środa, 24 sierpnia 2011

Goście

Niedomagania dzień kolejny. Niestety, w przeciwieństwie do dnia wczorajszego, M. nie mógł dziś zabrać ze sobą Matusia. Tym samym, znowu z bolącym czerepem, zostałam z dziećmi sama. I znowu było mi, prawie, wszystko jedno co się w domu dzieje, byle cicho.
O 11:00 dawka adrenaliny postawiła mnie jednak na nogi, bo zadzwonił tato, ze przyjdzie w odwiedziny do nas z ciocią. Wpadłam w popłoch. Rozejrzałam się krytycznym wzrokiem po domu i uznałam, że teraz, zaraz, natychmiast muszę coś zrobić z tym bałaganem co się w każdym kącie pałęta. Przydałby się jakiś przyspieszony kurs typu "Perfekcyjna pani domu", bo nie miałam pojęcia za co się wziąć, żeby sprawnie i w jak najkrótszym czasie sensownie mieszkanie ogarnąć. Mieli się pojawić za dwie godziny.
Z obłędem w oczach zaczęłam biegać po pomieszczeniach. Tu umyłam dwa kubki, tam wzięłam trzy zabawki, tu wytarłam stół, znowu ze trzy talerze umyłam...W przelocie, kątem oka spojrzałam w lustro i dokonałam odkrycia, że przydałby się fryzjer i jakiś manicure, bo moje pożal się Boże stopy to schowam w skarpetki, ale przecież na łapy rękawiczek w lecie nie nałożę. Zresztą ze skarpetkami w taki upał też średnio, ale założę cienkie...stopki tak zwane.
 Moje pielęgnacyjno - fryzjerskie rozważania przerwała myśl, że czas leci, a ja dalej w lesie. Stanęłam zatem pośrodku i doszłam do wniosku, ze co ja się wysilam, przecież i tak nie zdążę.
Pogłówkowałam i wpadłam na pomysł, że wszystkie klamoty zaniosę do Mateusza pokoju (później tam posprzątam) i go zamknę. Sypialnię też zamknę i mam nadzieję, że ciocia inspekcji domowej zwanej popularnie zwiedzaniem mieszkania, czynić nie zechce.
Kuchnię oraz pokój reprezentacyjny w miarę ogarnąć zdążyłam, poza odkurzaniem, ale przy tym bólu głowy to już na takie ekstremalne doznania się nie odważyłam.  Smętnie spojrzałam na siebie w lustro, no cóż, wyglądam jak własna ciotka, westchnęłam tylko.
Niedługo potem pojawili się: tato i taty siostra. Spojrzawszy na nią i przypomniawszy sobie moje odbicie w domowym zwierciadle, musiałam dokonać poprawki. Zdecydowanie wyglądam jak ciotka mojej ciotki!
Toż cholera jasna, ciocia powinna wyglądać na ciocię czyli kobietę 50+, a nawet bardziej na 60-, a ona wyglądała zdecydowanie lepiej niż kilka lat temu. A figurka...no marzenie! Zanim popadłam w depresję całkowitą, ciotka serdecznie się ze mną przywitała. Uściskała dzieciaki i ... zaczęła nawijać. Oj tak, gadane to ona ma, ale uśmiałam się przy tym za wszystkie czasy słuchając rodzinne anegdoty.
Mniej więcej po godzinie zaczęli się żegnać ja dostałam buziaka, Wiktoria dostała buziaka i koniecznie owego buziaka musiał też dostać Mati. Tyle, że Mati zdążył się zabunkrować już w swoim pokoju. Co zrobiła ciocia? Oczywiście otworzyła drzwi i zajrzała do pokoju, gdzie ja zrobiłam bałaganiarski spęd klamotów. Spłonęłam dziwiczym niemalże rumieńcem i zaczęłam nawet się tłumaczyć z takiego, a nie innego stanu rzeczy. Na co ciocia z wyrozumiałością poklepała mnie po ramieniu i stwierdziła, że też ma dwoje dzieci, które kiedyś również były małe i wcale tłumaczyć się nie muszę. Uff.. Poszli, a ja położyłam Wikunię spać. Adrenalina opadła i poczułam się jak dętka, albo jak flak...no w każdym razie powietrze ze mnie zeszło i klapłam na krzesło pławiąc się w błogiej ciszy.
Nagle się spięłam...Cholera, co tak cicho? Co robi Mati?
Zerknęłam, a moje dziecię, ścierką do naczyń, zresztą dopiero co wypraną, pucuje swoją śmieciarę. A niech sobie czyści pomyślałam i zanurzyłam się w lekturze zwanej internetem. Nagle usłyszałam jakby "plask, plask" Podniosłam głowę...cisza. Pewnie mi się przewidziało. Ale nie, za chwilę znowu "plask, plask" ruszyłam zatem swoje szanowne cztery litery i poszłam sprawdzić źródło dźwięku. Hmm...mój syn nadal pucował zawzięcie, tym razem swój rowerek, mydłem w żelu, którego smętne resztki spływały po ściankach  plastikowego pojemnika. Cała śmieciara, rowerek, trochę wykładziny i ściany wypaćkane było w owym żelu. Mój synek spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem i oświadczył "Myłem auto mamo, bo było bludne i jowej teź" Tak, tak synku, widzę...nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania