środa, 21 maja 2014

Nie taki diabeł straszny.

Ponad dwa lata czekania i kolejne terminy.
Raz się prawie udało, ale  lekarze nie zdecydowali się podejrzewając wykluwajacą się infekcję.
Rzeczywiście, wykluł sie katar. I na nim sie skończyło. Jednak termin minął.
Kolejny, siódmy z kolei umówiony był na 6 maja.
5 maja dostałam telefon, że na laryngologię Mati ma sie zgłosić 13 maja.

Nadszedł 13 maja.
M. miał wolne, więc ja chojraczka poszłam do pracy. Poszłam, ale czy pracowałam?
No cóż, do momentu kiedy dowiedziałam sie, że zabieg będzie następnego dnia, to praca nie była mi w głowie.
Na kolejne dwa dni wzięłam już urlop, żeby być z dzieckiem w szpitalu.
14 maja, rano, na obchodzie lekarz poinformował nas, że wszystkie dzieci (było ich sześcioro) zakwalifikowały się do zabiegu,  i że kolejnego dnia dzieci wyjdą do domu.
Zaczął sie czas oczekiwania na zabieg wycięcia migdała.
Mati był piąty w kolejce.
W pierwszej chwili byłam zła, że tyle trzeba czekać, ale z perspektywy czasu okazało się to dla mnie zbawienne, bo kiedy Mati był zabierany na zabieg, dziewczynki, które jako pierwsze ów zabieg miały, wcinały z zadowoleniem lody.
Dzięki temu nie stałam zapłakana pod salą operacyjną jak mamy wspomnianych dziewczynek.
Owszem, denerwowałam się, ale nie panikowałam.
Kiedy chłopiec będący przed nim poszedł na zabieg, mój synek dostał syropek zwany popularnie "głupim jasiem" i czekał na podwójne widzenie, o którym to
kolega przed nim  powiadomił wszem i wobec.
30 minut od podania leku, Mateusz nadal normalnie widział,więc postanowił spytać pielęgniarki, czy aby na pewno dostał ten sam syrop co kolega, bo on nie widzi podwójnie.
Rozbawił pytaniem pielęgniarki, a jedna z nich wykorzystała ten fakt, bo zabierając go na zabieg obiecała zapytać na sali operacyjnej kiedy syrop zacznie działać.
Zabieg trwał 45 minut (wycięcie trzeciego migdała i nacięcie błony bębenkowej lewego ucha).
Przywieżli go na salę pooperacyjną i tam przeżyłam chwile grozy.
Całe szczęście, że anastezjolog jeszcze nie wyszedł z sali, kiedy Mati zaczął sie krztusić i krew poszła buzia i nosem.
Zanim zdążyłam zemdleć z przerażenia Mati odkrztusił to coś co mu zalegało i uspokoił się. Lekarz uspokajająco również położył dłoń na moim ramieniu i coś powiedział. Tylko nie pamiętam co.
Po dwóch godzinach, Mateusz też jadł lody.
Niezadowolony, bo nie dostał czekoladowych.
Kolejnego dnia wróciliśmy do domu.
Już po wszystkim.

Słyszałam różne opinie na naszą laryngologię i oczywiście pracowników tego oddziału. Jednak ja nie dam na nich złego słowa powiedzieć.
Wszystko poszło  sprawnie, nawet biurokracja.
Bo wypis dostaliśmy w ciągu pół godziny razem ze zwolnieniem na tydzień, bo mimo, że dzieci dokazywały, bo czuły sie dobrze, to przez tydzień jednak trzeba trzymać się pewnych zaleceń.

w oczekiwaniu na zabieg




6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Mati na pewno dzielny był, mama usiłowała być :)

      Usuń
  2. wazne ze jest wrescie po zabiegu .Co do sluzby zdrowia ,to zawsze beda rozne opinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził.

      Usuń
  3. Fajnie, ze poszło sprawienie. Jak sie teraz czuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz na drugi dzień po zabiegu czuł sie świetnie i tak zostało :)

      Usuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania