piątek, 5 sierpnia 2011

Pomysły Mateusza i moja nadwrażliwość

Korzystając z bajecznej pogody, która nas nawiedziła włączyliśmy rodzinnego szwendacza po okolicach. Czasem nam towarzyszył M., a czasem moja mama. Spędzaliśmy na powietrzu po kilka godzin, a efektem tego było gigantyczne zmęczenie i senność z mojej strony oraz malutkiej, bo Mateusz dokazywał ile wlezie. Podczas jednego ze spacerów przeżyliśmy przez niego chwile grozy. Młody postanowił dołączyć do tatusia, który po drugiej stronie ulicy wyrzucał plastiki. Kątem oka widziałam, że M. jest przy pojemnikach sam. Rozejrzałam się za synkiem. Stał jakieś dwa metry ode mnie. Niestety w tym samym czasie mały dojrzał tatę i...wyprysnął zanim zdążyłam zareagować. Przeżyłam szok...Na szczęście nie jechał żaden samochód, ale pretensje, my dorośli, mieliśmy do siebie nawzajem. Każde z nas myślało, że to drugie zwraca uwagę na Mateusza. Strach mi ścisnął żołądek do tego stopnia, ze wieczorem ruszyłam w tango z muszlą klozetową, a ulgę poczułam dopiero po południu dnia następnego. Moja wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach i wyobrażałam sobie co by było gdyby... Postanowiłam, że nie będę liczyła na nikogo innego w opiece nad małym, dla swojego spokoju a jego bezpieczeństwa.
Zresztą i tak z M. mamy inne poglądy co do poruszana się małego po chodnikach. On go puszcza wolno, a ja wolę jak idzie ze mną za rękę. Uważam, że w jego wieku może mu się w każdej chwili coś "odbić" i znowu wybiegnie na ulicę. W parkach jak najbardziej maszeruje sam, ale na chodnikach ze mną.
Kolejny wybryk, oczywiście jak zwykle przez nieuwagę dorosłych, to wtargniecie do siostry do łóżeczka. M. okupował komputer, a ja w kuchni zajmowałam się żarłem dla rodzimki. w pewnej chwili nastała cisza...Zaintrygowało mnie tona tyle, że rzuciłam okiem z kuchni w celach zwiadowczych.. Mateuszka nie było w zasięgu wzroku. M. oczywiście nie wiedział gdzie mały "No był tu przed chwilą" stwierdził. No był, ale się zmył...Niewiele myśląc zajrzałam do sypialni gdzie mała bawiła się maskotkami na pałąku w swoim łóżeczku...no i oczywiście braciszek, zadowolony z siebie, koczował obok niej. Skubaniec mały...Zbeształam M., że bardziej powinien się skupić na synku. W odpowiedzi usłyszałam:"No przecież nic się nie stało. Nie przesadzaj." Hmm...Może rzeczywiście przesadzam? Moja wyobraźnia znowu mi podsunęła różne dziwne obrazy co mogło się stać.
Cholibka, może faktycznie powinnam dać małemu więcej swobody, a nie się trząść nad nim? Jestem widać przewrażliwioną i nadopiekuńczą mamą...


3 komentarze:

  1. mamy taką sam grzechotkę, a ja tam CIę rozumiem że masz ochotę nad wszystkim czuwać

    OdpowiedzUsuń
  2. nie Ty jedna Kochana,nie Ty jedna...

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze, że nic się nie stało. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Zawsze chętnie przeczytamy co mają do napisania inne mamy :) Zapraszamy do komentowania