wtorek, 6 września 2011

Poniedziałek pełen wrażeń.

Oj działo się wczoraj, działo. Długo oczekiwany przeze mnie wyjazd do Koszalina na zakupy! Gdzieś tam w podświadomości błąkała mi się myśl, że jedziemy przede wszystkim z Wikusią do kardiologa, ale perspektywa zakupów przyćmiewała ten fakt. Taa, pewnie co niektórzy pomyślą, żem matka wyrodna. dziecię do lekarza, a ja tylko o zakupach.  Nic bardziej mylnego, po prostu byłam tak pewna, że wszystko jest dobrze, ze nawet innej myśli nie przyjmowałam do wiadomości.
Dzień się zaczął dość wcześnie, bo o 5:45 zafundowałam towarzystwu pobudkę. Wprawdzie do lekarza mieliśmy na 8:20, ale to był czas dojazdów do pracy, więc i korki bardzo prawdopodobne. Wyjechaliśmy parę minut po 7:00, a u lekarza zjawiliśmy się 8:25. Nie zamierzam przytaczać słownictwa jakie używał M., który twierdził, że te korki to ja wykrakałam. Hmm...wystarczyło logicznie pomyśleć... poniedziałek...7:00 rano...mamy przed sobą 45 km...
Życzę wszystkim, którzy muszą iść  z dzieckiem do lekarza takich wizyt. Weszliśmy do gabinetu praktycznie z marszu ,lekarz małą zbadał, zrobił USG serducha i powiedział "Dziecko zdrowe, proszę więcej nie przychodzić". 8:37 dzwoniłam z samochodu do mamy z wieściami.
W końcu przyszedł ten czas, za którym przepada większość kobiet. Mega zakupy! Przecież oszczędzaliśmy na nie miesięcy kilka. Przyznam szczerze, że lekko zgupłam jeśli chodzi o mój rozmiar, bo mieściłam się w ciuch od rozmiaru 38 do rozmiaru 42 w zależności od sklepu i producenta. Zakupiłam sobie płaszczyk (42), dżinsy (40) i sweter (38) oraz bluzeczkę (40). Dla Wikusi butki na zimę i rajstopki. Polowałam na jesienne czapki, ale jakoś tak ubogo w ten klimat. Mati obkupiony w buty, zestaw czapka, szalik, rękawiczki oraz koszulka i bluza zakupiona w C&A w kapitalnej cenie. Tylko M. sobie nic nie kupił choć przymierzał fajną bluzę...szkoda. Potem szybki obiad w barze mlecznym, gdzie Mati odstawił ponownie cyrk z zupą, zjadł zaledwie kilka łyżek i koniec. Znowu wszelkie metody perswazji zawiodły i daliśmy sobie spokój. M. zamierzał zjeść za niego zupę, która okazała się...niesłona! Spróbowałam, zero soli...ale jaja! Telefon do mamy, przedstawienie sytuacji i mama oznajmia, że ma rosół i mamy przyjechać. Zatem jedziemy, ale znowu spowalniają nas jakieś pojazdy dziwne typu traktor. A na 15:00 Wiki na ćwiczenia, czyli do rodziców nie zdążymy, dopiero po ćwiczeniach małej.

Wpadliśmy na ten rosół, choć tak konkretniej to M. jako facetowi dostała się grochówa, Mati wygłodniały zjadł dwie michy rosołu i opadliśmy z sił. Szybko się pożegnaliśmy i do domu. Wiki po całodziennych przeżyciach padła o 19:00, Mati o 20:00, a ja po 21:00. M. to nie wiem, bo spałam.
Był to jeden z tych dni, które lubię. Prawie wszystko szło po naszej myśli, no może oprócz jedzenia przez Mateusza, ale ogólnie dzieciak miał frajdę, bo jeździł po Centrum Handlowym autem z gadającą i grającą  kierownicą. A i z psychologicznego punktu widzenia dzień udany, bo wlazłam w dżinsy w rozmiarze 38, choć dopiełam się na wdechu, ale tyłek zmieścił się w nie bez oporów. Pewnie mają jakąś zaniżoną czy zawyżoną rozmiarówkę, ale co tam, w szczegóły wgryzać się nie zamierzam.Wlazłam w 38 i już!

5 komentarzy:

  1. Matiemu po prostu zupa nie smakowała :) No cóż - ma prawo chłopak :) Cieszę się, że Wiki zdrowiuteńka, a rodzinka obkupiona :) Miło się czyt takie pozytywne posty, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że u kardiologa wszystko ok :)
    Masz słodziastą córcię.

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam Cię Asiu;)
    pozdrowionka, asiawojtekkarolcia.;)

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszę się razem z Tobą zdrowiem Wiki. Też mnie to bardzo cieszy jeśli kupuję 38 albo nawet raz 36 (Orsay ma takie kapitalne rozmiarówki:D )choć wiem, ze to nie koniecznie jest ten rozmiar naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Całe szczęście, że dzieciątko zdrowe! Dobrze usłyszeć taką diagnozę!
    A rozmiarówka, no cóż... nosisz 38 i już :D

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania