czwartek, 1 marca 2012

Nie wierzyłam...aż do wczoraj

Ja i zabobony? Nigdy w życiu! Oczywiście, jako, że "kulturna" ze mnie osoba, nigdy  nikogo, który we wszelakie gusła i zabobony wierzy, nie wyśmiewałam, ale co sobie myślałam to moje. Żadnych czerwonych wstążeczek, ani innych dodatkowych akcesoriów w wózkach mojej latorośli nie przechowywałam. Wczoraj natomiast zdarzyło się coś, co moje poglądy z lekka zweryfikowało.
Poszłam na kontrolę z Wiki do lekarza. Na dzień dobry informacja, ze lekarz się spóźni, więc siadłam z małą i czekałyśmy. Ludków coraz więcej się schodziło i to w wieku podeszłym, wobec tego mała wzbudzała ogólną ciekawość. Z każdej strony "tiu, tiu, tiu", uśmiechy i pytania o wiek, czy stoi czy chodzi itd. Wikusia obdarzała wszystkich jak leci rozkosznym uśmiechem.
Po kontroli, małą szybko odstawiłam do domu w ramiona babci, a sama pomknęłam do pracy. Jakieś dwie, trzy godziny później telefon...Dzwoni mama, w tle słyszę szlochy Wikuśki, a mamy głos wyraźnie na granicy załamania. Co jest? Okazuje się, że mała drze się wniebogłosy, niczym nie daje się zabawić i mama nie wie co robić? Czy ja coś nowego jadłam? A może brzuszek? No bo ona nie wie...Mama nie wiedziała, ale ja tak. Od razu przed oczami stanęła mi twarz jednej z kobiet w przychodni. I jej spojrzenie...Nawet teraz przeszły mnie ciarki. Zauroczyła baba jak nic moje dziecko! Mam w pracy koleżankę, która zna sporo babcinych sposobów na różne dolegliwości, więc szybkie pytanie do niej co robić? Odpowiedź lekko mnie zaskoczyła, ale co tam. niech mama próbuje, może akurat. Powtórzyłam i odłożyłam słuchawkę. Mama zmęczona płaczem młodej przystała na dziwny eksperyment, bez zbędnych pytań.
Pół godziny później dzwonię. I co? Pomogło! Mała się uspokoiła. Trzeba było jedynie POLIZAĆ małej czoło i splunąć za siebie. Kto by pomyślał.

10 komentarzy:

  1. czytam i carki mi po plecach przeszly...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale numer! Nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego może zadziałać ale co tam, trzeba zapamięta:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chciałam o tym wspominać u siebie na blogu, ale my mieliśmy podobną sytuację i tak jak w Twoim przypadku tylko ten sposób pomógł. Nie wiem, co w tym jest, ale to działa oO.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie, powaliłaś mnie tym na łopatki :))))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja niby w zabobony nie wierzę, ale czerwona kokardka na wózku Niuni jest od urodzenia do teraz!

    OdpowiedzUsuń
  6. Moi rodzice mieli bardzo podobną sytuację z moim bratem, kiedy był mały. Jakaś szeptucha rzuciła na niego urok. Wykąpali go wtedy w czarczym żebrze i pomogło - przestał płakać i się uspokoił, a woda po tej kąpieli pełna była jakiś czarnych farfocli.

    Także... ja wierzę

    OdpowiedzUsuń
  7. Asiu, ja Ciebie prosze, juz sobie wyobrazilam ze sobie przy stanowisku czerwona kokardke przyczepisz ;-)!
    Pozdrowki!
    Anka

    OdpowiedzUsuń
  8. O rany!!!! Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałam:))))))

    OdpowiedzUsuń
  9. heheheh ....a co tam lepiej dmuchac a zimne lub potem lizankowac czolo :)) grunt by dziecie nie płakało :))

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania