Aplikacja tu, aplikacja tam...poszły w przestrzeń wirtualną. Mam trochę utrudnione bieganie z CV po firmach mojego miasta rodzinnego, bo z wiadomych względów wiąże się to z proszeniem. Z proszeniem o pieczę nad moją latoroślą i niby chętni są, ale jak przychodzi co do czego to chętnych jednak brak. A dlaczego? Ano dlatego, że jakbym miała biegać i o pracę się pytać, to na pewno nie zajęłoby mi to pół godziny czy godzinę, ale dłużej, znacznie dłużej,więc tym samym dłużej trzeba byłoby z dziećmi zostać. Pozostaje zatem przestrzeń wirtualna, ewentualnie wyskok w konkretne miejsce i natychmiastowy powrót do domowych pieleszy.
Ja nie wiem czy wszyscy myślą, że znajdę pracę siedząc w domu? Może i tak myślą, zważywszy na fakt, że kilka dni temu otrzymałam telefon i zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Z jednej strony mile mnie zaskoczył szybki odzew, a z drugiej wpadłam w popłoch, bo...cholera jasna, no nie miałam w co się ubrać! Moja poprzednia firma, mimo, że pracowałam w biurze, nie wymagała strojów biurowych, za takowe uchodziły dżinsy i grube swetry, co by nie zmarznąć. A tutaj...no głupio by było w dżinsach wyskoczyć. Postanowiłam zatem poczynić zakupy. Czysta klasyka, spódniczka i biała bluzka. Ze spódnicą problemów nie miałam, bardziej z wyborem, bo kilka bardzo mnie do gustu przypadło. Natomiast prostej białej bluzki, bez żabotów, falbanek i innych udziwnień, to ze świecą szukać. W końcu znalazłam jakąś "Made in Taiwan" czy inną chińszczyznę. Rozmowa umówiona na dzień dzisiejszy, na 10:30. Oczywiście poziom stresu przekroczył granicę normy, ale trzeba było się do kupy zebrać i iść. Poszłam zatem na miękkich nogach.Niestety nie jestem dobra na rozmowach kwalifikacyjnych, bo stres mnie zżera i tym samym sprzedać się nie potrafię. Nie inaczej było i tym razem. Przez 45 minut zapytywano mnie o doświadczenie zawodowe, co było powodem rozstania się z poprzednimi firmami itd. itp. W końcu doszło do tego czego najbardziej nie lubię i zawsze się na tym rozkładam: scenka sprzedażowa. Wstyd się przyznać, ale mimo lat spędzonych na sprzedaży różnych artykułów i usług, to na rozmowach kwalifikacyjnych, z nerwów mam taką pustkę w głowie, że niewiele potrafię z siebie wydusić. W końcu było mi wszystko jedno i powiedziałam, że zamiast tracić czas na sprzedanie coś klientowi, który tego "cosia" nie chce, wole się skupić na poszukiwaniu klientów mniej opornych. Jak wypadłam, bladego pojęcia nie mam, ale jak nie zadzwonią to się nie obrażę. Powód? Płaca! Jak usłyszałam ile mi proponują to pomyślałam, że sobie ze mnie jaja robią. 1700,00 PLN brutto! Zatem netto będzie gdzieś około 1250,00 PLN. Plus premia, która może, ale być nie musi. Warunki dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania! Szukam zatem dalej!
trzymam mocno kciuki!
OdpowiedzUsuńpensja faktycznie "głodowa", chociaż ja po 5 latach w nauczycielstwie niewiele więcej zarabiam....
OdpowiedzUsuńEhhh gdybym mogła zarobić chociaż te 1200 ... ja byłam przez trzy lata zatrudniona na pól etatu za 600 zł na rękę :( no a moja "kariera" skończyła się z dniem porodu ...
OdpowiedzUsuńOto żywot Matki - Polki ! A podobno państwo opiekuńcze i propordzinne. Hm...no to może taka pensję proponują żebyś w domu z dzieckiem została skoro prorodzinne...
OdpowiedzUsuńWiem co czujesz i widzę, że mamy podobny "problem" tzn. szukanie pracy. Zapraszam na mojego bloga, tez jestem młodą mamą i piszę go od niedawna, właśnie o poszukiwaniu pracy.
OdpowiedzUsuńwww.gdzietapraca.blogspot.com
Pozdrawiam i będę wpadać poczytać!
ciężko - inaczej nazwać tego zjawiska nie można. Nie dość, że warunki płacowe kiepskie, praca ciężka to jeszcze w wielu sytuacjach zdarza się tak, że matka zostaje pokonana przez osobę bezdzietną i "bez rodziny" na stałe. Pracodawcy przecież nie mogą sobie pozwolić na to, żeby pracownik miał chore dziecko i musiał by się nim zajmować. Paranoja!!! i dlatego znam dziesiątki osób, które na dzieci się zdecydować nie mogą. Praca, prac, praca... przecież są w życiu ważniejsze sprawy - jak rodzina!! są sprawy których chyba nigdy nie zrozumiem.
OdpowiedzUsuń