wtorek, 27 maja 2014

Dzien Matki

Wczorajszy dzień był dla mnie bardzo wzruszający. Jak zapewne dla każdej mamy. Przecież to nasze święto.
W przedszkolu Młodego małe przedstawienie z poczęstunkiem.
Maluchy przejęte jąkały się patrząc na zgraję (dosłownie) rodziców, bo przedszkolanki wymyśliły wspólne święto mamy i taty, więc było nas dorosłych około 50-tki.
Osobiście się spóźniłam, aczkolwiek nie zrobiłam tego złośliwie.
Zresztą uprzedziłam synka o takiej możliwości.
Występ na 15:00, a ja o tej godzinie kończę pracę. Z pewnych względów nie mogłam wyjść wcześniej. Biegłam, choć miałam świadomość, że i tak spóźniona jestem.
Na mój widok Młody odetchnął.
Mimo potknięć i lekkiego chaosu dzieciaczki były znakomite.
Na koniec występu panie zaprosiły do poczęstunku, a uśmiechnięte maluchy przybiegły do nas, rodziców ze swoimi laurkami.

Tak naprawdę nie wiedziałam jak długo potrwa "impreza", więc poprosiłam moją mamę by odebrała Małą.
Okazało się, że w miarę zgramy sie w czasie, więc zamiast do domu, to dziewczyny poczekały na nas pod przedszkolem.
Na mój widok Mała podbiegła do mnie mówiąc:
- Mamusiu, powiem ci wielszyk.
I powiedziała, bez zająknięcia:

"Dużo Mamie mówić chciałem,
 ale biegnąc zapomniałem.
Więc mamusiu nadstaw uszka
i zapytaj się serduszka.
Niech ci powie jego bicie,
Że ja kocham cię nad życie"

Tu pękłam i wruszyłam sie bardzo, bo taki wierszyk w ustach trzylatki to naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Przez łzy się również śmiałam, bo Młoda otworzyła laurkę i udawała, że wierszyk z niej czyta.

Oczywiscie nie zapomniałam o swojej mamie, ale tu się nie popisałam, bo życzenia złożyłam przez telefon.

W przyszłym roku wezmę przykład ze swoich dzieci i może stworzę jakąś laurkę :). Przedstawienie  jednak sobie podaruję.

środa, 21 maja 2014

Nie taki diabeł straszny.

Ponad dwa lata czekania i kolejne terminy.
Raz się prawie udało, ale  lekarze nie zdecydowali się podejrzewając wykluwajacą się infekcję.
Rzeczywiście, wykluł sie katar. I na nim sie skończyło. Jednak termin minął.
Kolejny, siódmy z kolei umówiony był na 6 maja.
5 maja dostałam telefon, że na laryngologię Mati ma sie zgłosić 13 maja.

Nadszedł 13 maja.
M. miał wolne, więc ja chojraczka poszłam do pracy. Poszłam, ale czy pracowałam?
No cóż, do momentu kiedy dowiedziałam sie, że zabieg będzie następnego dnia, to praca nie była mi w głowie.
Na kolejne dwa dni wzięłam już urlop, żeby być z dzieckiem w szpitalu.
14 maja, rano, na obchodzie lekarz poinformował nas, że wszystkie dzieci (było ich sześcioro) zakwalifikowały się do zabiegu,  i że kolejnego dnia dzieci wyjdą do domu.
Zaczął sie czas oczekiwania na zabieg wycięcia migdała.
Mati był piąty w kolejce.
W pierwszej chwili byłam zła, że tyle trzeba czekać, ale z perspektywy czasu okazało się to dla mnie zbawienne, bo kiedy Mati był zabierany na zabieg, dziewczynki, które jako pierwsze ów zabieg miały, wcinały z zadowoleniem lody.
Dzięki temu nie stałam zapłakana pod salą operacyjną jak mamy wspomnianych dziewczynek.
Owszem, denerwowałam się, ale nie panikowałam.
Kiedy chłopiec będący przed nim poszedł na zabieg, mój synek dostał syropek zwany popularnie "głupim jasiem" i czekał na podwójne widzenie, o którym to
kolega przed nim  powiadomił wszem i wobec.
30 minut od podania leku, Mateusz nadal normalnie widział,więc postanowił spytać pielęgniarki, czy aby na pewno dostał ten sam syrop co kolega, bo on nie widzi podwójnie.
Rozbawił pytaniem pielęgniarki, a jedna z nich wykorzystała ten fakt, bo zabierając go na zabieg obiecała zapytać na sali operacyjnej kiedy syrop zacznie działać.
Zabieg trwał 45 minut (wycięcie trzeciego migdała i nacięcie błony bębenkowej lewego ucha).
Przywieżli go na salę pooperacyjną i tam przeżyłam chwile grozy.
Całe szczęście, że anastezjolog jeszcze nie wyszedł z sali, kiedy Mati zaczął sie krztusić i krew poszła buzia i nosem.
Zanim zdążyłam zemdleć z przerażenia Mati odkrztusił to coś co mu zalegało i uspokoił się. Lekarz uspokajająco również położył dłoń na moim ramieniu i coś powiedział. Tylko nie pamiętam co.
Po dwóch godzinach, Mateusz też jadł lody.
Niezadowolony, bo nie dostał czekoladowych.
Kolejnego dnia wróciliśmy do domu.
Już po wszystkim.

Słyszałam różne opinie na naszą laryngologię i oczywiście pracowników tego oddziału. Jednak ja nie dam na nich złego słowa powiedzieć.
Wszystko poszło  sprawnie, nawet biurokracja.
Bo wypis dostaliśmy w ciągu pół godziny razem ze zwolnieniem na tydzień, bo mimo, że dzieci dokazywały, bo czuły sie dobrze, to przez tydzień jednak trzeba trzymać się pewnych zaleceń.

w oczekiwaniu na zabieg