W środę całą rodziną wybraliśmy się na basen do miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od nas. Powód? Wiadomo, pieniądze. Tam płaci się za wejście, natomiast u nas za godzinę od zabrania zegarka, do jego oddania. W ten czas wlicza się naturalnie przebieranie, więc na sam basen, przy dwójce dzieci, pozostaje czasu niewiele.
Mati był już tam wcześniej z tatą, a my z Wikusią byłyśmy tam po raz pierwszy.
Niestety, razem z nami weszły dwie lub trzy klasy szkoły podstawowej, więc na basenie rekreacyjnym było narodu od groma. M. skwitował, że będąc z Matim w niedzielę mieli większe pole do popisu, bo razem z nimi po wodzie pałętały się ze cztery sztuki.
No cóż, skoro zapłaciliśmy to głupio było wyjść, więc dołączyliśmy do kłębiącej się masy ludzkiej. Maluchom tłok nie przeszkadzał. Majtali kończynami wybuchając radosnym śmiechem kiedy ochlapali kogoś, a wybór mieli nieograniczony, bo co chwilę na kogoś się właziło.
W pewnym momencie Mateusz chciał na zjeżdżalnię. Stanęliśmy zatem w kolejce, a ta oczywiście mała nie była. Pierwszy zjazd Wika zaliczyła z tatą, a ja z Matim. My pierwszy raz, a nasi panowie to już weterani.
Nie tylko dzieciaki miały frajdę, bo ja tez się świetnie bawiłam.
Tylko ten czas oczekiwania był dość długi i troszkę zniechęcał.
Wystarczyło jednak wytrzymać godzinę. Wtedy to rozległ się gwizdek i szkolna młodzież karnie wyszła z basenu i stawiła się na wezwanie.
Ależ się poluźniło w wodzie, a przy zjeżdżalni pustki całkowite się zrobiły.
Skorzystaliśmy z okazji i ruszyliśmy rodzinnie okupować zjeżdżalnię. Chłopaki zjechali kilka razy, a my z Wiką...kilkadziesiąt.
Bawiliśmy się wspaniale przez 2,5 godziny. Mateusz, wychodząc z basenu trzymał się blisko, ale Wiktorię trzeba było non stop trzymać za rękę, bo inaczej biegła w stronę wody.
Zaliczyliśmy też jacuzzi, gdzie liczyłam na dłuższe posiedzenie, żeby się ogrzać. Jednak nie takie numery z moimi dziećmi. Nie wiem czy usiedziały spokojnie minutę, a już dawały drapaka. Chcąc nie chcąc zatem wychodziliśmy i my.
Po basenie dzieci w domu padły. Ja zresztą też.
Fotek tym razem nie robiłam, bo sama byłam bardzo czynnym uczestnikiem wycieczki :)
Basen to fajna sprawa:) Ja mam pływalnię dosłownie pod oknem i przerażająco rzadko z niej korzystam:(
OdpowiedzUsuńTo trzeba to zmienić :)
UsuńMy też lubimy basen i tylko jak Julek podrośnie to wybierzemy się całą rodzinką:)
OdpowiedzUsuńPolecam, bo naprawdę warto :)
UsuńIle ja już na basenie nie byłam. A bardzo lubię ;)
OdpowiedzUsuńTez lubię i też bywam rzadko, ale mam nadzieję, że teraz się to zmieni
Usuń