czwartek, 25 kwietnia 2013

Wycieczka do...szpitala

Polska służba zdrowia jaka jest każdy słyszy, ale nie każdy ma z nią styczność. Na szczęście, bo zbyt duża częstotliwość bywania w przybytkach chorób, nędzy i rozpaczy może depresją się skończyć, niekoniecznie pacjentem będąc.
Miesiąc temu mieliśmy wątpliwą przyjemność przebywania na oddziale pediatrycznym z rotawirusem w naszym, miejscowym szpitalu, a wczoraj kolejną szpitalną wizytę zaliczyliśmy w miejscowości o kilkadziesiąt kilometrów oddalonej.
Wizyta ta umawiana była jakiś czas temu i przekładana kilkukrotnie ze względu na stan zdowia Młodego.

Kolejny termin przypadł na dzień wczorajszy. Dzieć zdrowy, więc toboły spakowaliśmy i w drogę 45 kilometrów, bo w naszej miejscowości, mimo posiadania oddziału laryngologicznego 4-latków nie obsługują.
Stawiliśmy się na godzinę umówioną, grzecznie zarejestrowaliśmy u pani szumnie zwanej "sekretarką medyczną" po czym uzyskaliśmy informację, że my tylko będziemy mieli badania, a zabieg dopiero dnia następnego, więc albo przyjmiemy sie na oddział, albo możemy wracać do domu i wrócić dnia następnego o godzinie ósmej na zabieg.
Pani formularze wypełniła, obowiązkowo telefon do mamy wzieła i spytała o decyzję.
Ja zaś spytałam o możliwość zakupu jakiegokolwiek jedzenia , bo to że dzieć żywiony będzie to wiedziałam, ale ja na post ochoty nie miałam, więc możliwość zakupienia czegoś zdatnego do spożycia była dla mnie informacją dość istotną.
Odpowiedź, że "chyba coś na dole jest" zwaliła mnie  z nóg.

Wróciliśmy do domu.

Ponownie stawiliśmy się dziś o godzinie ósmej.
Czekaliśmy około 15 minut, aż ktoś raczył nas zaprosić do...uwaga...sekretariatu, gdzie odbywają się przyjęcia pacjentów.
Uzyskałam informację od kolejnej sekretarki medycznej, że mam czekać na rozmowę z lekarzem.
Skoro ma być rozmowa, to znaczy, że coś na rzeczy, najprawdopodobniej coś z wynikami Mateusza nie tak.
Zdenerwowałam się.
Na rozmowę czekaliśmy...40 minut!
Sama rozmowa odbyła sie na korytarzu oddziału i mniej więcej brzmiała tak.
Pani doktor: Wyniki pani syna wskazują na rozwijającą się infekcję w organizmie w związku z tym nie może dziecko mieć zabiegu, bo istnieje obawa, że będą jakieś powikłania.
Ja: rozumiem
Pani doktor: Prosze wejść w te pierwsze drzwi i umówić kolejny termin.
Koniec rozmowy

Jeszcze w miarę spokojna podeszłam do wskazanych drzwi, wetknęłam głowę do środka (siedziały trzy panie w kitlach i ani pół pacjenta)
- Czy mogę umówić syna na kolejną wizytę?- spytałam
- Prosze chwileczke poczekać - usłyszałam
To czekałam. Po 5 minutach znowu zapytałam i znowu kazano mi czekać.
Wkurw zaczął się we mnie zbierać.
Wyszłam z oddziału i podeszłam do sekretarki medycznej nudzącej się w rejestracji i zadałam pytanie;
- Prosze pani, brała pani ode mnie wczoraj telefon, prosze mi powiedzieć dlaczego nikt nie zadzwonił i nie poinformował mnie, że wyniki nie pozwalają na przeprowadzenie zabiegu? Moje dziecko nie siedziałoby teraz głodne i spragnione od godziny 6:00.
- Nam nie wolno udzielać telefonicznie takich informacji.
- To po cholerę brała pani ode mnie telefon?!
- To już nie do mnie tylko do szefowej.
Nieźle wkurzona odwróciłam się od okienka i w międzyczasie minęła mnie TRZECIA sekretarka medyczna oddziału laryngologii szpitala w Koszalinie.

Ponownie wróciłam się aby ustalić kolejny termin wizyty i jak usłyszałam, że jeszcze chwileczkę to pierdyknęłam drzwiami i wyszłam.

Wizyty nie umówiłam.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Drugie urodziny Wiktorii.

Kolejny roczek za nami. Wiktorka skończyła dwa latka! Oczywiście niezmienne dziwię się jak ten czas leci. Dopiero taka malutka była, a teraz... teraz charakterna i wygadana panienka rośnie. Dziecię me na pewno sobie w życiu poradzi.
Nie było torta jakiego chciałam, bo pani słynąca z ciekawych tortów również maleństwem się cieszy i dopiero pod koniec maja wraca z macierzyńskiego.
Tort zakupiony w jednej z cukierni smakiem nie zachwycał, ale co tam, ważne, że hulajnoga była!
Prezent od cioci A.  strzałem w dziesiątkę











Wikusia otrzymała jeszcze jeden, wyjątkowy prezent. Królicę! Króliczka czy królik nijak się mają do tej postaci dostojnej




Królica uszyta została przez moją przyjaciółkę, Małgosię z bloga Oaza marzeń. Małgosia jest posiadaczką ogromnych talentów, których zawsze jej zazdrościłam i zazdroszczę. Mieć w dłoniach taki talent to skarb.
Dziękujemy ciociu za cudną Królicę.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Matka, pomyśl zanim coś powiesz!

Synek mój ukochany niecierpliwie czekając, aż siostrzyczkę przekażę żłobkowym ciociom wylazł sobie na trawnik przed wyżej wspomnianą instytucją i się szwendał. Zajęta rozbieranem małej nie zwracałam zbyt bacznej uwagi na poczynania starszego dziecka, bo kątem oka widziałam znajomą czapkę, więc w szczegóły nie wnikałam..
Wikę w końcu opiekunce przekazałam, do szatni weszłam w celu ogarnięcia bajzlu przez siebie samą pozostawionego, kiedy usłyszałam radosne "Mamusiu!"
Odwróciłam się do synka, który to z uśmiechem na ustach wręczył mi dwa kwiatki zerwane ze żłobkowej rabatki.
I co?
I palnełam:
- Synek, nie wolno kwiatków z rabatki zrywać- zanim zdanie skończyłam twarz dziecka się zmieniła z radosnej na rozczarowaną.
Miałam ochotę sama sobie w łeb dać.
Nie dość, że nie podziękowałam za prezent, to jeszcze zwróciłam uwagę przy osobach trzecich (rodziców innych dzieci znaczy się).
Oj ty matko wyrodna! Jak mogłaś dziecię swe w takiej sytuacji postawić.
Oczywiście, rozmawiałam z nim i tłumaczyłam się i jemu w zależności od przekazu, ale pierwsze wrażenie na mnie samej ślad zostawiło. Niesmak pozostał.
No cholera, wyrzuty sumienia mam.
Wymagam myślenia od dzieci, a sama brakiem rozumu sie wykazałam.
Czy ktoś ma na zbyciu mózg?
Bo mój się widać ewakuował.


wtorek, 16 kwietnia 2013

O żesz...

Ekhmm...ekhmm...czy ja dobrze widzę datę ostatniego wpisu? Prawie dwa tygodnie nic nie pisałam? Eee, to gdzie te dwa tygodnie mi sie podziały?
Ależ mi ostatnio czas pomknął i umknął. Między palcami przeleciał i zwiał. Może to za sprawą cotygodniowej szkoły? A może za sprawą gościa, który w naszym domu gościł i zamiast pisać plotkowałam?

Śpieszę poinformować, że żadnych diametralnych i nieprzewidzianych zmian w naszym życiu nie zanotowałam. Trochę mnie osobiście humory noszą, bardziej w stronę wredną i krzykliwą. Na szczęście M. moje nastroje puszcza mimo uszu, od czasu do czasu tylko słowo rzeknie ciszej lub głosnie, żebym opanować raczyła emocje.
Dzieci zdrowe, rozwydrzone jak zwykle, choć mają dni lepsze, bo w końcu cieplo się zrobiło.

Zbliżają się  urodziny Wikusi i od dłuższego czasu zastanawialiśmy się nad prezentem. Problem rozwiązała siostra M., która zakupiła dla młodej hulajnogę

zdjęcie ze strony bajeczne-zabawki.pl


Zdjęcie  z jakiegoś tam sklepu internetowego, bo nasza hulajnoga jeszcze w częściach. Czeka na dzień urodzin kiedy to uroczyście młodej wręczymy i z ciekawością obserwować będziemy poczynania.
Skoro ciotka taki świetny prezent zrobiła Wikusi to my do tego prezentu zakupimy porządny kask I kask właśnie będzie prezentem od nas. Oczywiście, dla odmiany, mamy dylemat jaki kask.
Dziś zrobiłam wstępne rozpoznanie i jak w jednym ze sklepów facet zaproponował mi kask dla dziecka za 145 PLN, bo rzekomo, z wysokiej półki, to musiałam chyba minę nietęgą zrobić, bo coś zaczął wspominać o tańszych kaskach, które mają być w przyszłym tygodniu.W drugim sklepie facet pojęcia nie miał co sprzedaje, bo przy mnie zaczął czytać instrukcje, a i tak miał problem z przedstawieniem rozmiaru. Takich gości to ja szerokim łukiem omijam..
 Zostały mi jeszcze dwa sklepy rowerowe, może tam coś więcej powiedzą, a mniej zawołają.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Podejście do higieny

Jakiś czas temu, Dorota Zawadzka na fb krytycznie odniosła się do pewnych zachowań w jednym z odcinków serialu "Rodzinka.pl". Przyznaję, że nie oglądam, ale wspomniane przez panią Dorotę pożyczanie szczoteczki do zębów (brat bratu) spowodowało, że z lekka swą paszczękę rozdziawiłam. Ze zdziwienia.
Pomyslałam: fikcja filmowa i tyle.
Będąc jednak w szpitalu z małym byłam świadkiem podobnego zachowania.
Tym razem mamusia pożyczyła sobie szczoteczkę od córeczki, bo wieczorem stwierdziła (mama, nie córka), że zapomniała swojej własnej, osobistej szczoteczki.
Zatem użyła swojego dziecka.
Przyznaję, że mnie zatkało.

Sama szczoteczki nie zapomniałam do szpitala, ale zapomniałam ją rankiem dnia następnego ze szpitala. M. zmienił mnie przy dziecku, więc pobiegłam do domu i pod własny, domowy prysznic wskoczyłam. Będąc pod nim zorientowałam się własnie, żeszczoteczki nie mam, ale nawet przez myśl mi nie przeszło użyć M. czy Wikusi.
Umyłam po prostu palcem, z postanowieniem, że w szpitalu umyję jeszcze raz, jak trzeba.

Czy to naprawdę problem jak się raz zębów nie umyje? Albo umyje palcem?  Albo gumę do żucia kupi? Naprawdę trzeba pożyczać czyjąś?  Bleee...
Ja tam nie robię problemów z takich drobnostek.






środa, 3 kwietnia 2013

Jak się schrzani to się spieprzy.

Nie mam na myśli wyżerki w żadnej postaci, choć wokół wyżerki kręcić się będę w sposób namolny i upierdliwy.
Ostatnio na tapecie u mnie rotawirusy.
Do poprzednich postów dodam tylko, że ani ja, ani M. się przed nimi nie ustrzegliśmy.
Na szczęście przeszliśmy wersje łagodne, tzn. ja porównałam je do mdłości w ciąży, zaś M. stwierdził, że czuje się jak na kacu.
Efektem mimo wszystko kiepskiego samopoczucia był brak apetytu, zatem o świątęcznym obżarstwie nawet mowy nie było
Zbyt wiele jedzenia na święta nie szykowałam, niemniej jednak coś w lodówce było.
Otworzyłam lodówkę dziś rano w celach powęszenia zaczymś do zjedzenia i mi zawaniało. Tak dosyć ostro zawaniało zapachem mało przyjemnym.
Co jest?
Przecież niemożliwe, żeby przez dwa dni się coś zepsuło.
A jednak.
Po wywąchaniu zapachów z lodówki przyszedł czas na kolejne lodówkowe spostrzeżenie. W lodówce jest za ciepło! O żesz w mordę! Lodówka nie chodzi!
Zajrzałam do zamrażalnika, bo przecież zapasy pomrożone.
Uff!
Jeszcze się nie rozmroziły.
Zaczęłam polowanie na jakiś specmajstrów od lodówek.
Gdzie nie trafiłam tam świętowali jeszcze.
W jednym z zakładów, będący na czatach w biurze chłopak zlitował się i dał namiary na jakiegoś fachmajstra, który powinien być na chodzie.
I był.
Tyle, że proponował dopiero jutrzejszy termin.
Jutro?
Panie mi się zapasy topią w zamrażalniku.
Zlitował się, przyjechał, zrobił. Lżej w kieszeni o 130 zł.
Nieplanowane 130 zł.
Szlag by to, ale jak trzeba to trzeba.
A to co w chłodziarce było w śmietniku skończyło.
Cóż za marnotrawstwo.
Żadne z nas jednak, nie miało ochoty na testowanie przydatności na własnym, nadwyrężonym żołądku. Dzięki Bogu dużo tego nie było.


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Szczepić czy nie szczepić na rotawirusy?

Zaznaczam, że opinia, którą tu wyrażę wynika tylko i wyłącznie z moich obserwacji i doświadczeń.

W poprzednich postach opisywałam przebieg choroby rotawirusowej u synka. miała ona dość gwałtowny charakter i zeżarła nam sporo nerwów, a dziecko męczyło się przez trzy doby.

Rotawirusa przeszła również moja córka. Raz zwymiotowała i miała kilka luźniejszych kup. I na tym koniec.
Wiktorię zaszczepiłam przeciw rotawirusom, natomiast Mateusza nie.
Kolosalna różnica w reakcji na to paskudztwo.

My od razu zakładaliśmy, że mała do żłobka pójdzie, stąd decyzja o szczepionce.
Rotawirus najgorszy jest dla maluchów właśnie.
Oczywiście są różne opinie na ten temat i powodują dylematy oraz ogłupienie rodziców, bo jedni mówią tak, a drudzy inaczej.
Przeciwnicy zwalają na koncerny farmaceutyczne, które chcą zbić kasę, twierdząc że szczepionka robi więcej złego niż dobrego albo, że w ogóle jest zbędna.

Mówiąc szczerze czytając te sprzeczne informacje głupiałam coraz bardziej. Pytając ówczesnego naszego lekarza rodzinnego jak postąpić usłyszeliśmy odpowiedź wymijającą. Mam wrażenie, że lekarze są niedoinformowani
Sami musieliśmy podjąć decyzję i podjęliśmy właśnie taką.

Szczepionka przeciw rotawirusom według różnych źródeł chroni od dwóch do trzech lat po zaszczepieniu. Potem dzieć ma już tak rozwiniętą odporność, że jego organizm lepiej sobie z tym dziadostwem radzi.

Czy lepiej to nie wiem, bo nie mam porównania. Jedno jest natomiast pewne, że 4-latek nas poinformuje o swoim samopoczuciu, natomiast młodsze nie. Młodsze możemy obserwować jedynie i reagować jak coś się zacznie dziać,a u starszego zareagować możemy szybciej uzyskując od dziecka sygnał, że coś jest na rzeczy.

Szczepionka zawiera najczęściej występujące odmiany rotawirusa.Oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że zaszczepione dziecię zachoruje łapiąc jakiegoś mutanta, przed którym nie będzie chronione. Stąd może przypadki dzieci, które mimo szczepionki zachorowały.

Zatem szczepić czy nie na rotawirusy?
Ja zaszczepiłam i nie żałuję. Ustrzegłam dziecko przed chorobą, a właściwie przed jej gwałtownym przebiegiem i szpitalem.

Uważam jednak, że potrzebna jest szeroko zakrojona akcja informująca o wadach i zaletach, o efektach ubocznych szczepionek. Lepsze dokształcenie lekarzy w tym kierunku. Tak, żebyśmy my rodzice świadomi byli ewentualnych reakcji poszczepiennych. I wraz z lekarzem umieli podjąć najlepszą decyzję dla naszych dzieci.

rotawirus pod mikroskopem. zdjęcie ze strony e-biotechnologia.pl