wtorek, 21 czerwca 2011

Smutne, ale prawdziwe

Dziś się wyrwałam z domu. Wprawdzie z wózkiem, ale bez chłopaków. Wiktorynka zachowywała się grzecznie i dostojnie, a dzióbka dopiero skrzywiła jak miała ochotę na żarełko. Nie zdążyła się rozpłakać , bo mamuśka czujna. Klapnęłam z nią na najbliższej ławce i nakarmiłam. Dołączyli do nas nasi panowie i zgraną paczką ruszyliśmy do fryzjera. Zamierzałam poddać się postrzyżynom, ale się nie udało, bo pomysł wpadł mi do łba nagle i przystąpiłam do działania. Okazało się, że tak z rozpędu się nie da, trzeba się umówić i doopa. Nadal chodzę z tzw. "kurwidołkiem" na głowie. Umówiłam się na jutro, ale już wiem, ze też nie wypali, bo M. w trasę jedzie i najzwyczajniej w świecie nie mam z kim dzieci zostawić, bo mama nadal niedysponowana.
Na poprawienie humoru kupiłam sobie dwie książki
oraz
Normalnie już się nie mogę doczekać, aż się do nich dorwę. Oczywiście oficjalnie są to książki pożyczone z biblioteki. Oj nasłuchałabym się od M. jakby się zorientował, wiec milczę w tym temacie jak zaklęta. On pewnie wolałby, żebym i w innych tematach taka zaklęta była, ale to się tak nie da.
To tyle tytułem wstępu, a teraz przechodzę do sedna.
Mam znajomą starszą panią. Wspaniałą kobietę, za którą przepadam, która zawsze mnie wysłucha i pomoże w problemach, wspierając dobrym i życzliwym słowem. Dawno się z nią nie widziałam, chyba ze trzy miesiące, może nawet dłużej, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. I w ostatniej naszej rozmowie Pani Ela zapytała mnie jak z moja figura po ciąży. Oczywiście, standardowo zaczęłam narzekać, bo moje cielsko szybko i skutecznie psuje mi humor jak na nie spojrzę w lustrze. Toteż staram się tych spojrzeń unikać, ale i tak ukradkiem zerkam w nadziei, że może coś się zmieniło w tym temacie. Niestety!
Pani Ela usiłowała mnie pocieszyć twierdząc, że na pewno nie jest tak źle, a że nie prowadziłyśmy rozmowy na wizji tylko na foni to nie mogła tak naprawdę mnie ocenić. Do dzisiaj! Bo dziś własnie stanęłyśmy oko w oko ze sobą i pierwsze słowa pani Eli po przywitaniu brzmiały: no faktycznie Asiu, przytyło ci się trochę. Nie przejmuj się jednak, bo szybko zgubisz. Przecież piersią karmisz.
No i tu jest pies pogrzebany. Faktycznie Wika wiecznie na cycu wisi, ale kilogramów za nic ubyć nie chce. Dopiero jak zaczęłam ograniczać się w jedzeniu to ciut spadło. W dwa tygodnie kilogram straciłam, ale szwendałam się na wiecznym głodzie. Cały czas bym coś przeżuwała i mieliła w swej paszczęce. Tylko siłą woli się powstrzymuję.
Mam rowerek stacjonarny i nawet raz na nim jeździłam, ale raz to za mało. Kiedy znacznie ciekawiej jest siedzieć przy komputerze. No, ale jak do pracy mam wrócić smukła i wiotka, albo przynajmniej w ilości kilogramów nie przekraczającej stanu przedciążowego, to czas tyłek na rower sadzać systematycznie i bez durnych usprawiedliwień.
Aaa i jeszcze moja mama zaczęła dukać. I się tą dietą zachwyca. Będzie już z półtora tygodnia jak poszła w tango z Pierre Dukanem. Rezultaty oszacuję jak ją zobaczę, a przyznam, że strasznie ciekawa jestem. Pewnie nawet trochę zazdrosna będę, że ona może, a mnie się nie chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania