Wczorajszy dzień był pod znakiem oczekiwania na wizytę u ortopedy z Wikusią. Miałyśmy się u lekarza zjawić między 15 a 17 godziną. byłyśmy zaraz po 16-tej i z marszu weszłyśmy do gabinetu. Okazało się, że panewki, które wcześniej usadowiły się niekoniecznie tak jak powinny, teraz zdanie zmieniły i są usadowione tam już odpowiednio.. Lekarz orzekł, ze wszystko jest w porządku, po czym jeszcze troszkę "powykręcał" Wikuni nóżki, za co został obdarowany przez nią bezzębnym, głośnym śmiechem. Pan doktor skomentował moją córeczkę "Jaka ty jesteś fajna" i w nagrodę mała ponownie się do niego uśmiechnęła, a u mnie, dumnej i uspokojonej mamusi, również banan zagościł na twarzy. Kolejna, ostatnia mam nadzieję kontrola przewidziana jest na 31 października.
Oczywiście z małą nie byłyśmy same, bo towarzyszyła nam moja mama (bo M. znowu w trasie) oraz niesforny Mati, który tylko szuka okazji, żeby psocić. Ja z kolei, cały czas zastanawiam się jakby mu zorganizować czas, żeby mu się nie nudziło.
Natchnęła mnie pewna reklama, którą zobaczyłam, jak wychodziliśmy z klatki do wyżej wymienionego lekarza. Ulicą, za gadającym autem owa reklama jechała i mnie się ukazała. A co reklamowano? Niejakie oceanarium, które to znajduje się u nas w mieście, a o którym pojęcia nie miałam, że takowe u nas jest.
Zatem doznałam olśnienia i postanowiłam synkowi pokazać rybki. Zdawałam sobie sprawę, że darmo nic nie ma i żeby wejść, to trzeba gotówką się okazać. Nie przewidziałam jednak wysokości ceny za bilet: normalny 20,00 PLN, a ulgowy 15,00 PLN. Przy czym ulgowy obejmował już dzieci od lat dwóch. Zrobiłam z Mateuszem sprzed kasy tył zwrot, bo po pierwsze nie posiadałam takiej gotówki na zbyciu, a po drugie uznałam, że z cena jest zbyt wygórowana. Żeby jakoś wyjść przed synkiem z twarzą, to pokazałam mu rybki...na ścianie owego, pożal się Boże, oceanarium. Na szczęście małemu kolorowe rybki na ścianie się podobały, uśmiech na twarzy dziecka zagościł.
Sielanka trwała do kolejnego skrzyżowania, obok którego znajdował się sklep z artykułami dziecięcymi, który to postanowiłam odwiedzić, w poszukiwaniu czegoś, czego dla Ity poszukuję. Ja rozmawiałam z ekspedientką, a Mati postanowił pobuszować po sklepiku, a konkretnie pochować się między wieszakami tego niemiłosiernie zagraconego sklepu. Złapałam go w ostatniej chwili i zabroniłam. Na co mój syn zareagował rzutem na podłogę, krzykiem i kopaniem najbliższego kartonu. Ze zdumienia wytrzeszczu oczu dostałam, bo wyczyn ten poczynił po raz pierwszy i autentycznie w pierwszej chwili nie zareagowałam. A potem i owszem, klapsem. Z wiadomych względów, mały się nie uspokoił, tylko wył idąc do domu.
Najgorsze jest to, ze mam tak stępiony umysł, ze nie mam pojęcia jak go okiełznać. Jak przemawiać, czy co robić, aby mój syn zaczął słuchać. Niestety coraz częściej mały jest nieposłuszny, krnąbrny, złośliwy...Czasem to mi ręce opadają z bezsilności. I zastanawiam się czy szukać sposobu czy przeczekać, bo minie...ale z drugiej strony, jak reagować nie będę, to wlezie mi na głowę. W domu, to mu na przykład zabiorę ulubioną zabawkę, albo wyłączę bajki, albo każę mu samemu siedzieć w pokoju, a na zewnątrz...kurde blaszka, no nie mam pomysłu. Także wszelkie pomysły doświadczonych, bądź pomysłowych mam mile widziane.
w momencie ataku spokojnie wez na rece i poczekaj, nie mozesz pozwolic żeby nerwy i puściły. Sarszy tez miał takie napady ale z nich wyrosł
OdpowiedzUsuńMamy to samo... Czasami rzeczywiscie rece opadaja, a co gorsza cierpliwosci brak... Niestety to co jednym razem poskutkuje w danej sytuacji, niekoniecznie sprawdza sie w innej. Najwazniejsza jest jednak konsekwencja w "dyscyplinie". W koncu z tego wyrosna.
OdpowiedzUsuń