środa, 4 maja 2011

Mateusz

Powoli, powoli do mojej mózgownicy dociera, ze mam teraz dwoje dzieci. Jeszcze pięć lat temu zastanawiałam się czy będę w ogóle miała dzieci skoro skończyłam już 30-tkę, a M. ani myślał o dzieciach, bo twierdził, że jeszcze czas.Fakt, faceci mają czas, ale nam zegar biologiczny bije...

Bardzo bałam się rozłąki z Mateuszem jak będę w szpitalu. Wbrew moim obawom, mój dzielny zuch zniósł ją całkiem nieźle. Przychodzili z tatą do mnie do szpitala, Mati się poprzytulał i po 5 minutach już chciał iść, bo jak to w szpitalu było: nie dotykaj, nie ruszaj, nie wolno...Mati zaczynał rozrabiać, więc chcąc nie chcąc wychodzili. Mati jeszcze tylko w drzwiach robił mi papa i tyle ich widziałam. Kurcze, za każdym razem ryczałam jak głupia.

Nadszedł dzień powrotu do domu. M. musiał iść do pracy, więc tylko się z niej wyrwał, żeby nas dwie z Wiktorią odstawić do domu, a tam na posterunku już była moja mama z Matim. Mateusz z początku z ciekawością przyglądał się zjawisku jakim była dla niego Wiki. Jednakże później, za każdym razem jak brałam ją na ręce, dostawał furii. Zaczynał rzucać w naszym kierunku autkami i książeczkami. Krzykiem domagał się ode mnie czegokolwiek, albo teraz, już natychmiast miałam go przytulić. Całe szczęście, że była mama, bo ja sama bym sobie nie poradziła. Oczywiście w międzyczasie nie raz się popłakałam, że jak ja sobie poradzę z dwójką jak M. pojedzie w trasę. Generalnie jakaś taka płaczliwa byłam, jak nie ja. Podejrzewam, ze dopadł mnie baby blues.

Następnego dnia rano Mati przybiegł do naszego łóżka poprzytulać się i nagle usłyszał dźwięki jakie wydawała Wiki. Ale był rozczarowany, że dzidzia mu przez noc nie zniknęła. Przy tacie jednak, zachowywał się zupełnie inaczej, choć napady złości miał. Tego dnia poszliśmy zarejestrować małą do USC zabierając przy tym Mateusza, a małą zostawiając pod opieką babci.
Chciałam jeszcze zrobić szybkie zakupy w Rossmanie, ale zaalarmował nas telefon od mamy, że Wiktoria się obudziła. to ja do domu, a chłopaki do sklepu. Na miejscu zastałam położną środowiskową, która dała mi kilka cennych rad, jak postępować z Mateuszkiem, żeby jak najmniej boleśnie przeszedł etap akceptacji "rywalki". M. in. poleciła przekazać znajomym, że jak chcą zobaczyć małą to niech najpierw przywitają się z Matim i wręczą mu cokolwiek np. mleczna kanapkę, za którą on przepada. A nas ostrzegła, że jeśli jesteśmy zajęci czymś z Matim, a mała zacznie płakać, to pod żadnym pozorem nie rzucać wszystkiego i do niej nie lecieć, bo synek na pewno wtedy poczuje się odtrącony. Ta druga rada okazała się zbawienna. To nie ja, a on biegnie ile sił w nóżkach do "dzidzi" i każe mi ją brać na ręce i dać pić, żeby nie płakała. Z każdym dniem jest spokojniejszy, choć jeszcze miewa swoje chimerki. ale one na szczęście już są do przeżycia

2 komentarze:

  1. przejdzie mu ta zazdrosc szybko-zobaczysz :)
    najwazniejsze to nie dac mu odczuc,ze zszedl na drugi plan...buziaki dla Was:*

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie było dokładnie tak samo..też jest różnica 5lat...a teraz...
    świata poza sobą nie widzą(wtedy jak się nie kłócą)..murem stoją razem przeciw nam jak jednemu czegoś zabronimy:D

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania