niedziela, 5 czerwca 2011

Wariatkowo

Cud się stał! Wszyscy jednocześnie śpią (no, oprócz mnie, bo sobie znalazłam chwilkę na wpis). Wiki zasnęła z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do Matuśka, M. śpi od godziny...Także nastała błogosławiona cisza.
Niech śpią, Choć ja tez chętnie bym pospała, ale tak naprawdę to boje się głośniej sapnąć, bo mała ma niezłego czuja. Poza tym nie wiem, kiedy byłby na tyle spokój, żeby coś niecoś na blogu naskrobać, więc korzystam teraz, a potem zastanowię się jak nie paść na pysk. W końcu Księżniczka obudziła się dziś o 3:30 i zamiast spać, to radośnie rozglądała się swoimi ślipkami wokoło. Ktoś gdzieś napisał, że niemowlaki w tym wieku śpią nawet po 16-18 godzin, a ona na pewno nie śpi tyle... Czyżby wyrosła z okresu niemowlęctwa? Eee, raczej układa sobie po swojemu plan dobowy, a mnie nie pozostaje nic innego, jak się do niego dostosować.

Dziś niedziela, więc w godzinach przedpołudniowych udaliśmy się na miły spacerek w rodzinnym gronie. Niestety miły przestał on być jakieś 100 m od domu, bo wtedy Wika postanowiła potrenować płuca na świeżym powietrzu i uderzyła w ryk nieziemski. No to ja, w lekkim oszołomieniu, wzięłam ją na ręce, żeby uspokoić. Ba stanęliśmy nawet w cieniu jakiegoś przydrożnego drzewa, ze względu właśnie na ten cień...Sterczę i bujam w ramionach moje dziecię, a ona dalej się drze. Ogłupiała przez te decybele sprawdzałam nawet czy jakieś robactwo po niej nie łazi, bo cały czas drze się  wniebogłosy i ani myśli ucichnąć. Głodna być nie mogła, bo przed wyjściem cyca dostała, przy zejściu z IV pietra jej się odbiło, pampers tez zmieniony przed wyjściem, wiec co się dzieje? Kurcze, może jednak za mało zjadła i głodna? A tu w pobliżu żadnej ławki, ani na słońcu, ani tym bardziej w cieniu...Jednak trzeba gdzieś tą ławkę znaleźć, więc ruszyliśmy...I po drodze mała terrorystka błogo sobie zasnęła.

Korzystając z okazji poszliśmy do najbliższego hipermarketu w celach zakupowych. Zakupy poczyniliśmy w ilości jednego soczku dla Mateusza, bo Wiki wyczuła, że wózek jeździ po zbyt płaskim terenie i na nowo koncert zaczęła uskuteczniać. Na szczęście hipermarket wyposażony był w ławeczkę, na której to przycupłam z cycem na wierzchu i nadzieją, że sutek ją skutecznie zamknie.A i owszem zamykał, na czas kiedy znajdował się w jej pyszczku to błogo sobie zasypiała, ale wystarczyło go wyjąć i zaczynała od początku. Po jakiejś pół godzinie dostałam już nerwa i brutalnie ja pozbawiłam cyckowego smoczka i zarządziłam powrót do domu.

W drodze powrotnej, jeszcze na parkingu przed owym hipermarketem Mati sobie sam maszerował, nie słuchając taty, który prosił go, żeby dał mu rączkę. Nasze dziecię jeszcze bardziej poszło w zaparte, zwiększając przy tym odległość od ojca, jednocześnie znajdując się na linii wyjeżdżającego z parkingu samochodu. M. w nerwach przydzwonił dziecku w tyłek porządnym klapsem. Oczywiście Mati w ryk. Tym samym wracaliśmy do domu przy wrzaskach naszej latorośli. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam kroku i niechby kto spróbował do mnie choć słowo powiedzieć...Wika skapitulowała około 100 metrów przed klatką, Mati uspokoił się dopiero w domu, a M. musiał sam iść zrobić zakupy. Ja natomiast, jestem już tak wypluta, że najchętniej bym się uwaliła spać. Tyle, że Wiktorii w międzyczasie się spanie znudziło i wisi sobie teraz usatysfakcjonowana na cycu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania