No dobra, spódnic nie noszę, ale licze na bujną wyobraźnię, że takowa me puszyste ciało opina, a może powinna być luźna? Zdecydować sie nie mogę.
Tak czy siak bitwa za bitwą, płacz, pisk, czyli nic nowego poza tym, ze słyszę również wrzeszczącego Mateusza, jak go Wiktoria za włosy ciągnie.
Nie zostawiam, reaguję, tłumaczę, odsuwam, bo wzrost moich krasnali pozwala na odsunięcie jednego od drugiego na tyle, by sobie wzajemnej krzywdy nie zrobili i jeszcze w garści mogę ich utrzymać.
Prawdę mówiąc w pewnym momencie byłam dziś na skraju cierpliwości i nie wiem jakby się skończyło, gdyby oni w tym momencie sie nie uspokoili. Chyba wyczuli, że mi niewiele brakuje do wybuchu.
Ze wzgledu na antybiotyki, smarki, bóle gardła i inne wątpliwej jakości udogodnienia życiowe organizmu, to człowiek by ich wyciągnał na jakiś spacer czy inne sanki, a tu bulba. Może oni by i wyszli, ale mnie ból gardła i zatkany nos skutecznie zniechęca do wyjścia na zimne powietrze. Innych ochotników do wyjścia z latoroślą brak, więc dzieci, prawie dwa tygodnie w domu siedzące dostaja fiksum dyrdum i ja z nimi również.
Koniec jednak tego.
Jutro wychodzimy. Choćby nawet do pobliskiej Biedronki, ale wyjdziemy.
Znając życie to co najmniej pół godziny spędzimy na ubieraniu się, drugie tyle na zakupach i rozbieraniu, więc zawsze to godzina z hakiem spędzona inaczej.
Jednakże nie określam się, że na pewno, bo psiukusa pogoda nam sprawić, marznącym deszczem sypnąć...eee...polać (?) i znowu utkniemy. No, ale sorry, taki mamy klimat.