czwartek, 25 października 2012

Jestem sobie przedszkolaczek

Dziś był ten dzień. Pasowanie na przedszkolaka.
Byłam bardzo przejęta występem maluchów, a w szczególności, wiadomo, własnego dziecka.
Wcześniej robiłam podchody do małego w celach wywiadowczych, ale skończyło się jak zwykle. nic się nie dowiedziałam. Czy będzie śpiewał, czy będzie mówił jakiś wierszyk, czy tańczył, pozostało dla mnie zagadką.
Impreza rozpoczynała się o 10:00. Rodzice przybyli tłumnie.
Maluchy weszły tworząc tzw. "pociąg"

Podejrzewam, że miał on być w całości, ale dzieciaczki szły trójkami, dwójkami, czwórkami albo same dłubiąc w nosie :)

Zajęły miejsca



I rozpoczęły się występy. Troszkę nieporadne. Troszkę z mocnymi emocjami. Ogólnie jednak maluchy dawały radę.















Po występach było pasowanie na przedszkolaka wraz z rozdaniem dyplomów




Po wszystkim udaliśmy się gromadnie i stadnie na krótki pyszny poczęstunek



Na koniec pamiątkowe zdjęcie z wychowawczynią


Było super


poniedziałek, 22 października 2012

Gdy zabraknie prądu

We wtorek ja wyszłam spod prysznica i wszystko było w normie. Minęłam się z M., który również chciał skorzystać z tego dobrodziejstwa. W tym momencie musieli  wyłączyć prąd.
Takie niby nic.
Okazało się, że to niby nic jest już przeszkodą w dokonaniu toalety. Zostałam uświadomiona, że mamy skomputeryzowany system grzewczy. W związku z tym jak nie ma prądu, nie działa to coś na ścianie co wisi. Wobec tego wraz z prądem nie można włączyć piecyka gazowego (bo przecież nowocześnie skomputeryzowany), a jak nie odpala piecyk to i nie ma ciepłej wody. O ogrzewaniu też można pomarzyć, bo ogrzewanie na gaz, a tego nie można odpalić. Bo skomputeryzowany system.
Z początku nas brak prądu nie zaniepokoił, bo przecież zdarza się, nawet w XXI wieku.
Niepokój przyszedł w momencie kiedy M. wychodził z domu i z ciekawości pstryknął światło na klatce.
 O jest!
A guzik, u nas dalej nic.
Spojrzeliśmy na siebie.
- Zapłaciłaś prąd? - spytał mnie M.
- Ależ oczywiście, przecież dopiero półtora miesiąca tu mieszkamy, więc tak od razu by nie odłączyli nawet jakbym nie zapłaciła - odparłam
- Dzwoń do właścicielki.
Zadzwoniłam.
Niestety, nasze przypuszczenia okazały się trafne. Nasza wpłata nie wystarczyła na pokrycie wcześniejszych zobowiązań.
I odłączono nam prąd!
Pierwszy raz w życiu!
Właścicielka mętnie tłumaczyła, że ona przecież zapłaciła, a oni widać nie zaksięgowali jeszcze.
To kiedy było zapłacone? Pod koniec poprzedniego tygodnia!
Pojechała, wyjaśniła, dowodem wpłaty się okazała i obiecali podłączyć prąd z powrotem.
I podłączyli.
24 godziny później.
A my, jak za króla Ćwieczka, ze świeczkami...
Gazu nie odcięli, więc na kuchence grzaliśmy wodę...
A ogrzewanie?
Dzięki Bogu, mamy kominek.
Zatem M. jako opiekun ogniska domowego w dosłownym tego słowa znaczeniu, ogień w kominku rozpalił.
O 24:00, kiedy to palenisko wygasło w pokoju było 36 st., a o 6:00 "jedynie" 28 stopni.
Na pewno nie zmarzliśmy.
Prąd odzyskaliśmy o 11:00.

poniedziałek, 15 października 2012

Licytacja dla Oliwki

Fantastyczna Zezulla swoimi fantastycznie utalentowanymi "ręcami" wykonała fantastyczne spodenki dla dziecka, które można zobaczyć i wylicytować TUTAJ.
Dochód ze sprzedaży przeznaczony będzie na pomoc Oliwce, o której pisałam TUTAJ.
Licytacja już się rozpoczęła, więc do dzieła!!!!

niedziela, 14 października 2012

Pomóż Oliwce!

Mojej znajomej 5-letnia córeczka zachorowała. Pamiętam jak w napięciu oczekiwałam na informację, że mimo złych wyników małej to nie będzie tak źle. Okazało się, że podstępna choroba, ostra białaczka limfoblastyczna, zaatakowała dziecko. W takich przypadkach rodzice potrzebują wsparcia i pomocy. Niestety trzymanie kciuków i modlitwa nie wystarczy. Potrzebna realna pomoc. Zwracam się zatem do koleżanek blogerek i nie tylko. Pomóżcie!
Udostępniajcie apel na swoich blogach. Wpłacajcie choćby przysłowiową złotówkę. W grupie siła!
 Dajmy dziecku szansę wyzdrowieć!




piątek, 12 października 2012

Zabawa w chowanego, z której nie wszyscy mieli radochę

Mam w domu żartownisia. Niestety, żartowniś spowodował u mnie łzy z nerwów, albo może bardziej ze strachu. Umówiłam się z tatą w jednym z centrów handlowych ( w tym wypadku nazwa jest mocno przesadzona, ale tak jest). Weszłam z dziećmi do jednego ze sklepów. Wiki w wózku, Mati obok mnie i do niego właśnie powiedziałam, że tylko spojrzę na ocieplane spodnie dla siostrzyczki. Nic nie usłyszałam w odpowiedzi, więc spojrzałam w bok. Małego nie ma.Patrzę do tyłu.Też nie. To weszłam między regały, wołając go jednocześnie. Cisza.
No gdzie on jest do cholery?!
Ciśnienie czułam jak mi skacze i puls przyspiesza.
Poprosiłam pracownicę przy ladzie żeby zerknęła na Wiki. Pani widząc co się dzieje zgodziła się. Przebiegłam sprintem cały sklep. Nie ma go!
W tym czasie przyszedł tato i powiedział, żeby dać mu dzieci to pokaże im duże telewizory.
Ale Mateusza nie ma! - krzyknęłam zdenerwowana do taty.
I właśnie w tym momencie moje dziecko wyskoczyło radośnie właściwie to nawet nie wiem skąd.
Szarpnęłam go za ramię i wyprowadziłam ze sklepu. Nagadałam, a właściwie nawrzeszczałam, po czym szybko oddałam dziadkowi i wróciłam do sklepu.
Nie kupiłam już nic, stanęłam bezmyślnie i czekałam aż mi się uspokoi oddech, ale i tak  łzy mi poleciały.


środa, 10 października 2012

No dobra...wkurzyłam się

Tak naprawdę to wkurzyłam się w zeszłym tygodniu kiedy to odwiedziłam, jak co miesiąc zresztą, nasz Powiatowy Urząd Pracy. Weszłam do budynku uzbrajając się w cierpliwość i nastawiając na dłuższe posiedzenie, po czym zostałam mile zaskoczona brakiem ludności na korytarzach.
Do tego stopnia byłam zaskoczona, że zwątpiłam czy to na pewno nie jest piątek, bo wtedy pustostan jest stanem normalnym. Zapukałam jednak do drzwi, w które zapukać powinnam i weszłam.
Za biurkiem siedział młodzian, którego wcześniej na oczy nie widziałam, za drugim biurkiem pani, którą widziałam dość często bywając w tej instytucji.
Młodzian był o mikrosekundę szybszy niż pani, więc przy jego biurku zasiadłam zamierzając odfajkować podpis i ustalić kolejną datę kolejnego spotkania.
O naiwna ja!
Młodzian okazał się być pracownikiem-stażystą od dwóch tygodni, który to próbował wykazać się znajomością ustawy, która obowiązuje w tejże instytucji.
Pseudomądrości płynące z jego ust coraz bardziej doprowadzały mnie do stanu wrzenia.
Jednak jeszcze grzecznie udało mi się poinformować pana, że ja nie mogę podjąć pracy do godziny 17, bo mi nie ma kto odbierać dzieci ze żłobka i przedszkola, więc interesuje mnie praca do 15:00 ewentualnie 15:30 albo na zmniejszony etat. Na co usłyszałam" Ustawa mówi nam, że jeśli ma pani kwalifikacje na posiadana przez nas ofertę to my taką ofertę pani dajemy. nie interesuje nas do której pani może pracować..." Coś tam jeszcze mówił, ale szum w uszach z powodu podniesionego ciśnienia, nie pozwolił mi wysłuchać go do końca, więc warknęłam przez zaciśnięte już zęby: "Acha, rozumiem, że świadomie, bo pana o sytuacji uświadamiam, dałby pan matce dwojga małych dzieci ofertę, którą ona z góry wie, że przyjąć nie może, a odmowa przyjęcia ofert wiąże się ze skreśleniem z listy bezrobotnych i to dałoby panu satysfakcję z dobrze wykonanej pracy???"
Pan Przemądrzały zaczerwienił się  z lekka i wycofał z obranej pozycji po czym zerknął w swoje nikłe zasoby ofert i zaczął je pilnie studiować przez czas dłuższy. Zastanawiałam się co on w tych pięciu ofertach tak szukał. Po chwili usłyszałam odpowiedź na nie zadane na głos pytanie:
"O tu jest jakaś oferta dla pani"
Zerknęłam i owszem była w godzinach: 8-16, 10-18, 13-21. Praca zmianowa. Jaja sobie ze mnie robi czy jak?
Młodzian w międzyczasie podpowiedział mi, że mogę się z pracodawcą dogadać i pracować na ta pierwszą zmianę.
Ja na to: Z doświadczenia wiem, że pozostała część współpracowników niekoniecznie byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy.
Na co pan młodzian odpowiedział mi: Pani doświadczenie nie jest tutaj wyrocznią.
W tym momencie widocznie dym mi uszami poszedł, bo pani z sąsiedniego biurka zareagowała i kazała nadgorliwemu stażyście ustalić mi kolejną datę i mogłam sobie pójść.
Nie muszę chyba dodawać, że miałam schrzaniony cały dzień

niedziela, 7 października 2012

Dziecko potrafi

Wygląda na to, że sprzedałam synkowi jakiegoś paskudnika. Zarazka jakiegoś znaczy się, bo młody o 5:00 rano zagorączkował. Oczywiście dawkę lekarstwa dostał, gorączka przeszła, więc zachowanie wróciło do normy czyli psot i figlów maści wszelakiej.
Po południu został na chwilę sam  w pokoju kiedy ja poszłam do kuchni.
Ile może trwać nalanie zupy na talerz małemu dziecku?
Mateuszowi czas ten pozwolił na przysunięcie fotela do segmentu, wdrapanie się na poręcz fotela, sięgnięciu kluczy od okiennych klamek i wsadzeniu tychże kluczy do zamka klamki i ... na szczęście tu czas mu się skończył, bo wróciłam do pokoju i mało nie zemdlałam widząc go w akcji.
Oczywiście winny momentalnie siadł na fotel i udawał niewinność.
Palnęłam mu pogadankę w stylu:
- Chciałeś otworzyć okno, wypaść na ulicę, żeby cię samochód przejechał? a wiesz, że wtedy nigdy więcej nie widział byś mamy i taty i nigdy już nie bawiłbyś się z siostrą.
Z każdym słowem Mateuszowi oczy robiły się większe i łzami zaczęły zachodzić. Moja tyrada jeszcze chwilkę potrwała i przy tym nie bawiłam się w delikatności.

Kluczyk zaś powędrował jeszcze wyżej.
Wszystkie mamy zamieszkujące na wyższych piętrach namawiam na takie klamki w oknach. Tylko kluczyki chować proszę w miejscach dzieciom niedostępnych, bo można się zdziwić jak mały kombinator zacznie kombinować. My dostaliśmy dzisiaj nauczkę.

allegro.pl


sobota, 6 października 2012

Zaniemówiłam

Zaniemówiłam i to wcale nie z wrażenia, po prostu wredna krtań odmówiła współpracy. Samopoczucie nie jest wcale takie złe, ale wysiłek jaki wkładam by wymówić najprostsze i najkrótsze zarazem słowa spowodował, że po południu padłam ze zmęczenia. Kto by pomyślał, że wydobycie głosu będzie wymagało takiego wysiłku.
Gdybym mogła tylko legnąć sobie na moim wygodnym łóżku od kompletu wypoczynkowego i dać strunom głosowym nabrać mocy...Niestety, dziś sobota i na takie luksusy mnie nie było stać, bo młodzież przebywa w domu i psoci, figluje, wykorzystując niemoc głosową swojej biednej matki. A ja niepedagogicznie na niektóre wyczyny machałam ręką, bo i tak nie byłam w stanie ich przekrzyczeć a na moje marne wysiłki wydobycia głosu w ogóle nie reagowali.
Głosie wróć!