niedziela, 8 maja 2011

Pierwszy spacer za nami :)

Wczoraj uznałam, że niech się wali, niech się pali ja z domu muszę wyjść. Słońce dopisało, na niebie żadnych podejrzanych chmurzysk, to grzech w domu siedzieć. Oczywiście tliła się we mnie iskierka nadziei dotycząca fryzjera, ale na samo hasło "fryzjer" moja mama truchlała. Zlitowałam się wobec tego nad nią i doszłam do wniosku, ze skoro tyle czasu ze strzechą na głowie wytrzymałam, to wytrzymam jeszcze kilka dni, dopóki nie zmobilizuje M.. Podobno ma to się stać w poniedziałek najbliższy. Przynajmniej tak wynikało z wczorajszej, naszej rozmowy telefonicznej.
Decyzja zapadła, że na spacer idziemy, ale powstał problem innej kategorii...W co ja mam się do cholery ubrać!!?? Waga wskazywała (dzisiaj) 73,5 kg, brzuch oczywiście nadal odstaje, więc nie mam co marzyc o ciuchach sprzed ciąży, ale jak najbardziej mogę założyć te ciążowe. Także w takowe spodnie wskoczyłam, miły luz wokół talii poczułam, do tego wygrzebałam jakąś bluzkę i żakiet. nie było mowy o zapięciu tego ostatniego, ale zasadniczo potrzeby takiej nie widziałam.
Najpierw wyprawiłam babcię z wnuczkiem, a potem zabrałam się za siebie, a na końcu ubrałam Wiktorię. Zeszłam na dół i widzę moją mamę ciągnącą Mateusza, niemalże z obłędem w oczach. z lekka się wystraszyłam, obejrzałam moje starsze dziecię od stóp do głów, ale nic podejrzanego nie zobaczyłam. Spytałam oczywiście mamy co się stało, na co ona, że "wiatr się zerwał"
- Yyy...no i???
- Wiesz. może z malutką to góra pół godziny pospacerujemy, no bo ten wiatr, a jeszcze chwilę temu go nie było.
Cóż, moja mama mieszkająca nad morzem od urodzenia jest zdziwiona wiatrem? Uznałam jej obawy za przesadzone, aczkolwiek powiedziałam, że wezmę je pod uwagę, a decyzję podejmiemy już spacerując. Pod klatką faktycznie wiało nieźle, ale na słońcu było super. Tym samym spacer zajął nam półtora godziny, a ja czułam się super. Wreszcie wyszłam do ludzi. Oczywiście mój wygląd nadal mnie wkurza i zamierzam coś z tym zrobić, ale póki co ćwiczyć nie mogę (rowerek cierpliwie na mnie czeka), jedynie dietka wchodzi w grę, ale też bez przesady.
Ciekawe byłyśmy zachowania Mateusza. Nadal jest zazdrosny o mnie. Mamie nie pozwalał za długo prowadzić ani siebie ani wózka, w związku z tym jedna ręką pchałam wózek, a drugą trzymałam Mateusza. Dopiero zagadany dał się babci wziąć za rękę. Mały potrzebuje jeszcze czasu. Myślę, że z kolei ja powoli się ogarniam.

1 komentarz:

  1. oj,te nasze mamy...ciagle panikuja :)
    Moja po urodzeniu Marka,przyjechala na tydzien w odwiedziny i przez caly pobyt u mnie zastanawiala sie"corus jak Ty sobie poradzisz sama z dwojka dzieci?"...na co ja:"jakos damy rade...MUSIMY:)przeciez nie jestem sama-mam Michala:)"

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania