Wczorajszy dzień zapamiętam na długo.
Siedziałam przy komputerze, a moje dzieci oglądały bajkę. Zresztą siedząc na tym samym fotelu co ja i nawet na moich plecach.
W pewnym momencie zaczęli się chichrać.
Odwróciłam głowę i patrzę, że się szturchają. spojrzeli na mnie i na chwilę się uspokoili.
Znowu usłyszałam chichoty. Tym razem rozbawiła ich scena w bajce.
Znowu szturchanie. Uwaga. Cisza. Szturchanie i śmiechy.
Czując ich dość mocno na plecach już się nie odwracałam.
I tak z 10 minut.
Nagle...łuuup!!!!
I ryk Wiki.
Odwracam się, Wiki ryczy leżąc na podłodze koło kaloryfera, a Mati zwisa przez poręcz fotela.
No zwalił ją łobuz - pomyślałam.
Wciągnęłam Młodego na fotel i podniosłam Wiki.
W międzyczasie rozpłakał się Mati.
Spojrzałam na niego...i zamarłam. Nawet jeśli chciałam coś powiedzeć to głos uwiązł mi w gardle, bo mój synek trzymał sie za głowę, a między palcami ciekła mu krew.
Jezuu!!! Dziecko!!!
Wziełam Mateusza za rękę i zaprowadziłam do łazienki. Przyznaję, że ruchy miałam chaotyczne i nerwowe i dopiero po chwili dotarło do mnie, że dziecko do mnie woła "Mamusiu ja nie chcę do szpitala!!!"
Jaki szpital?
Cholera, krew trzeba zatamować!
Wpadłam do kuchni i dopiero tam wziełam trzy głębokie wdechy i zaczełam racjonalnie myśleć.
Czysty ręczni i lodowata woda przytamowały krew na tyle, że zdołałam zobaczyć, że jest na czole dziura..Eeee, no dobra, mała dziurka, ale w tamtej chwili reagowałam emocjami.
Mati dalej wył, że on do szpitala nie chce.
W końcu odpowiedziałam i wytłumaczyłam, że do żadnego szpitala nie idziemy.
W tym momencie płacz przeszedł w buczenie, a za chwilę pochlipywanie.
Poprosił o plaster.
Dostał plaster.
Uspokoił się całkowicie.
Wypytałam go o ból głowy czy ewentualne mdłości (pytanie zadałam dosadnie: Czy nie chce ci się dziecko rzygać?)Wszystko wydawało się już być w porządku.
Uspokoiłam się niemal całkowicie widząc skaczącego po łóżku Mateusza, choc dzieć na mój widok momentalnie na wyrku usiadł i zrobił zbolałą minę przy okazji trochę postękując. Tym to mnie rozbawił.
Wszystko trwało może z 10 minut.
A co naprawdę się stało?
Po wszystkim Mati wytłumaczył mi, że Wikusia się na niego położyła i on chciał się spod niej wydostać. Prawdopodobnie podniósł się, Wiki przez niego przeleciała, a on przeleciał przez fotel i walnął w kaloryfer.
Do końca dnia chodził z plastrem, bo nie dał go sobie zdjąć
Na zdjęciu za Mateuszkiem widać miejsce wypadku.
Biedny Mateuszek... No niestety, dzieci są dziećmi i nie da się ich upilnować ciągle. Wypadki się zdarzają... Choć miłe to nie jest zdecydowanie. Dobrze że już jest ok
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, nie da sie upilnować, bo przecież nie będę wpatrywać się w nie 24 godziny na dobę. czułam ich cały czas opartych i nawet lekko wściekających sie na moich plecach. A tu proszę...Eh
UsuńJeśli był to pierwszy"wypadek" no to "pierwsze koty za płoty"
OdpowiedzUsuńA tak nawiasem mówiąc to ślicznego masz synka!!!
Dziękuję :) z taką ilością krwi to owszem, pierwszy:( I mam nadzieję, że ostatni, bo stracha mi napędził niezłego.
UsuńJeny, masakra. Dobrze, że to się tylko tak skończyło...
OdpowiedzUsuńCałe szczęście :)
UsuńOj biedny... Musiałaś się nieźle przestraszyć!
OdpowiedzUsuńOj, przestraszyłam sie ogromnie. najgorszy widok to ta lęcąca między palcami krew...brr...
UsuńJeju... Przerabialam to kedyś, jak Patryk przyłożył w kaloryfer... Tylko On na dokładkę stracił przytomność... Wiem, co przeżyłaś!!! Dużo zdrówka!!!
OdpowiedzUsuńSonia.
O mój Boże! Jakby Mati stracił przytomność to chybabym spanikowała.
UsuńBiedactwo! Myślę, że mimo wszystko Ty się więcej strachu najadłaś niż mały.
OdpowiedzUsuńDobrze, że skończyło się na plasterku :)
Mateuszka po prostu bolało miejsce. trochę spanikował jak zobaczył zakrwawiona rękę, ale ogólnie najbardziej to ten szpital powodował płacz.
UsuńO jacie ale przeżycie!
OdpowiedzUsuńDobrze, że to tylko tak się skończyło.
Oj tak, mielismy "przygodę"
Usuńdobrze, ze tylko tak to sie skonczylo...
OdpowiedzUsuńczytajac mialam ciarki na plecach... mozesz pisac trilery :-D
buziaki dla Mateuszka choruszka i Wiki!
Dziękuję. Ucałuję :)
UsuńBiedaczysko, musiał się nieźle wystraszyć:( Dobrze, że skończyło się na jednym plastrze;)
OdpowiedzUsuńRacja. Po ściągnięciu plastra prawie nic nie widać. co ciekawe nawet guza nie ma :)
UsuńO kurczę! Dobrze, że skończyło się tylko na plasterku! Wyobrażam sobie, ile nerwów i strachu kosztowała Cię cała ta sytuacja:(
OdpowiedzUsuńNajgorsze były pierwsze chwile, dopóki nie zobaczyłam, że tak wiele krwi leje się tak naprawdę z niewielkiej dziurki.
UsuńJedna normalna, która nie jechała na pogotowie, ciągle jest mnusto dzieci z plasterkiem, ale jak piszesz, jak nie rzyga, nie mdleje, nie zachowuje się dziwnie, a krew przestaje lecieć to wszystko jest ok. Ale śliczny!
OdpowiedzUsuńA, dziękuę. Kiedyś jak mi spadł z łóżka to przeczytałam co powinno wzbudzic niepokój i na szczęście nadal pamiętałam :)
Usuńrany! Jak zaczęłam czytac, to myślałam, że Tobie cos w kręgosłupie łupnie, a tu taki zwrot akcji ;) dobrze, że wszystko dobrze się skończyło ;)
OdpowiedzUsuń