Dzień jak co dzień, nie zapowiadał jakiś szczególnych wydarzeń. Mati zażywający antybiotyk nie chodzi do żłobka, więc energię swoją usiłuje wyeksploatować w domu. I eksploatuje je gardłowo najczęściej, bo nie dość, że gaduła, to jeszcze bardzo głośna W związku z tym decybele wydobywające się z gardła mojego synka są nieznośne, dokuczliwe i powodują u mnie bóle głowy i ataki nerwicy.
Dzisiaj moja przyjaciółka, mieszkająca w stolicy, miała wolne, wiec sobie do niej zadzwoniłam. Wcześniej, przezornie, włączyłam małemu bajki, żeby choć chwilę ciszy i spokoju. O naiwności! Może 5 minut bajki oglądał, a potem nagle chciało mu się pić, jeść, to siusiu, to znowu pić...Żeby nie było i pic i jeść dostał, ale on koniecznie musiał przeszkadzać więc wymyślał cokolwiek byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Zwracałam ową uwagę, a jakże, ale cały czas kontynuowałam rozmowę w tych mało komfortowych warunkach. Po zakończeniu rozmowy z Gosią, zrobiłam sobie kawę. Idąc z nią do pokoju, zobaczyłam podejrzanie zadowolona minę u Mateusza.
Mamusiu zobacz co zrobiłem. -oznajmił z satysfakcją.
Spojrzałam we wskazane miejsce i szlag mnie jasny trafił. Mati długopisem porysował białe drzwiczki od słupka. W nowych meblach. Rozdarłam się tak, że mnie chyba na parterze słyszano. Za karę kazałam mu siedzieć na rozkładanym fotelu w drugim pokoju, ale taki mnie nerw złapał, ze kilkakrotnie wpadłam do pokoju i darłam się na niego. Że niszczy! Że niczego nie szanuje! Że tyle razy mu tłumaczyłam, ze rysujemy na kartkach!... itd. itp. Tak się wściekałam, że... aż się oplułam, bo w potoku wylewających się słów nie nadążałam z połykaniem śliny. Mój syn patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, bo chyba w takiej furii mnie jeszcze nie widział, a poza tym nie jestem pewna czy mi dym uszami nie buchał.
W międzyczasie gąbką zamoczoną w płynie do naczyń usiłowałam te bohomazy wyczyścić. Dopiero po kilku rundach z pokoju do pokoju dotarło do mnie, że to długopisowe maziaje bledną i nawet mają szansę zniknąć całkowicie.
Po jaka cholerę ja to czyszczę - pomyślałam. Niech winowajca się tym zajmie. Jak pomyślałam tak zrobiłam i zawołałam Mateusza do czyszczenia tego co pomazał. Jak ktoś myśli, że to była dla niego kara, to się myli. Mały z radosną miną i zapałem przystąpił do pracy. Po kilku minutach się zmęczył, a że musieliśmy na chwilę wyjść, to przerwaliśmy jego działalność rozrywkową. Ochoczo dokończył ją później i na meblu śladu nie ma innego koloru niż przewidział producent.
Tym samym diabli wzięli moje opanowanie i spokój. No, nie przesadzajmy, oazą spokoju to ja nigdy nie byłam i raczej nie będę.No cóż jestem tylko człowiekiem.