Absolutnie nie mam na myśli zdarzeń losowych, ot po prostu szara codzienność i nagle bum!
Tak właśnie miałam dzisiaj, kiedy to szczęśliwa stwierdziłam, że pogoda sprzyja wyjściu, dzieci z psotami w normie, a ich wybryki już mnie tak nie irytowały, bo albo się przyzwyczaiłam, albo ich pomysły aż tak bardzo mnie nie zaskakiwały.. Sielsko, anielsko jednym słowem.
Towarzystwo do wyjścia przygotowałam, tylko przez sekundę tiku nerwowego doznałam, ale jego sprawca wabiony cukierkiem momentalnie się wyciszył.
Zaplanowałam wyjście do sklepu bardziej oddalonego niż Biedronka mając nadzieję, że młodsze dziecię fakt ten wykorzysta i pośpi.
Nadzieja złudna była, bo Wiki zasnęła w drodze powrotnej, tuż przed wspomnianą wyżej Biedronką.
No dobra! Zakupy zrobimy i jeszcze trochę się powłóczymy - pomyślałam naiwnie.
Stanęłam przy mandarynkach, nawet worek na owoce do ręki wzięłam, kiedy nagle usłyszałam:
- Mamusiu siusiu!!!!
O, żesz...
- Wytrzymaj!
- Nie wytrzymam, siusiu!!!
Woreczek rzuciłam i pędem przelecieliśmy koło kas.Facet nie pytał o co chodzi, bo chyba wszyscy obecni słyszeli o gwałtownej potrzebie mojego synka.
Prawie biegiem przebyliśmy te 150-200 metrów dzielące nas od domu.
Wiki siłą została wyjęta z wózka i gwałtownie obudzona, oszołomiona przelewała się przez ręce.
Wózek do komórki wprowadziłam niemalże kopnięciem.
Dwie siaty w jedną, córkę w drugą rękę i prawie biegiem na górę. Mati sam z siebie przyspieszał drobno przebierając nogami.
Drugie piętro to nie wieża Eiffla, ale i tak ledwo dobrnęłam z ciężkim siatkami i podrzemującym dzieckiem.
Postawiona mała oczywiście od razu oprzytomniała i zrobiła tył zwrot.
Złapałam córkę i synkowi rękę siostry wcisnęłam.
Otworzyłam drzwi, Mati lekko Wikę wepchnął, ta straciła równowagę i w ryk. Mega ryk, bo przecież niewyspana, popchnięta i ogólnie nie w temacie jakoś musiała dać upust swemu niezadowoleniu.
Przytuliłam małą i spojrzałam na małego, który z niemą prośbą w oczach dalej w miejscu dreptał.
No tak! Przecież chce siku.
Puściłam córkę, która głośno zaprotestowała i rozebrałam synka, żeby ten mógł wreszcie skorzystać z toalety.
Wzięłam z powrotem Wiktorię na ręce, Mateusz pobiegł do łazienki, a ja przyjrzałam się rozwalonym, bo przecież gwałtownie rzuconym, siatkom, ciuchom i rozdartej córci i czułam jak we mnie wzrasta irytacja.
Co za chaos!
Na szczęście długo mnie nie trzymało.
Czasem bzdura potrafi wyprowadzic z równowagi.
Oj też tak czasem mam!
OdpowiedzUsuńto witaj w klubie :)
UsuńOj ale sie uśmiałam ,przepraszam.
OdpowiedzUsuńBliskie sa mi takie sytuacje ,bo sama wychowałam czwórke ,wiec wiem jak to jest .
Opisujesz jednak tak obrazowo,,ze rozbawiłas mnie do lez.Pozdrawiam serdecznie
Czwórkę? Podziwiam!
UsuńAle mi poprawiłaś humor! Wiem że Tobie nie było do śmiechu ale mnie ta historia rozbawiła:)
OdpowiedzUsuńA tak po za tym to lubię robić zakupy w Kauflandzie bo tam jest toaleta!
właśnie ten oddalony sklep to był Kaufland. tyle, ze tam mu się nie chciało.
UsuńCzasem tak.
OdpowiedzUsuńPocieszajace:)
Usuńja w takich momentach mam ochotę powiedzieć: Lej w gacie.
OdpowiedzUsuńhehe... teraz mi do śmiechu ale pewnie sama za jakiś czas będę przeżywać podobne scenki rodzajowe i krew mnie będzie zalewać bo ja raczej choleryk jestem :)
OdpowiedzUsuńFakt: "Czasem bzdura potrafi wyprowadzić z równowagi."
OdpowiedzUsuńAle Matka Polka zawsze da radę zapanować nad sytuacją :D
nie mamy wyboru, bo kto jak nie my:) A. że czasem trochę nerwówki przy tym...
Usuńja o dziwo jestem spokojniejsza i bardziej cierpliwa odkąd mała jest z nami, tylko ciekawe na jak długo mi tak zostanie...
OdpowiedzUsuńkochanka, Arianka jeszcze nie ma miliona pomysłów na minutę :) Zresztą z jednym dzieckiem jest chyba jednak łatwiej. choc z drugiej strony choleryczka jestem...
Usuńtrzy głębokie wdechy i dalej do przodu ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :)
Usuń