środa, 16 listopada 2011

Na wariackich papierach

Tyle się ostatnio dzieje, że nie mam czasu nawet się podrapać w cztery swoje litery. Od 15.11.2011 podjęłam pracę, czyli równy miesiąc po zakończeniu poprzedniej pracy. Nie przypuszczałam, że uda mi się tak szybko. Jedyny minus tej pracy, który zauważyłam do tej pory to niestety płaca. Jednakże po przemyśleniu doszłam do wniosku, że w dobie kryzysu nie ma co wybrzydzać, a jak znajdę lepszą to zawsze mogę się zwolnić. Póki co pracuję tutaj, gdzie pracuję.
Szczerze mówiąc, myślałam, że bardziej będę się stresować pierwszymi dniami  w nowym miejscu. Okazało się, że całkiem spokojnie przez pierwsze chwile przebrnęłam. Chyba jestem już zaprawiona w boju. Poza tym atmosfera wydaje być się całkiem fajna jak na pierwszy "rzut oka".
Bardziej natomiast stresuję się sytuacją domową, bo dzieci, a zwłaszcza synek, z jednej infekcji wychodzi, a w drugą  włazi. Był aż dwa dni w żłobku, a dziś wstał z zaropiałym okiem lewym, wściekle suchym kaszlem,  stanem podgorączkowym i oczywiście katarem, który ciągnie się i ciągnie. Zauważyłam również, że Mati gorzej słyszy. Wiki, dla równowagi chyba, miała zaropiałe oko prawe. W życiu wcześniej takiej sytuacji nie przeżyłam, więc w pierwszym momencie przestraszyłam się nie na żarty. Oczywiście popołudniu zaliczyłam lekarza. U Wikuni to prawdopodobnie konsekwencja ciągnącego się kataru od półtora miesiąca, a Mati ma zapalenie spojówek i infekcję gardłowo- nosową. Pogorszenie słuchu może być właśnie tą infekcją spowodowane. A, że nasłuchałam się czym może się przedłużający katar u dzieci zakończyć, to postanowiłam na zimne dmuchać i w dniu jutrzejszym oboje z tatą idą do laryngologa. Prywatnie, bo na NFZ to dwa tygodnie czekać trzeba, a i opinie o lekarzach niezbyt zachęcające do wizyt.
w tym wszystkim moja mama, której przypadło pilnować wnuczki, bądź wnuków w zależności od potrzeby. Dwa dni pracuję, a ona już narzeka. Dzisiejszego ranka ścięłam się z mamą mocno, bo jeśli deklaruje się pomóc, to niech potem nie narzeka, nie sapie, nie cmoka i nie robi zbolałych min, bo doprowadza mnie tym do szewskiej pasji. Dziś nawet zadałam pytanie, czy mam zanieść wypowiedzenie w drugim dniu pracy. Nie uzyskałam odpowiedzi. Ja wiem, że to dla wszystkich nowa i stresująca sytuacja, ale musimy razem przez nią przebrnąć. Dziś Wikusia miała wyznaczona wizytę u laryngologa. Kontrolną wizytę. Mama tak się denerwowała, że powiedziała, żebym się zwolniła z pracy do tego lekarza. Myślałam, że sobie żartuje. I od tego się zaczęło...W końcu poszła, bo jak mus to mus. Nie miałam nikogo, kto mógłby zamiast mamy iść. Lekarz nie miał żadnych zastrzeżeń do rozwoju małej i mało tego, Wiki u lekarza po raz pierwszy ZARACZKOWAŁA. Mama mówi, że zrobiła wielkie oczy na ten widok.
Dziś we wpisie trochę misz masz, ale w wielkim skrócie opisuję wydarzenia ostatnich dni, bo się cały czas coś dzieje, oj się dzieje..

2 komentarze:

  1. U nas też katarowo, ale nie tam mocno jak u Was :( zdrówka !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia!!!! Wszyscy z czasem pewnie przyzwyczają się do nowej sytuacji i spięć nie będzie. Tymczasem życzę duuuużo zdrówka dla dzieci, a Tobie wytrwałości i sił, by te przeciwności pokonywać. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania