Zaczęło się przedwczoraj. Tego dnia, odbierając brzdące ze żłobka zauważyłam, że Mati wygląda nieszczególnie. Znaczy się, niewyraźny był. Błyszczące oko, przyspieszony oddech. Natychmiast stałam się czujna i dotknęłam młodego. Tak, niestety przeczucie mnie nie myliło, przypałętała się gorączka. W domu okazało się, że miał 38,6. W zasadzie nie dziwiłam się, że żadna z cioć żłobkowych się nie zorientowała, bo odbierając go widziałam, że psocił z kolegami na całego, wiec całkiem dobrze się kamuflował.
Dostał porcyjkę syropu z ibuprofenem i temperatura spadła. Noc i następny ranek bez temperatury, ale mimo to do żłobka nie poszedł. Postanowiłam go poobserwować. I całe szczęście, bo około południa już było 39 stopni. Znowu porcyjka syropu (Ibalginu konkretnie, bo smakowo najbardziej Mateuszowi odpowiada). Dziecię ułożyło się na poduszce i zasnęło. Minęło pół godziny, dotknęłam, nadal cieplusi. Ok, może jeszcze lekarstwo nie zaczęło działać...kolejne półgodziny...znowu dotykam i...O cholera! Był jakby cieplejszy. Za termometr...39,6!!! Zmoczyłam pieluchy tetrowe i zaczęłam mu robić chłodne okłady. Młody zaczął się trząść z zimna... po kolejnych 30 minutach temperatura wzrosła do 40,1...Za telefon i do rodzinnego, a on na wizytach domowych gdzieś na wsi. kiedy powiedziałam co i jak, to natychmiast kazał jechać na oddział pediatryczny do szpitala. Jak ja mam do cholery jechać??? Czym???? Dzwonię do M., jak na złość też poza miastem, ale natychmiast zawrócił. Wzięłabym taksówkę, ale ani grosza w portfelu nie miałam. Znowu zmierzyłam temperaturę. 40,4!!! O cholera! Co jest???
Mati się obudził i zaczął płakać oraz wołać "Mamusiu! Mamusiu! Mamusiu!" Co synku? "Mamusiu! Mamusiu! Mamusiu!" nadal powtarzał z płaczem...Serce mi stanęło i już sama niemalże płakać zaczęłam. Synku co ci jest?? "Mamusiu! Mamusiu! Mamusiu!...Nerwy sięgnęły zenitu...Mamusiu! Mamusiu! Mamusiu!...Mati coś cię boli??...Pokręcił głową i wreszcie wydukał: Mamusiu chce mi się siusiu...O żesz... już bardziej dramatycznie przekazać tego nie mógł...
Zaprowadziłam go do łazienki, zaczął kaszleć...Oj coś mi się ten kaszel nie podobał. Mati chcesz wymiotować? W odpowiedzi pokręcił głową, że nie...W tym czasie M. wszedł do mieszkania... Zdążyłam Mateusza posadzić na wersalce, żeby go przebrać i się zaczęło...Niestety ani miski, ani nic innego w pobliżu nie miałam (oj matka, matka, przecież podejrzliwa co do kaszlu byłaś). Po wszystkim , tuż przed wyjściem do szpitala, zmierzyłam temperaturę 39,1, zanim dotarliśmy na izbę przyjęć już było 37,1. musieliśmy poczekać ze 40 minut na lekarza...Ostre zapalenie migdałów. Dostał antybiotyk. Na szczęście do końca dnia zachowywał się normalnie tzn. psocił, szalał i dokuczał siostrzyczce. A ja się czułam jakby ze mnie ktoś powietrze spuścił.
o jej ! dużo zdrówka dla Matiego !
OdpowiedzUsuńO rany!!! Dobrze, że już jest lepiej, dużo zdrówka życzę!
OdpowiedzUsuńszybkiego powrotu do zdrowia Mateuszkowi życzymy!!!my od tygodnia mamy nogę w gipsie...my tzn Mikołaj i walczę,żeby tyle nie rozrabiał, nie chodził..ale wytłumaczyć to 4 latkowi graniczy z cudem....buziaki dla Was:***
OdpowiedzUsuńBoże nie dziwię się, że to przeżyłaś. Ja już ze swoim mlodym (ma dopiero dwa lata) a juz 3 razy byłam w szpitalu i cztery razy w domu chorował, zapalenie płuc, oskrzeli...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jest zdrówko i tego Wam życzę!
Pozdrawiam :*
pamietam jak Duzy byl maly i mial goraczke 40 st. zadne leki i oklady nie pomagaja- bylam przerazona,wezwalam lekarza a on mi na to ,ze zagrozenia zycia nie ma i czemu tak panikuje :O
OdpowiedzUsuńmyslalam,zte go rozszarpie
duzo zdrowka dla Matiego:*