mega udane. Jak co rok zresztą, bo ja wybredna nie jestem.
Wesołych Świąt!

sobota, 14 grudnia 2013

Kolor choinki.

Żadnych udziwnień w temacie samego drzewka nie przewiduję. Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym choinka będzie żywa. Uwielbiam żywą , pachnącą choinkę.
W zeszłym roku, wraz z dziećmi wieszaliśmy co popadnie, a w tym roku M. zamarzyła się choinka w kolorze bieli srebra,zatem i stos ozdób w tych kolorach zakupił.
Osobiscie przełamałabym kolory te jakimś niebieskim czy delikatnym fioletem, ale obawiam się, że ten numer nie przejdzie. Mam jednak tydzień na przekonanie M. do swojego pomysłu.
Tak się mi mężczyzna zaangażował, że sprawę załatwiać będę delikatnie, bez nacisków i bez niepotrzebnego uporu, co by mu chęci nie przeszły.  Po prostu zasugeruję to i owo kolorystycznie.

Skoro choinka w kolorze srebra to i stół przydałoby się w podobnym klimacie. I tu również zamarzył mi się na białym obrusie niebieski albo fioletowy bieżnik albo jakaś inna ozdóbka w podobnym tonie i kolorystyce.
Intensywnie myślę i przekopuję internet w poszukiwaniu pomysłów i inspiracji.

Czasu coraz mniej, ale i na tyle dużo, że jeszcze coś ciekawego stworzyć można.

zdjęcie zbloga someplacenice.pl

zdjęcie ze strony mówimyjak.pl


zdjęcie z bloga someplacenice.pl

zdjęcie z bloga someplacenice.pl
Ciekawe dekoracje stołu w kolorze srebra i bieli

zdjęcie ze strony sekretkoloru.blox.pl

zdjecie ze bloga sekretkoloru.blox.pl
zdjęcie ze strony urządzamy.pl

zdjęcie ze strony urządzamy.pl



W poszukiwaniu inspiracji zaczęłam przeglądac internet i wsiąkłam. Dekoracje cudne. Nie tylko w kolorystyce przewidzianej na tegoroczne święta, ale w ogóle.
Mam nadzieję, że uda mi się choć troszeczkę stworzyć taki nastrój jakbym chciała.

Idę buszować dalej.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Anioł Stróż.

Opowiem Wam historię. Nocną historię.
Moja córcia zrywa się co noc. Często z  płaczem. Zawsze do niej biegnę i przytulam, pocieszam i uspokajam. Kładę się obok niej póki nie zaśnie, ale ona ma już niespokojny sen i budzi się jeszcze nie raz. Dlatego często zdarza mi się spać z nią do rana
Nie inaczej było dzisiaj.
Kiedy pierwszy raz dziś w nocy usłyszałam "Mamo!" pobiegłam do córci, ale tym razem zabrałam ją do naszego łóżka. M. w trasie więc, żeby nie biegać, wzięłam ją do siebie.
Chwilę się kokosiła, po czym zaczęła spokojnie oddychać.
Myślałam, że zasnęła.
Myliłam się.
Usłyszałam jej szept.
- Mamo
Spojrzałam na nią.
Uśmiechała się patrząc w sufit.
- Słucham córeczko? - spytałam
- Patrz mamo, anioły.
Spojrzałam w sufit. Nie widziałam nic, ale uśmiechnęłam się do córci i powiedziałam.
- Tak, kochanie, uśmiechają się do ciebie. Opiekują się tobą. Śpij spokojnie.
Znowu zobaczyłam uśmiech na jej buzi.
Zasnęła.
Ja również.
Cały dzień myślę o nocnym zdarzeniu, a właściwie o jej słowach.
Wikusia ma 2,5 roku i widzi anioły.
Niech nad nią czuwają.
Nad nami wszystkimi.

zdjecie ze strony Meritohurt.pl

środa, 4 grudnia 2013

Serce ściska

Będąc poprzednio z Mateuszkiem w szpitalu widziałam kilkumiesięczną dziewczynkę, która, mimo samotnego przebywania całymi dniami, nie płakała. W ogóle. Bawiła się, bujała, zajmowała sama sobą.
I to bujanie mnie przerażało.
Dziecko pozostawione przez matke w parku.
Trafiło do pogotowia opiekuńczego, a kiedy zachorowało, do szpitala.
Pielęgniarki troskliwie się zajmowały karmiąc i wykonując czynności pielęgnacyjne, ale nie było nawet mowy o czułości, przytulaniu czy jakiejkolwiek innej formie bliskości.
Po trzech dniach dziewczynkę zabrano, a ja nadal bardzo przeżywałam to co ją spotkało.

Tym razem chłopczyk był pierwszy.
Ma raptem dwa miesiące. Po urodzeniu zostawiony w szpitalu.
Całymi dniami śpi, bo malutki i od maleńkości nie zna ciepła i czułości.
Serce się kraje.
Czeka na urzedowe decyzje.
A dlaczego w szpitalu?
Powodem jest FAS czyli Zespół Alkoholowy Płodu. Znam tylko diagnozę, bo krąży informacja po oddziale.
Pomysleć, że jakaś franca funduje dziecku coś takiego na start i je zostawia.
Ja nie ogarniam.

Mamy sale naprzeciwko, widzę, ale nie umiem przyjąć do wiadomości samotności tego maleństwa.

wtorek, 3 grudnia 2013

Podobno jak się coś zostawi to się wraca.

Podczas naszego, a właściwie Mateuszowego pobytu w szpitalu z zapaleniem płuc, o którym to pobycie można przeczytać tutaj, zostawiłam w lodówce jedzenie. Wróciłam się po nie następnego dnia. Ktoś jednak krzyknął, że jak się coś zostawiło to się w to miejsce wróci. Machnęłam ręką. Zabobon.
A jednak!
Ten ktoś wykrakał, bo Mati od wczoraj ponownie na oddział dziecięcy zawitał.
Tym razem zapalenie węzłów chłonnych szyjnych i zapalenie ucha. Tylko, że ja nie wiem co było najpierw, bo Młody na ból węzłów chłonnych narzekał, zaś na ucho nie.
Seria badań, także w kierunku mononukleozy,  RTG klatki piersiowej, bo trzeba było skontrolować skoro niedawno przechodził zapalenie płuc i laryngolog.
CRP tym razem powyżej 100. Dostał dzieć mój antybiotyk i zaproszenie na oddział.
Wieczorem, kiedy to ległam juz na podłogę aby, po pełnym negatywnych emocji dniu, odpłynąć w sen twardy i błogi (twardy dosłownie, bo podłoga zdecydowanie do miękkich nie należy), syn mój zakomunikował, że go ucho swędzi.
- To go sobie podrap- odparła troskliwa matka.
Prawdopodobnie wtedy zaczęło mu się z ucha sączyć.
Rano obchód.
Badało go trzech lekarzy. Nic nie zauważyli.
Matka tez nic nie widziała.
Trzeba było taty i jego spostrzegawczości. I to tata własnie zauważył, że w uchu dziecka jest nadmiar czegoś.
Mateusz ponownie na laryngologię zawitał, gdzie mu ucho wyczyścili.
Po wieczornej kontroli, konieczności ponownego czyszczenia ucha nie stwierdzono.

Dzieć zdecydowanie zadomowiony na korytarzach szpitalnych. Znalazł sobie tylu kolegów, że jakbym wyszła, to pewnie dobre pół godziny by minęło zanim by się spostrzegł. Nie sprawdzałam, tylko tak przypuszczam.

W trakcie obiadu, zaginął mój kubek.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że pamiętałam ostatnie miejsce pobytu zaginionego, więc list gończy rozesłałam.
Przy kolacji kubek do rąk moich własnych osobistych wrócił, o czym poinformował głosem mocnym i dobitnym mój pierworodny.

Jeszcze nie wiem kiedy opuścimy szpital. Może jutro dowiemy się coś więcej, bo dziś synek miał jeszcze dodatkowo USG jamy brzusznej i węzłów chłonnych. O 10:00, ale nasz lekarz prowadzący juz się zdążył ulotnić, więc nie wiem. Pytałam innego lekarza, to grzecznie mi objaśnił ( a właściwie objaśniła) co z USG wynikło, ale nie potrafiła mi powiedzieć jak długo jeszcze na oddziale będziemy.

Czekamy wobec tego na dzień jutrzejszy i wieści z lini frontu.