Wczoraj do południa u nas padało. Padało i padało, że omal w deprechę deszczową nie popadłyśmy. Mam na myśli mamę i mnie. Na szczęście w okolicach południa przestało padać i postanowiłyśmy korzystać z okazji i na czas jakiś z domu wybyć. Oczywiście Mati niekoniecznie miał ochotę na to samo co my i zaprotestował głośno i wyraźnie, że on nie idzie. Z jednej strony staram się słuchać co mówi do mnie i brać pod uwagę jego zdanie, żeby nie czuł się zlekceważony, a z drugiej przecież nie będziemy kwitnąć w domu, bo akurat on tak chce. Zatem próbowałam przekonać dziecię moje po dobroci, surowym tonem nakazując, prośbą i groźbą, ale uparciuch poszedł w zaparte. W końcu wpadłam na genialny, jak się okazało, pomysł: kałuże!!! Obiecałam synkowi, ze jak założy kalosze to będzie mógł chodzić po wodzie. Pomysł się okazał skuteczny. Uśmiech wypłynął na lico dziecka i chętnie dał się ubrać i bez marudzenia z babcią wyszedł.
Oczywiście na spacerze wszystkie kałuże jego. Już po pięciu minutach był mokry po samego pampersa, ale przy tym tak radosny i roześmiany, że wzbudzał uśmiech na twarzach przechodniów. Pilnowałam tylko, żeby "hopa" do kałuży robił jak nikogo w pobliżu nie ma.
Po drodze zauważyłam reklamę nowego second handu. Lumpeks jak lumpeks, w pierwszej chwili żadnego entuzjazmu nie wzbudził, dopóki nie zauważyłam, ze dotyczy on tylko i wyłącznie odzieży niemowlęcej i dziecięcej. Ooo, to już wzbudziło moje zaciekawienie, więc się do niego udałam, gdzie zostałam poinformowana, ze otwarcie nastąpi dnia następnego, czyli dzisiaj. Godzina 10:30 i się tam zameldowałam wiedziona ogromną ciekawością. M. stał na zewnątrz z Wiktorią, Mati szalał między wieszakami, a ja z wypiekami na twarzy rozglądałam się wokół. Efektem mojego rozglądania była o 100 zł lżejsza kieszeń. i wszystko kupione dla Wikuni. Jako pierwsza klientka dostałam 30% upustu, choć normalnie w dniu dzisiejszym było 20%.
Kupiłam jej dwie sukieneczki, piękny płaszczyk-grzybek, spodenki, dwa bodziaki, dresik, bluzeczkę, rampersik, buciki, sweterek, półśpiochy. I pewnie jeszcze bym buszowała, ale nie byliśmy przygotowani finansowo. Mieliśmy tylko tą stówkę.
Po przyjściu do domu przyjrzałam się bliżej zakupom i jeszcze bardziej podekscytowana stwierdziłam, ze spokojnie mogę mieszać, zestawiać, kombinować i komponować ze sobą ciuszki, bo większość do siebie kolorystycznie pasuje.
Co ciekawe, dziś rano przeglądałam allegro, gdzie znalazłam komplecik dżinsy ze sweterkiem. Sweterek śliczny, malinowy z truskaweczką, ale uznałam, że po licho mi te dżinsy. I co? Pierwsze co mi się w lumpku rzuciło na oko to ten sweterek!!! Mało nie zapiałam na jego widok. Oczywiście pierwszy w koszyku wylądował.
Jako, ze mała cały czas spała, to chłopaki poszli z zakupami do domu, a ja spacerowałam, spacerowałam, spacerowałam...Już nawet podejrzliwie zerkałam na to moje małe szczęście, ale ona dalej spała i spała i spała... Zachciało mi się kawy, takiej pysznej latte, więc zamówiłam sobie w kawiarence, gdzie obudziła się też Wika. Wyciągając ją z wózka zauważyłam, że cała prawa strona bluzki jest zalana. Wkładka laktacyjna nie wytrzymała i przepuściła co nieco. Trudno, cóż miałam zrobić. Spokojnie siadłam, malutką nakarmiłam, pyszną kawkę skonsumowałam i do domu ruszyłam. Po drodze zeszłam się ze swoimi chłopakami, gdzie M. na mój widok parsknął śmiechem. Zgromiłam go wprawdzie wzrokiem, ale specjalnie na niego to nie podziałało i nadal się śmiał. Prawie doszliśmy do domu... No właśnie, prawie robi zasadniczą różnicę, bo paskudne, wielkie ptaszysko zwane rybitwą, zrobiło sobie z mojej bluzki toaletę...Bezczelne ptaszysko.
Lubię czytać Twoje wpisy :)
OdpowiedzUsuń