niedziela, 4 września 2011

Misz masz

Wiem, wiem obiecałam, miałam pisać, nie pisałam. Winnym stanu rzeczy jest słońce. a dlaczego? Bo wyszło! Osłoneczniło, ociepliło, rozświetliło, ogrzało, więc głupio było w domu siedzieć, więc wyszliśmy z domu na powietrze i przebywaliśmy na nim ile się dało. Ja chyba z tej przyczyny jakiegoś zatrucia tlenowego dostałam, bo po przyjściu do domu miałam ochotę zanurzyć się w objęciach Morfeusza i odpłynąć. Niestety jest to nierealne. Tym samym przy komputerze byłam mniej, znacznie mniej niż dotychczas. Dziś, mimo niedzieli, nie gotowałam obiadu, bo po pierwsze dla mnie i M. został z wczoraj, a po drugie M. stwierdził, że kupimy Mateuszowi zupę w jakimś lokalu, bo szkoda przy takiej aurze  w czterech ścianach siedzieć. Tak tez zrobiliśmy. Wybór padł na brokułową, którą mały lubi. Zresztą, on w ogóle zupy lubi. Zjadł połowę porcji grzecznie, a potem zaczął cyrk uskuteczniać i protestować. Ani zabawianie, ani proszenie, nic nie pomagało nie chciał i już. W końcu M. stracił cierpliwość i małego zabrał, a ja...dokończyłam zupę. Po zjedzeniu pozostałej porcji nie byłam zdziwiona, że Mati nie chciał jej dalej jeść. Zupa była za słona! Może dla innych to nie, ale ja mało solę i synek jest do tego przyzwyczajony. Martwiłam się, że głodny, ale dziecię me krzywdy sobie zrobić nie da i przy najbliższym sklepie piekarniczym zażądał bułki. I zjadł ją z apetytem. Trochę mam wyrzuty sumienia za ten brak obiadu dla niego, ale z drugiej strony chyba przesadzam, żadna krzywda przecież mu się nie stała.
Jutro jedziemy na kontrolę z Wiki do kardiologa dziecięcego i na zakupy. Zastanawiam się w jakim humorze wrócę. Czy sobie kupię to co chcę? Czy jednak moje obfite kształty na to nie pozwolą. Okaże się. Humoru mi też nie poprawia fakt, że M. dał mi dziś bardzo delikatnie do zrozumienia, że "coś" powinnam ze sobą zrobić, bo jest mnie troszkę za dużo. Tym bardziej, że wymusiłam rowerek stacjonarny, który teraz służy jako wieszak na ręcznik małej. I tenże rowerek M. mi cały czas wypomina. No i ma rację chłopina.

4 komentarze:

  1. Wypomina bo to facet i myśli o materialnej stronie a nie o wagowej - tak mi się zdaje...

    OdpowiedzUsuń
  2. a nooo...po ciąży też mi został nadmiar tu i ówdzie ale jak narazie o diecie nie ma mowy bo karmię piersią! Do wagi wyjściowej zostało mi jeszcze jakieś 5 kg więc mam z czym walczyć. Jak narazie walka polega na długich spacerach z wózkiem i psem przy boku :-) miejmy nadzieje, że poskutkują!!! A swojemu M. przypomnij że KOCHANEGO CIAŁA NIGDY ZA WIELE :-) pozdr!

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiu nie narzekaj, tylko zasuwaj na tym rowerku- wiem jak trudno jest powrócić do swojej wagi po drugiej ciąży i czasami trudno to uzyskać bez ciężkiej pracy :(
    Pozdrawiam- Kasia-Kordelia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie miej wyrzutów sumienia, dziecko na pewno bardziej ceni sobie czas z rodzicami niż mamę w garach czego efektem jest zupka domowa :)
    Co do wagi... Hmmm... Ja mam bardzo słabą wolę, lubię sobie pojeść, ale miło wspominam dietę dukana, jadłąm, jadłam i chudłam! Niestety zdrowie mi nie pozwoliło na kontynuację i wszystko wróciło...

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania