niedziela, 29 maja 2011

Bliskie spotkanie z...szafką

Do wczoraj nie miałam pojęcia jak niebezpiecznie może być we własnym domu. Nasza Wiktoria lubi być noszona i bujana, bo jak się choć na chwilę siądzie to podnosi niezły raban. Ja jeszcze mam alternatywę, bo zatkam ją cyckiem, ale M. czy moja Mama takiego wyboru nie mają. Inna sprawa, to ile można z wiszącym przy cycu ssakiem siedzieć. Wczoraj więc, dla urozmaicenia, wstałam i małej terrorystce sutka brutalnie zabrałam. Jednocześnie zaczęłam domowy spacer uskuteczniać. W tym samym czasie, młody z Babcią w kuchni wdawał się w jakieś dyskusje na temat drugiego śniadania. Babcia usiłowała mojego synka przekonać, że jest głodny, ale on uparcie twierdził, że jest inaczej. Zaczęłam obserwować ich przekomarzania, kiedy nagle pod nogami poczułam przeszkodę. Za cholerę równowagi nie udało mi się złapać i z całym impetem i siłą mojego cielska walnęłam bokiem w stojącą obok szafkę. Ból przeogromniasty, że aż mnie zatkało. Okazało się, ze rolę przeszkody czynił pojazd jeżdżący mojego syna. Na szczęście małą trzymałam w drugiej ręce i ona nawet nie stęknęła. Siłą woli prawie doczołgałam się do wersalki, gdzie próbowałam złapać oddech. W tym samym czasie mama z Mateuszem wpadli do pokoju i moja rodzicielka zabrała Wiki ode mnie, a Mati rezolutnie stwierdził, że "Mama ziobila bam". Z tej złości miałam ochotę kopnąć ten samochód, ale za bardzo mnie bolało, żeby się na taki wyczyn wysilać.
Zdążyłam zacząć w miarę normalnie oddychać, kiedy zadzwonił M. Powiedziałam mu co się stało, na co on parsknął śmiechem i stwierdził, że  powinnam uważniej pod nogi patrzeć. Tylko co było w tym śmiesznego? Chyba do niego nie docierało, że naprawdę mocno grzmotnęłam.
Do końca dnia pobolewało i pobolewało, ale jakoś funkcjonowałam. Wieczorem położyłam spać najpierw Wiktorynkę, a potem Matusia i razem z nim zasnęłam. W tym czasie M. wrócił  z trasy i mnie obudził, a ja, mimo prób usilnych, tyłka z bólu z łóżka małego podnieść nie mogłam. W końcu jakoś się zwlekłam i w szloch wielki na ramieniu mego mężczyzny uderzyłam.. Przyćmionym umysłem podejrzewałam u siebie złamanie otwarte niemalże, ale za to umysłowo przytomny M. stwierdził, ze skoro przy oddechu nic mnie nie boli to raczej jest to stłuczenie i żyć będę.
Dziś nadal boli mocno, ale nie tak jak wczoraj wieczorem, więc fakt ten wykorzystuję do dzisiejszego nic nierobienia. W końu inwalidka jestem.

2 komentarze:

  1. wyobrazam sobie Twoj bol-ja po bliskim spotkaniu z parapetem(PODCZAS MYCIA OKNA SPADLAM Z KRZESLA)-mialam siniaka jak ocean wielki i szeroki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też to przerabiałam i też autko było przyczyną... mam nadzieję, że już jest lepiej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania