niedziela, 5 maja 2013

Nie jestem jeszcze przygotowana...chyba - fotorelacja

Wzięłam dziś córcię mą na spacer. Chłopaki gdzieś pojechali, a my zostałyśmy same, więc uznałam, że spacer to dobry pomysł, tym bardziej, że pogoda wymarzona.
Wyszykowałyśmy się.
Uznałam, że skoro jest niedziela, skoro piękne słońce, termometr wskazuje około 15 stopni, to w jasne kolory Wiktorkę ubiorę.
Głupi pomysł.
A i jeszcze hulajnogę wzięłyśmy.
Kolejny głupi pomysł.
Wiki po przejechaniu 10 m może miała w nosie hulajnogę, bo wszystko inne było bardziej interesujące.
O! Na przykład biedronka na chodniku


Obserwowanie czegokolwiek też było ciekawsze.




Spacer po murku.


Na pół sekundy trzeba było usiąść i odpocząć, a miejsce ciekawe się znalazło


I dalej w drogę







W końcu Młoda znalazła kija. Kilka razy trzepnęła nim o chodnik po czym uznała, że sprzątanie parku z zalegających wszędzie kijków jest ciekawszym zajęciem



W końcu dotarłyśmy na mały plac zabaw na Promenadzie i tam mało zawału nie dostałam





Wiktoria podbiegła błyskawicznie do ślizgawki i zaczęła się wspinac po drabince. Zaskoczyła mnie. Zresztą nie tylko mnie, bo akurat z jednej ze stojących obok ławek wstała starsza para i kobieta też podbiegła do małej z drugiej strony.
A Wika?
No cóż, roześmiała nam się w nos. I sobie zjechała.
Wspinała się kilkukrotnie.

Powędrowałysmy dalej, ale jak juz zaczeła rzucać kamieniami to wymiękłam i zarządziłam odwrót.


Ja zarządziłam odwrót, tylko nie było komu wykonać, bo Wiktoria miała inny pomysł na popołudnie.
Powrót zatem odbył się przy histerycznym wyciu i ogólnym niezadowoleniu Jaśnie Panienki.
A w domu?
Nie zdążyłam jej przebrać ani umyć.


Odleciała.

Doszłam do wniosku, że nie jestem jeszcze przygotowana na taką samodzielność mojej dwulatki. Na jej chadzanie własnym ścieżkami i przede wszystkim na to, że kompletnie w głębokim poważaniu ma to co jej mówię jeśli jest sprzeczne z tym co ona chce.

Niestety  powrót grzecznego dziecięcia patrzącego na świat z perspektywy wózka jest nierealny. Pozostaje zatem mi się dostosować, a małą utemperować w granicach mozliwości.
Ciężkie zadanie przede mną, bo charakterna jest niezwykle.

10 komentarzy:

  1. mi serce w poprzek staje jak widze gdy moj Maly wspina sie na te wszystkie drabinki,ledwo sie trzymajac by dotrzec do zjezdzalni...nie moge na to patrzec...
    ta jego samodzielnosc mnie czasem przeraza :)
    buziole dla Was :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, cieszymy się jak dzieci rosną, stają się samodzielne, ale z drugiej strony chciałybyśmy żeby jeszcze długo były od nas uzaleznione, przytulane, chronione...ale sie nie da

      Usuń
  2. Młodość i energia gdzieś musi znaleźć ujście :)) Ostatnie zdjęcie podsumowało całość, że jednak się udało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przerabiałam to...Takie zachowanie potrafi dać w kość i zorać psychę;)
    Żaneta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. Za pierwszym razem aż słabo mi się zrobiło.

      Usuń
  4. Świetnie sobie radzi na tej zjeżdżalni:) Jak zawodowiec:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda:) Dumna jestem z niej, ale muszę przestawic psychikę, że to juz nie jest maleństwo zależne ode mnie :)

      Usuń
  5. Hahaha uśmiałam się - musisz się przyzwyczajać:)
    Mój młody dziś też był na placu zabaw i nawet na 5 minut nie chciał się zatrzymać!

    OdpowiedzUsuń
  6. to ten czas kiedy będziesz za nią jak cień chodziła - od huśtawki do zjeżdżalni, od zjeżdżalni do karuzeli, od karuzeli do koników :) i od nowa :)
    pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania