We wtorek ja wyszłam spod prysznica i wszystko było w normie. Minęłam się z M., który również chciał skorzystać z tego dobrodziejstwa. W tym momencie musieli wyłączyć prąd.
Takie niby nic.
Okazało się, że to niby nic jest już przeszkodą w dokonaniu toalety. Zostałam uświadomiona, że mamy skomputeryzowany system grzewczy. W związku z tym jak nie ma prądu, nie działa to coś na ścianie co wisi. Wobec tego wraz z prądem nie można włączyć piecyka gazowego (bo przecież nowocześnie skomputeryzowany), a jak nie odpala piecyk to i nie ma ciepłej wody. O ogrzewaniu też można pomarzyć, bo ogrzewanie na gaz, a tego nie można odpalić. Bo skomputeryzowany system.
Z początku nas brak prądu nie zaniepokoił, bo przecież zdarza się, nawet w XXI wieku.
Niepokój przyszedł w momencie kiedy M. wychodził z domu i z ciekawości pstryknął światło na klatce.
O jest!
A guzik, u nas dalej nic.
Spojrzeliśmy na siebie.
- Zapłaciłaś prąd? - spytał mnie M.
- Ależ oczywiście, przecież dopiero półtora miesiąca tu mieszkamy, więc tak od razu by nie odłączyli nawet jakbym nie zapłaciła - odparłam
- Dzwoń do właścicielki.
Zadzwoniłam.
Niestety, nasze przypuszczenia okazały się trafne. Nasza wpłata nie wystarczyła na pokrycie wcześniejszych zobowiązań.
I odłączono nam prąd!
Pierwszy raz w życiu!
Właścicielka mętnie tłumaczyła, że ona przecież zapłaciła, a oni widać nie zaksięgowali jeszcze.
To kiedy było zapłacone? Pod koniec poprzedniego tygodnia!
Pojechała, wyjaśniła, dowodem wpłaty się okazała i obiecali podłączyć prąd z powrotem.
I podłączyli.
24 godziny później.
A my, jak za króla Ćwieczka, ze świeczkami...
Gazu nie odcięli, więc na kuchence grzaliśmy wodę...
A ogrzewanie?
Dzięki Bogu, mamy kominek.
Zatem M. jako opiekun ogniska domowego w dosłownym tego słowa znaczeniu, ogień w kominku rozpalił.
O 24:00, kiedy to palenisko wygasło w pokoju było 36 st., a o 6:00 "jedynie" 28 stopni.
Na pewno nie zmarzliśmy.
Prąd odzyskaliśmy o 11:00.