Dziś nie jestem pewna czy wiem jak się nazywam. Moje diablątko przeszło samo siebie i dało mi popalić od 5:30. Mam oczywiście na myśli syna. Ja nie wiem co się z nim dziś działo. Jeden wielki chodzący złośnik. Kompletnie nie chciał się niczym zabawić, doprowadzając mnie czasami do granic wytrzymałości. A jeszcze przypomniało mi się o zakupach. Trąba, zapomniałam, że jutro Boże Ciało i nie zrobiłam zakupów obiadowych. Ściągnęłam zatem mamę. Przyszła, nałożyła sobie pieluchę na twarz, a ja w tym czasie wyskoczyłam do najbliższego sklepu. Oczywiście pierwszy w koszyku znalazł się artykuł pierwszej potrzeby czyli kawa rozpuszczalna Gevalia. Nie wiem jakbyśmy jutro bez niej przeżyli.
Wróciłam do domu, a mama wzięła jeszcze Mateusza na 1,5 godziny na dwór. Myślałyśmy, ze jak się wyszaleje, to się uspokoi i wyciszy. A gdzie tam! Tylko wszedł do domu i zaczął swoje od początku.
Po południu przyszła rehabilitantka z naszą znajomą i jej siostrą, która jeszcze obiecała kilka razy przyjść i pokazać mi jak ćwiczyć z małą. Mati nawet wtedy się nie pohamował, a nawet zaczął się zachowywać gorzej. Przecież uwaga wszystkich kobiet była skupiona na małej, więc musiał jakoś zwrócić na siebie uwagę. Po jakimś czasie wpadł na, genialny jego zdaniem pomysł i mnie użarł (!!!) W szoku totalnym byłam i jestem, bo nigdy wcześniej tego nie robił. Dłużna mu nie pozostałam i tez go ugryzłam. a niech poczuje jak to boli. Może to niepedagogiczne, ale nie mam pomysłu jak go utemperować. Najgorsze jest to, że on przy ojcu zachowuje się zupełnie inaczej i M. twierdzi, ze przesadzam.
Do wieczora stałam się już kłębkiem nerwów i darłam się na niego ile wlazło. Nerw udzielił się Wiktorii, więc i ona podniosła raban. Mati swoje, Wiki swoje, a ja z obłędem w oczach usiłowałam to wszystko ogarnąć. W tempie przyspieszonym chciałam małą wykąpać, ale jakiś wredny sąsiad puścił sobie wodę na którymś z niższych pięter i u nas ciepła już nie miała siły lecieć. W złości walnęłam słuchawką od prysznica (bo tylko takie urządzenie posiadamy) o kafelki i zaczęłam łaciną rzucać jak karabinek maszynowy i nogą tupać. No musiałam z siebie wywalić co nieco nagromadzonych złych mocy.
W końcu ją wykąpałam i dokonałam reszty czynności pielęgnacyjnych, cały czas do taktu dziecięcej histerii. Mati w międzyczasie zasnął mi na wersalce oglądając bajki. Jak Wiki odleciała, to jego, lekko nieprzytomnego szybko umyłam i położyłam w miejscu odpowiednim czyli na jego łóżku. Godzina 19:20 i oboje spali. Błogi spokój nastał. Niestety, pół godziny później Wika się wybudziła i póki co dalej nie śpi, a jest 21:00. Na szczęście jednak leży sobie spokojnie i cichutko. Może zaśnie bez noszenia i bujania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania